poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzenia z okazji Narodzenia Pańskiego.



Z okazji Świąt Narodzenia Pańskiego 
składam Szanownym Czytelnikom 
najserdeczniejsze życzenia.

Wielu Łask Bożych, 
pogody ducha 
i radości w sercu, 
a w Nowym Roku 2014 błogosławieństwa Bożego na każdy dzień.

Wspaniała książka wspaniałego Kapłana - "NASA MOWA. Gwara parafii Biała Rawska" x. Edwarda Wesołka FSSPX.



Strona tytułowa książki. Zdjęcie na okładce: Pożegnanie domu rodzinnego - zdjęcie z błogosławieństwem mamusi, koniec częstego używania gwary.



Ostatnia strona książki.



(...)

"Jednak myślę, że nauczyć się lub też poprawić znajomość gwary najlepiej będzie przez czytanie opowiadań, które - jak mi się wydaje - są najlepszą częścią tej książeczki. Opowiadania te zawierają prawdziwe wydarzenia, miejscami tylko trochę ubarwione. Pewnym "ubarwieniem" tekstów są też zdjęcia. I to nie jakieś naciągane, ale prawdziwe. Nie badałem zasięgu naszej gwary, ale wiem, że tą gwarą z całą pewnością mówili dawniej ludzie z parafii Biała Rawska. Parafia ta (i gmina) leży w powiecie rawskim, województwa łódzkiego. Uważam się za rdzennego parafianina Białej, bo nie tylko ja, ale i moi rodzice, i troje dziadków urodziło się w tej parafii. Myślę, że dobrze znam nasz język. I chociaż długo mieszkam poza Mazowszem, to w sercu go pielęgnuję i chętnie w nim rozmawiam, jeśli tylko mam z kim."

(...) 

[Fragment wstępu, str. 3-4].



Wspaniała książka wspaniałego Kapłana. Nie ma w tych słowach przesady. Księdza Edwarda znam od kilku lat, ale czasami mam odczucie - pomimo iż nie pochodzę z Mazowsza - że znam go przez całe życie. Takie wrażenie odnosi się też podczas czytania książki. Już w trzecim rozdziale (bo pierwszy to "Gramatyka", a drugi - "Słownik") pt. "Łopowiadania z zycio wzite" można spotkać się nie tylko z pięknem mowy regionalnej, ale też z oryginalnym stylem, który - zgodnie z zapowiedzią wstępu - rzeczywiście jest barwny. Nie brakuje Autorowi także poczucia humoru, co dobitnie wyraża w opowiadaniach, na przykład:
(...) "Właśnie tera jest w gazecie taki zart rysunkowy: Jakiś chłop z Ameryki pije gorzołke ji tyn rysunek jest podpisany: "Łyk-end". Nie wim, cy to śmisne, ale jako takie tam zamiescóno." (...). 
Trzeba zaznaczyć, że "NASA MOWA" nie jest łatwa dla kogoś, kto się nią nigdy nie posługiwał, ale i o tym pomyślał Wielebny Ksiądz w swojej pracy autorskiej (nawiasem pisząc prezentującej wysoki poziom, jakiego nie powstydziłaby się niejedna publikacja naukowa, zważywszy na obecność dobrze opisanej gramatyki i słownika), dlatego do książki dołączana jest płyta CD, która zawiera nagrania tekstów, zamieszczonych w książce, czytanych przez samego Czcigodnego Autora, co dodatkowo podnosi atrakcyjność lektury (chociażby jako tzw. 'audiobook'). Warto mieć w swoich zbiorach taką perłę, tym bardziej, że Autor włożył niemało swego Kapłańskiego Serca w opracowanie książki, a także wydał ją nakładem własnym. Dlatego nie można kupić jej gdziekolwiek. Jedynym miejscem, gdzie można ją kupić jest:

Przeorat p.w. Chrystusa Króla
Bajerze 36 — pałac
tel. 56 686 72 71 lub 608 232 673
ks.edward(at)piusx.org.pl 

Wszystkim szczęśliwym czytelnikom: Viva Cristo Rey!


środa, 18 grudnia 2013

Ks. Jan Jenkins, Dlaczego nowa Msza nie jest katolicka?

 







Ks. Jan Jenkins, Dlaczego nowa Msza nie jest katolicka?

Wykład odbył się 17 kwietnia 2012 roku w Toruniu.




Wstęp
 
Tytuł mojej dzisiejszej konferencji może wydawać się nieco szokujący: „Dlaczego nowa Msza nie jest katolicka?”. Przez nową Mszę rozumiem oczywiście mszał powstały po reformach II Soboru Watykańskiego, ogłoszony przez Pawła VI bullą Missale romanum w roku 1969. Jest to Msza, w której wielu, jeśli nie większość katolików na całym świecie uczestniczy w każdą niedzielę. Twierdzenie, że Msza ta nie jest katolicka, mogłoby więc wydawać się nieco dziwne. Jak jednak zobaczymy w przeciągu krótkiego czasu, jaki mamy do dyspozycji, kiedy przyjrzymy się treści nowego rytu, takiemu, jaki jest on w istocie, jest rzeczą trudną, jeśli nie wręcz niemożliwą, pogodzić ją z nauką Kościoła odnoszącą się do Najświętszej Ofiary Mszy.
Proszę zauważyć, że powiedziałem: „takiemu, jaki jest on w istocie”. Na plakacie informującym o niniejszej konferencji zobaczyć można zdjęcie z celebracji nowej Mszy przez kard. Mahoney podczas konsekracji katedry 2 kwietnia 2002 roku. Tego rodzaju aberracje liturgiczne są niestety bardzo powszechne w kościołach, w których sprawowana jest obecnie nowa Msza. Nie będziemy jednak zajmowali się świętokradztwami takimi jak Komunia na rękę, klaskanie i tańce podczas liturgii itd. Nadużycia te są tak rozpowszechnione i nagminne, że w świadomości wielu ludzi są one wręcz elementami składowymi nowej Mszy. Znajomy ksiądz z Ameryki powiedział mi kiedyś żartem, że potrzebuje indultu nawet na odprawienie nowej Mszy zgodnie z obowiązującymi rubrykami... Nie mamy jednak czasu zajmować się najrozmaitszymi nadużyciami liturgicznymi, jakie katolicy na całym świecie zmuszeni są obecnie znosić. Ograniczymy się do doktrynalnych nieścisłości nowej Mszy, czyli do jej oficjalnego łacińskiego tekstu ogłoszonego przez Watykan, wolnego od wszelkich nadużyć. Zobaczymy, że nawet w swej najczystszej formie nowy ryt jest pod wieloma aspektami doktrynalnymi ułomny i że in se, czyli sam w sobie, nie wyraża wiary katolickiej w sposób zdefiniowany przez Kościół.
Owe liturgiczne ekstrawagancje są naprawdę niczym w porównaniu z odchyleniami doktrynalnymi obecnymi w nowym mszale, trzeba też mieć świadomość, że częstokroć owe doktrynalne nieścisłości stały się źródłem wielu z nadużyć, których jesteśmy obecnie świadkami. Na przykład Komunia na rękę nie mogłaby zostać wprowadzona, gdyby uprzednio nie została zmieniona nauka dotycząca natury Najświętszego Sakramentu oraz Mszy. Zastępowanie wyświęconych kapłanów przez wiernych, czy też, jak się ich obecnie nazywa „świeckich szafarzy”, nie byłoby możliwe bez całkowicie nowego pojmowania Mszy, a więc i kapłaństwa. Tak więc, koncentrując się na doktrynie wyrażonej przez nowy ryt Mszy, będziemy w stanie odnaleźć przyczynę i źródło rozmaitych utrapień, dotykających obecnie nasze kościoły i parafie.
 
Porządek konferencji
Niniejsza konferencja składać się będzie z trzech głównych części. Na początku – jak myślę – dobrze będzie przypomnieć pokrótce, czego Kościół katolicki naucza o Najświętszej Ofierze Mszy. Doktrynę tę można znaleźć przede wszystkim w słowach Chrystusa Pana wypowiedzianych w Wielki Czwartek oraz w nauce Doktorów Kościoła oraz definicjach doktrynalnych formułowanych przez papieży oraz sobory, zwłaszcza przez Sobór Trydencki, który zdefiniował wiele prawd dotyczących tej czcigodnej tajemnicy naszej wiary. Dalej zobaczymy, w jaki sposób ryt Mszy używany przed wprowadzeniem nowego mszału streszczał a zarazem chronił to nauczanie Kościoła. Następnie przyjrzymy się nauczaniu wyrażanemu przez nową liturgię Mszy, przytaczając nie tylko tekst jej samej, ale również autorytatywnego dokumentu tłumaczącego jej autentyczny sens, oraz wypowiedzi członków Concilium, czyli komitetu będącego rzeczywistym autorem reform liturgicznych. Na koniec zobaczymy, że nowej Mszy nie tylko brak jest doktrynalnej precyzji, jaką powinna posiadać, ale również że sami jej autorzy pragnęli wyraźnie, żeby wyrażała ona doktrynę inną niż nauka zdefiniowana przez Sobór Trydencki. Poczynimy też kilka praktycznych obserwacji i konkluzji dotyczących tego fundamentalnego faktu.
 
Zarzut: nie wolno krytykować Stolicy Apostolskiej!
Niech mi będzie wolno na samym początku, przed przejściem do tematu niniejszej konferencji, ustosunkować się do zarzutu, że nie wolno nam krytykować rytu, który Kościół katolicki podaje nam za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, że byłoby czymś bezbożnym a nawet gorszącym badać czy krytykować ryt, w którym uczestniczy większość katolików. Jest to po prostu nieprawda. Każdy katolik ma moralny obowiązek szukać rozwiązania dylematu stworzonego poprzez wprowadzenie nowego rytu. Nigdy przedtem, w 2000-tysięcznej historii Kościoła nie wydarzyło się nic podobnego.
Żaden papież, w całej historii Kościoła, nigdy nie stworzył nowego rytu Mszy. Oczywiście papieże modyfikowali różne obrzędy związane z Mszą. Na przestrzeni wieków zmieniany był kalendarz i układ świąt, aprobowane były rozmaite nabożeństwa, a różne lokalne zwyczaje wprowadzane lub znoszone. W Liber Pontificalis, starożytnej historii papieży, czytamy o rozmaitych małych zmianach, jakie niektórzy z nich czynili w rycie Mszy. Na przykład św. Telesfor, Grek zmarły w roku 136 (czyli jakieś sto lat po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa) zadekretował:

septem hebdomadas ante pascha ieiunium celebraretur, et natale Domini noctu missas celebrarentur, nam omni tempore, ante horae tertiae cursum nullus praesumeret missas celebrare, qua hora Dominus noster ascendit crucem; ante sacrificium hymnus diceretur angelicus, hoc est: Gloria in excelsis Deo”, czyli że „należy pościć przez siedem tygodni przed Wielkanocą, że w dzień narodzenia Pana Msza odprawiana ma być w nocy, natomiast w każdym innym czasie nikt nie powinien jej odprawiać przed godziną trzecią, czyli godziną, o której Pan wstąpił na Krzyż, a także że Hymn Anielski (czyli Gloria) powinien być odmawiany ‘przed ofiarą’ czyli przed kanonem Mszy”.
Inny papież dodał do Communicantes imiona świętych Kosmy i Damiana, po śmierci tych męczenników w roku 303. Wszystkie te zmiany miały jednak charakter drugorzędny, większość z nich polegała po prostu na wprowadzeniu pewnych dodatków, czyniących bardziej precyzyjnymi pewne aspekty tajemnic wiary, atakowanych przez herezje pojawiające w danym wieku, lub po prostu upiększali części stałe Mszy niedzielnych hymnami, które byłyby normalnie odmawiane w dni świąteczne.
Nigdy jednak, powtarzam – nigdy, w całej historii Kościoła, nie napotykamy na stworzenie w całości nowego rytu Mszy. Wszystkie ryty, zarówno wschodnie jak i zachodnie, wywodzą swój początek od jednego z Apostołów, od kogoś, kto był obecny podczas Ostatniej Wieczerzy lub był głosicielem Ewangelii w kraju, do którego Apostołowie zostali posłani. W rzeczy samej, to jedynie starożytność danego rytu decydowała zawsze o tym, że mógł on być używany przez Kościół, a nie fakt, że był on promulgowany przez papieża. Z samej definicji sakramenty czerpią swą moc z zasług Zbawiciela, który dał swym Apostołom i ich następcom władzę składania ofiary Mszy i zarazem nałożył na nich obowiązek zachowywania depozytu wiary. To właśnie w tym celu papież obdarzony jest nieomylnością w kwestiach wiary i moralności: aby definiował i chronił depozyt wiary, a nie po to, by tworzył nowe doktryny.
Ponieważ zaś liturgia powinna być zawsze wyrazem depozytu wiary, papież ma władzę i obowiązek chronić oraz doprecyzowywać obrzędy Mszy, nie ma jednak władzy tworzyć liturgii całkowicie nowej i różnej od istniejących. Papież jest z definicji Wikariuszem Jezusa Chrystusa, Jego zastępcą, którego obowiązkiem jest strzec tego, co mu powierzono. Papież nie jest twórcą sakramentów, jest ich depozytariuszem. Już sam fakt, że po raz pierwszy w historii Kościoła jesteśmy świadkami takiego aktu ze strony najwyższej władzy w Kościele, obliguje nas do przyjrzenia się bliżej temu nadzwyczajnemu wydarzeniu, jakim było promulgowanie „nowego rytu Mszy”.
Jedynym znanym z historii precedensem stworzenia w całości nowego rytu jest przypadek wspólnot, które odłączyły się od Kościoła katolickiego. Marcin Luter, wkrótce po zerwaniu z Kościołem katolickim i wprowadzeniu swej nowej nauki o usprawiedliwieniu, po napisaniu traktatu „O zniesieniu Mszy prywatnych” w roku 1521 opublikował swoje nowe zreformowane „obrzędy Wieczerzy Pańskiej”. Jan Kalwin zaprowadził nabożeństwo odpowiadające głoszonej przez siebie nowej doktrynie, wedle której nauka o Rzeczywistej Obecności Pana Jezusa w Eucharystii jest bałwochwalstwem. Owe „zreformowane” liturgie wprowadzone zostały właśnie dlatego, że pojawiły się nowe doktryny. Nowe doktryny wymagają nowych praktyk, a poprzez udział w nowych praktykach pozyskuje się wyznawców nowych doktryn. Tak więc sam instynkt naszej wiary, czy raczej roztropność nabyta przez Kościół na przestrzeni wieków każe, byśmy byli powściągliwi i podejrzliwi wobec wszelkich rzeczy „nowych” i „zreformowanych”. Normalną reakcją każdego katolika, a właściwie każdego uczciwego człowieka, jest badanie wszystkiego, co nowe i osądzanie, czy jest to zgodne z tym, w co wierzy, czy też nie, czy jest dobre czy złe, czy powinien coś czynić czy też nie.
Nie jest więc wyrazem braku szacunku wobec władzy uważne czy nawet krytyczne badanie tego, co jest przez tę władzę promulgowane – jest to w istocie raczej komplement, gdyż poprzez badanie tego, co władza nakazuje, okazujemy, że słuchamy jej głosu. Nie może być mowy o żadnym posłuszeństwie, bez wcześniejszego rozważenia, czy to, czego od nas żądają jest słuszne, wykonalne i w jakim stopniu. Nie jest jednak komplementem, by posłużyć się przykładem zaczerpniętym od Christiana Andersena, mówić cesarzowi, że wygląda w swych nowych szatach olśniewająco, podczas gdy w rzeczywistości jest on nagi...
 
Cześć pierwsza: Nauka Kościoła o Najświętszej Ofiary Mszy
Zacznijmy więc od przypomnienia tego, co Kościół naucza o Najświętszej Ofierze Mszy. Owo nauczanie Kościoła jest po prostu wyjaśnieniem tego, co Chrystus Pan mówi nam w Ewangelii, w ustępie dotyczącym pierwszej Mszy, Ostatniej Wieczerzy.
Zbawiciel wziął chleb, pobłogosławił go i powiedział: „Bierzcie i jedzcie, TO JEST CIAŁO MOJE”, podobnie wziął kielich i powiedział: Pijcie z tego wszyscy, TO JEST BOWIEM KIELICH KRWI MOJEJ NOWEGO PRZYMIERZA, KTÓRA ZA WIELU BĘDZIE WYLANA NA ODPUSZCZENIE GRZECHÓW” [Mt 26, 28]. Te dwa zdania zawierają w sobie całą tajemnicę Mszy.
Pan Jezus mówi: „TO JEST CIAŁO MOJE”. Już pierwsze słowo: „TO” oznacza dokładnie „to, co tutaj mam”. Kiedy pytamy: „Co TO jest?”, oczekujemy w odpowiedzi słowa czy wyrażenia, które odda naturę danej rzeczy. Pytam was „Co to jest?”, a wy odpowiadacie, że to stół – słowo „TO” odnosi się do czegoś obecnego przed wami, ale co jego trwałych przymiotów, do jego natury, do istoty rzeczy. Nie odpowiadacie na przykład: „To jest białe” albo „To jest duże”, ale raczej „To stół”. Czym innym byłoby zapytanie: „Jakie to jest duże?” czy „Jaki to ma kolor?”. Odpowiedzi na te pytania powiedziałyby nam coś innego, nie powiedziałyby jednak „czym” jest dana rzecz. Wiele rzeczy jest dużych i białych – zarówno samochód jak i budynek mogą być równocześnie duże i białe, nikt jednak nie pomyliłby jednego z drugim. Tak więc kiedy Zbawiciel mówi: „TO” z zdaniu „TO JEST CIAŁO MOJE”, nie odnosi się do koloru ani wielkości tego, co się przed Nim znajduje, ale raczej do natury tej rzeczy, albo tego, co moglibyśmy nazwać jej „substancją”. Nazywamy to substancją, gdyż jest tym, co „sub-stare”, czyli tym, co „stoi za” czy też „kryje się za” przymiotami danej rzeczy. Możemy pomalować samochód na czarno lub żółto, nadal jednak pozostanie on samochodem. Zewnętrzne przymioty odpowiadają temu „jak” lub „w jaki sposób” rzecz może istnieć. A jednak Pan Jezus mówi: „TO”. Oznacza to, że w momencie wypowiadania tych słów, odnosi się do substancji tego, co znajduje się przed Nim.
Zauważmy też, że Pan Jezus nie mówi: „to przedstawia” czy nawet „oby to było” [warunkowo]. Mówi po prostu: „JEST”, czyli w czasie teraźniejszym. Stwierdza prosty fakt, identyczność podmiotu z orzeczeniem. Nie wyraża pragnienia czy życzenia, ale prosty fakt. Następnie mówi: „CIAŁO MOJE”. Utożsamia naturę tego, co trzyma w swych dłoniach, ze swoim prawdziwym Ciałem. Chrystus Pan mówi: „TO JEST CIAŁO MOJE”, stwierdzając w ten sposób, że natura tego, co trzyma w dłoniach, jest substancjalnie [substantialiter] ta sama, co natura Jego Ciała.
Pan Jezus nie powiedział też nic „o pewnej ilości” czy „pewnej wielkości” czy o jakiejkolwiek innej cesze, a jedynie o naturze rzeczy. Stąd cud Najświętszej Eucharystii: kolor, wielkość, kształt i wszystko, co moglibyśmy nazwać „akcydensami” rzeczy pozostają te same, jednak ich natura się zmienia. Pan Jezus, poprzez prosty akt wypowiedzenia tych słów, dokonuje tego, co wcześniej obiecał: daje swe Ciało za pokarm, substancjalnie i rzeczywiście obecne pod postaciami chleba.
Następnie Zbawiciel mówi: „TO JEST BOWIEM KIELICH KRWI MOJEJ NOWEGO PRZYMIERZA, KTÓRA ZA WIELU BĘDZIE WYLANA”. Utożsamia „TO” z zawartością kielicha, ponieważ często płyn bierze nazwę od naczynia, w którym się znajduje, często mówimy butelka wody, a nie po prostu woda i odwrotnie: mówimy: „Daj mi trochę wody”, mając w rzeczywistości na myśli „Podaj mi butelkę z wodą”, ponieważ płyny ze swej natury umieszczane są w pojemnikach.
Zwróćmy też uwagę na kolejne słowa: „ZA WIELU BĘDZIE WYLANA”. Pan Jezus mówi  w istocie o przelewaniu swej Krwi nie w czasie przyszłym, ale teraźniejszym. Mówi o przelewaniu swej Krwi w akcie ofiary, o sakramentalnym oddzieleniu swego Ciała od Krwi, podobnie jak krwią baranka paschalnego, który spożyty został na krótko przedtem przez dwunastu Apostołów, skropiono uprzednio na ołtarz świątyni.
Zbawiciel wspomina też o powodzie, dla którego ofiaruje swą Krew: „ZA WIELU”. Podobnie jak krew baranka paschalnego uratowała od pewnej śmierci tych, których drzwi namaszczone zostały jego krwią, również Pan Jezus ofiaruje swą Krew i namaszcza wargi tych, którzy składają ofiarę za odpuszczenie grzechów członków rodziny Bożej.
Zbawiciel powiedział bowiem Apostołom: „To czyńcie, ilekroć pić będziecie, na moją pamiątkę”. Pan Jezus nakazuje im „czynić to”, czyli czynność wykonaną właśnie przed ich oczyma. Mówi również: „na moją pamiątkę”. Nie mówi: „wspominając mnie” w rozumieniu ceremonii upamiętniania, ale „na moją pamiątkę”, czyli w akcie kontynuującym to, co On uczynił i uobecniającym to, co spełnił w ofierze. Z tego powodu kapłan podczas Mszy nie mówi: „To jest Ciało Chrystusa”, ale „TO JEST CIAŁO MOJE”, działając, jak mówimy, in persona Christi, w samej osobie Chrystusa, z władzą daną dokonywania tego samego aktu, jaki spełnił On podczas Ostatniej Wieczerzy i na Kalwarii.
Ofiara Mszy jest więc tym samym, co Ofiara Krzyżowa – jedyna różnica polega na sposobie, w jaki jest dokonywana. Na Krzyżu fizyczne Ciało i Krew Pana Jezusa oddzielone zostały od siebie poprzez ręce oprawców, w które dobrowolnie się oddał. Podczas Mszy natomiast fizyczne Ciało i Krew Zbawiciela rozdzielane są pod postaciami Chleba i Wina, poprzez ręce wyświęconych do tego celu sług ołtarza, w celu zastosowania tych zasług, które wysłużył On na Krzyżu w jedynej Ofierze, odnawianej na chrześcijańskich ołtarzach. Jest to ta sama ofiara, inny jest jedynie sposób jej dokonywania – jest to ofiara przebłagalna, podobnie jak Ofiara Krzyżowa, składana dla zastosowania zasług wysłużonych przez Ofiarę Kalwarii.
Św. Paweł w 13 rozdziale Listu do żydów pisze: „Mamy ołtarz, z którego nie mają prawa jeść ci, którzy przybytkowi służą”. Ołtarz implikuje ofiarę, ofiarę nie będącą ofiarą Starego Prawa, czy też ofiarą tych „którzy przybytkowi służą”. Oznacza ofiarę doskonalszą od ofiar Starego Prawa, ofiarę, którą sprowadzającą na ołtarz Jezusa Chrystusa, uświęcającego ludzi swą własną Krwią, jak pisze św. Paweł w innym miejscu tego samego rozdziału.
Stąd fundamentalna prawda dotycząca Ofiary Mszy: jest to ofiara przebłagalna. Ta ofiara, którą składa Zbawiciel za nasze grzechy podczas Mszy św. jest tak często wspominana w starożytnej literaturze chrześcijańskiej, że podawanie tu tych przykładów byłoby zbyteczne. Byłoby bardzo ciekawe ukazać niezwykłą ciągłość nauki Kościoła dotyczącej Mszy św., wymagałoby to jednak znacznie więcej czasu i mogłoby stanowić temat osobnej konferencji. Przedstawmy więc w zwięzły sposób naukę Kościoła, która została w sposób nieomylny i niezmienny zdefiniowana przez Sobór Trydencki podczas jego XXII sesji. Poniżej przedstawimy obszerny fragment dokumentów przyjętych podczas tej sesji , który posłuży nam później jako punkt odniesienia podczas analizy nowego rytu Mszy. Chociaż podczas konferencji nie zaleca się generalnie przytaczania długich cytatów, niemniej jednak uważam, że sobór zdefiniował naukę w sposób tak jasny, że żadne moje słowa nie mogłyby oddać tego lepiej: Sobór Trydencki uczy:
„A ponieważ w Boskiej ofierze, dokonującej się we Mszy św. jest obecny i w sposób bezkrwawy ofiarowany ten sam Chrystus, który na ołtarzu Krzyża ‘ofiarował samego siebie’ [Żyd 9, 27] w sposób krwawy, przeto naucza św. sobór, że ofiara ta jest prawdziwie przebłagalna [kan. 3]. Przez nią bowiem, kiedy przystępujemy do Boga ze szczerym sercem i prawdziwą wiarą, z bojaźnią i ze czcią, skruszeni i pokutujący ‘otrzymujemy miłosierdzie i znajdujemy łaskę w stosownej chwili’ [Żyd 4, 16]. Tą ofiarą Pan przebłagany, udzielając łaski i daru pokuty, odpuszcza przestępstwa i grzechy, nawet bardzo wielkie. Jedna przecież i ta sama jest Hostia, jeden i ten sam poprzez posługę kapłanów Składający ofiarę, który wówczas ofiarował samego siebie na Krzyżu, tylko sposób ofiarowania jest inny. Tej to krwawej ofiary otrzymujemy przeobfite owoce przez tę niekrwawą, która daleko jest od tego, by w jakikolwiek sposób uwłaczała pierwszej [kan.4]. Dlatego też słusznie bywa ofiarowana nie tylko za grzechy, kary, zadośćuczynienia i inne potrzeby wiernych żyjących, ale według tradycji Apostolskiej także za zmarłych w Chrystusie, którzy jeszcze nie zostali całkowicie oczyszczeni [kan. 3]”.
Widzimy tu trzy fundamentalne prawdy, w sposób konieczny związane z katolickim rozumieniem Ofiary Mszy:
1. Msza jest prawdziwą ofiarą, którą Zbawiciel pozostawił nam poprzez ustanowienie Eucharystii.
2. Polega ona na złożeniu Jezusa Chrystusa w sposób bezkrwawy, w tej samej ofierze, którą złożył On na Krzyżu ofiarując samego siebie Ojcu jako Żertwa. Ofiara ta jest identyczna z Ofiarą Krzyża pod tym względem, że ten sam jest Kapłan oraz Żertwa, różny jest jedynie sposób ofiarowania.
3. Ofiara ta ma więc wartość wynagradzającą, ponieważ Zbawiciel ofiarował się na Krzyżu na odpuszczenie naszych grzechów.
Aby więc ryt Mszy był katolicki, czyli by wyrażał katolicką ideę chrześcijańskiej ofiary, musi on wyrażać równocześnie te fundamentalne prawdy. Istnieją z pewnością inne jeszcze aspekty ofiary Zbawiciela, jednak te trzy prawdy tworzą jak gdyby jądro tajemnicy. Gdyby ktoś zaprzeczył jednej z tych prawd, nie wyznawałby wiary katolickiej, ale jakąś inną, różną od niej religię.
Ponieważ prawdy te mają tak fundamentalne znaczenie dla naszej wiary, mamy prawo doszukiwać się jasnego ich wyrazu w rycie Mszy. Uczestniczymy we Mszy przede wszystkim dlatego, że zobowiązuje nas do tego nasza wiara – jesteśmy na Mszy, ponieważ naszym obowiązkiem jest oddanie czci Bogu i ponieważ potrzebujemy łask, jakie są skutkiem Mszy. Byśmy jednak mogli otrzymać te łaski – obrzędy i modlitwy towarzyszące ofierze, które nazywamy rytem Mszy, muszą pozostawać w zgodzie z wiarą. Ryt Mszy powinien wyjaśniać w sposób jasny i jednoznaczny przynajmniej te trzy wspomniane punkty, aby być w zgodzie z doktryną nauczaną przez Kościół od czasów apostolskich.
 
Część druga: doktryna nowej Mszy
Przyjrzyjmy się więc rytowi nowej Mszy i przeanalizujmy jej doktrynalne podstawy. Już na pierwszy rzut oka nowa Msza wydaje się być dość niejasna w wielu używanych przez siebie sformułowaniach. Wprowadza wiele słów i wyrażeń, których nie spotykamy w starym rycie – takich jak „napój duchowy”, które są bardzo niejednoznaczne, przez co często trudno jest zrozumieć ich znaczenie.
Na szczęście wraz z rytem Mszy z roku 1969 opublikowana została ważna instrukcja zatytułowana Institutio Generalis Missalis Romani [IGMR], która służy nam jako Wstęp do nowego mszału. Co ciekawe, o ile starożytny ryt posiadał jedynie na początku zbiór rubryk opisujących praktyczną celebrację Mszy (jak odprawiać Mszę, opis obrzędów), to nowy mszał jest pod tym względem bardziej ambitny. To Wprowadzenie, jak stwierdził sam architekt nowego rytu [Notitiae 46, kwiecień 1969, s. 151], nie jest jedynie zbiorem rubryk, ale traktatem teologicznym, nie tylko duszpasterskim, ale również katechetycznym ze swej natury i niezbędnym do zrozumienia Mszy. Ciekawe też, że o ile stary ryt traktował fundamentalną naturę Mszy jako coś dobrze już znanego (Mszał był w zasadzie jedynie praktycznym podręcznikiem do użytku kapłana), to tekst nowej Mszy opublikowany został ze wstępem doktrynalnym, którego intencją było przedstawienie teologicznych podstaw nowego rytu. Choć od tego czasu dokument ten podlegał wielu poważnym modyfikacjom – zwłaszcza w roku 2002 – ja przytaczał będę treść jego oryginalnej wersji, która opublikowana została z mszałem w roku 1969, a która najjaśniej oddaje intencje twórców nowego rytu.
Powierzchowne porównanie mszału Pawła VI z tym, który używany był przed nim od niepamiętnych czasów, wykazuje pewne podobieństwa pomiędzy oboma Ordo Missae: w obu mamy Kyrie eleison, Gloria, czytania i Credo, Prefację oraz Sanctus, Komunię św. etc. Jednak bliższa analiza pierwszego z nich pokazuje, iż pomimo pewnych pozornych podobieństw, zasadnicza struktura liturgii została zmieniona. Podczas gdy tradycyjna Msza ma strukturę ofiary, obejmującej przedstawienie ofiary, ofiarowanie oraz spożycie żertwy, to struktura nowej Mszy przypomina żydowską ucztę paschalną: berakh albo błogosławieństwo pokarmów, dziękczynienie oraz łamanie się chlebem i jedzenie.
Tradycyjny ryt Mszy, ze względu na fakt, że jest ona – jak Kościół zawsze utrzymywał – prawdziwą ofiarą, ofiarą czystą zapowiedzianą przez proroka Malachiasza [1, 11], skoncentrowany był na tajemnicy zawartej w słowach Konsekracji. Poniekąd cały ten ryt obraca się wokół jednego zasadniczego punktu, któremu służą wszystkie inne obrzędy. Ponieważ jako istoty ludzkie nie jesteśmy w stanie zrozumieć w całości tajemnicy, która dokonuje się w tym jednym momencie, ryt przebiega w sposób pedagogiczny, często odnosząc się do niekonsekrowanej hostii jako „Hostii” czy „Żertwy”, w antycypacji aktu, który ma wkrótce nastąpić, jak np. w Offertorium w modlitwie „Suscipe sancte Pater (...) hoc immaculatam hostiam”, „Offerimus tibi, hunc calicem salutaris (...)”. Podobnie, aby ukazać rzeczywistość Żertwy, czyni się odniesienia do Ciała Chrystusa Pana poprzez jego przymioty: „panem sanctum vitae aeternae” – można to zobaczyć zwłaszcza w rytach wschodnich, gdzie bardziej akcentowana jest rzeczywistość żertwy ofiarnej. Tak więc w tradycyjnym pojmowaniu liturgii, Msza jawi się jako jedna, jedyna w swoim rodzaju akcja ofiarna, polegająca na uprzednim już rozważaniu, ofiarowaniu, urzeczywistnieniu, uwielbieniu i uczczeniu, a na koniec na spożyciu w jedności Ciała Mistycznego.
Jednak reformatorzy i autorzy nowego rytu uważali, że Eucharystia, jako ustanowiona podczas uczty paschalnej, powinna posiadać cechy wspomnienia. Dogłębna jedność z Ofiarą Krzyża, a nawet ofiarny charakter paschy zostały więc osłabione, aby zaakcentować aspekt uczty upamiętniającej. Jest to oczywiste od samego początku IGMR, która w drugim paragrafie opisuje Mszę jako „celebrację Ostatniej Wieczerzy Pana”, którą nasz Pan ustanowił „jako pamiątkę swej Męki i Zmartwychwstania”. Zauważmy tu, że chociaż prawdą jest, iż Msza została ustanowiona podczas Ostatniej Wieczerzy, nie jest ona celebracją Ostatniej Wieczerzy – nie jest pamiątką w rodzaju jakiejś „rocznicy”, czy przejawem nostalgii za Ostatnią Wieczerzą, w której uczestniczył sam Zbawiciel. Jest ona pamiątką jedynie w tym sensie, że w jej trakcie dokonuje się ta sama Ofiara, której dokonał Chrystus Pan. Msza uobecnia ponownie tę samą Żertwę i tego samego Kapłana, aby po raz kolejny spełnić tę samą ofiarę. Nie jest więc całkowicie poprawnym twierdzenie, że Pan Jezus ustanowił Mszę „jako pamiątkę” – właściwszym byłoby powiedzenie, że ustanowił On Mszę na pamiątkę tej ofiary – jak tego naucza Sobór Trydencki – aby ofiara kontynuowana była i obecna w Kościele aż do końca czasów. Drugi paragraf IGMR wprowadza tu pierwszą niejasność – mogłoby to bowiem oznaczać, że Msza jest rodzajem wspomnienia Ostatniej Wieczerzy, co byłoby nieprawdą, albo też, że jest ona w jakiś sposób jej rekonstrukcją, co byłoby mniej więcej poprawne, ale bardzo niejasne.
Zauważmy również, że wyrażenie „jako pamiątkę swej Męki i Zmartwychwstania” jest po prostu błędne. Msza jest pamiątką jedynej Ofiary, będącej źródłem Odkupienia, podczas gdy Zmartwychwstanie jest raczej owocem z tej Ofiary wynikającym. Mówiąc ściśle – w Zmartwychwstaniu Pana Jezusa nie ma niczego ofiarnego, można natomiast powiedzieć, że Zmartwychwstanie to jest owocem, jaki Pan Jezus czerpie ze swojej Ofiary. Nie dokonuje On wynagrodzenia za nasze grzechy poprzez Zmartwychwstanie. Przez Zmartwychwstanie nie spłaca długu Bożej sprawiedliwości, ale raczej otrzymuje nagrodę za swe posłuszeństwo, posłuszeństwo aż do śmierci krzyżowej, jak uczy nas św. Paweł. Zmartwychwstanie czyni owoce ofiary – tj. obfitość Bożej łaski – możliwymi do przyjęcia przez naszą naturę, nie ma jednak skutku ofiary. Czyniąc Mszę pamiątką równocześnie Męki jak i Zmartwychwstania, wprowadza się dwuznaczność: ponieważ Zmartwychwstanie nie na charakteru ofiarnego. Ktoś natomiast mógłby pośrednio wyciągnąć z cytowanego zdania wniosek, że pamiątka nie jest ofiarą, ale raczej prostym wspomnieniem całego dzieła odkupienia. Te niedokładne sformułowania, łączące dwa związane ze sobą, ale różne akty, można niestety znaleźć w całym Wprowadzeniu Ogólnym i samej nowej Mszy. Skutek tego jest taki, że niezwykle trudno jest odczytywać znaczenie jej tekstu w tradycyjnym katolickim znaczeniu.
Czym więc jest Msza? Drugi paragraf IGMR pozostawia nas w niepewności pod tym względem. A jednak Wprowadzenie podaje dalej, w artykule 7, definicję Mszy, definicję, będącą streszczeniem teologii wyrażanej przez nowy ryt:
„Wieczerza Pańska lub Msza jest świętym zgromadzeniem lub zebraniem ludu Bożego gromadzącego się razem, pod przewodnictwem kapłana, by celebrować pamiątkę Pana. Z tego powodu obietnica Chrystusa: ‘Gdzie są dwa albo trzej zgromadzeni w imię moje, tam ja jestem pośrodku nich’ lub trzech gromadzi się w imię moje, tam ja jestem pośród nich” [Mt 18, 20] stosuje się najpełniej do lokalnego zgromadzenia Kościoła”.
Widzimy więc, że Msza zredukowana została do roli zgromadzenia, wieczerzy. Termin „wieczerza” czy „uczta” używany jest we Wprowadzeniu Ogólnym stale, podobnie jak w rycie samej nowej Mszy. Wprowadzenie określa również tę wieczerzę jako „zgromadzenie” „pod przewodnictwem kapłana”, które ma na celu celebrację pamiątki, dla przypomnienia tego, co Chrystus Pan uczynił w Wielki Czwartek. Zauważmy, że w definicji tej nie ma najmniejszej nawet wzmianki o:
- Rzeczywistej Obecności Pana Jezusa w Eucharystii
- Rzeczywistości ofiary
- Sakramentalnej funkcji konsekrującego kapłana
- Wewnętrznej wartości Ofiary Eucharystycznej, niezależnej od obecności zgromadzenia.
Widzimy więc, że definicja zawarta we Wprowadzeniu Ogólnym nie czyni odniesienia do żadnej z prawd dogmatycznych, mających zasadnicze znaczenie dla katolickiej nauki o Mszy św.. Nie sposób znaleźć w niej nawet najmniejszego śladu żadnej z tych związanych z Mszą prawd, prawd będących dogmatami wiary, w które zobowiązani jesteśmy wierzyć. Nie ma w niej żadnej wzmianki o tym, że jest to ofiara, o jej związku z Ofiarą Krzyża, ani o jej wartości wynagradzającej. Nie można w niej znaleźć śladu po żadnej z prawd, mających fundamentalne znaczenie dla właściwego rozumienia Mszy. Jakiekolwiek nie byłyby intencje autorów Wprowadzenia Ogólnego, rozmyślne pominięcie tych prawd dogmatycznych w definicji Mszy jest równoznaczne z ich kwestionowaniem. „Mszy”, której definicję przedstawia Wprowadzenie, brak jest wszelkich cech, charakteryzujących Mszę katolicką.
Jednak to druga część owej definicji, poprzez swe pominięcia i dwuznaczności zbliża się w niebezpieczny sposób do nauczania sekt protestanckich. Stwierdza ona, że obietnica Chrystusa „Gdzie są dwa albo trzej zgromadzeni w imię moje, tam ja jestem pośrodku nich” odnosi się w sposób absolutny do zgromadzenia wiernych. W ten sposób Wprowadzenie stawia obietnicę Pana Jezusa, odnoszącą się jedynie do Jego duchowej obecności poprzez łaskę, na tym samym poziomie jakościowym, co Jego fizyczna i substancjalna obecność w rzeczywistości Ofiary Eucharystycznej. Obecność Zbawiciela w naszych duszach poprzez łaskę i wiarę jest jednak czymś różnym od Jego obecności w Najświętszym Sakramencie. Stawiając znak równości pomiędzy tymi dwoma formami obecności, z których jedna jest całkowicie duchowa, sugeruje się, że obecność Pana Jezusa w chlebie i winie jest również jedynie duchowa.
Można by oczekiwać, że Wprowadzenie Ogólne wyjaśni tę bardzo niebezpieczną, jeśli nie wręcz heretycką dwuznaczność. Jednak w kolejnych artykułach wyjaśnienia takiego nie znajdujemy, Wprowadzenie przechodzi po prostu do podziału Mszy na „Liturgię Słowa” oraz „Liturgię Eucharystyczną”, gdzie przygotowywany jest „stół Słowa Bożego” oraz „stół Ciała Chrystusa”, aby wierni mogli otrzymać „pouczenie i pokarm”. Ale nawet ta kontrapozycja dwóch części Mszy jest niepoprawna, gdyż zdaje się sugerować, że mają one równą wartość – w istocie samo użycie terminu „stół” [mensa] zamiast „ołtarz” [altaris] i zestawienie słowa Bożego oraz Ciała Chrystusa ponownie sugeruje, że obecność Chrystusa Pana na ołtarzu ma tę samą wartość, co Jego obecność na kartach Ewangelii. Poza tym, nie znajdujemy żadnego odniesienia do faktu, że Jezus Chrystus składa sam siebie w ofierze – jest On obecny jedynie jako „pokarm”, aby „posilić wiernych”. Te dwa wyrażenia, pomimo, że mogą one być dopuszczalne, kiedy używane są oddzielnie, kiedy jednak używane są wspólnie – są po prostu nieprawdziwe.
W owej definicji podawanej przez Wprowadzenie Ogólne nie sposób również, niestety, odnaleźć żadnej wzmianki o głównym celu Mszy, którym jest uwielbienie Boga poprzez ofiarowanie Drugiej Osoby Trójcy Przenajświętszej. Wspaniała modlitwa rozpoczynająca Offertorium w tradycyjnym rycie: „Przyjmij, Trójco Święta, tę ofiarę...” została usunięta. W istocie wszelkie wzmianki o ofierze składanej Trójcy Przenajświętszej zostały systematycznie usunięte z nowej Mszy – nawet z Prefacji o Trójcy Świętej usunięty został ustęp: „oby hołd służby mojej, Trójco Przenajświętsza”.
W tradycyjnej Mszy takiej, w jakiej odprawiana była ona przez wieki, znajdujemy nieustanne odniesienia do jej celu: zadośćuczynienia Bogu za grzechy. Jednak nowy ryt, zamiast kłaść nacisk na ofiarę za odpuszczenie grzechów żywym i umarłym, podkreśla niemal wyłącznie aspekt „karmienia” i „uświęcania”. Lecz duchowe posilanie oraz uświęcanie wiernych są jedynie drugorzędnymi celami Mszy i to będącymi jedynie konsekwencją realizacji celu głównego, czyli ofiary. Msza posiada wewnętrzną wartość zbawczą czerpaną z krwawej Ofiary Kalwarii, całkowicie niezależną od obecności wiernych, którzy mogliby w niej uczestniczyć. Msza posiada dla Boga wartość nieskończoną nie dlatego, że w jej wyniku ludzie dostępują uświęcenia, ale z tego powodu, że jest to ta sama ofiara, którą Jego umiłowany Syn złożył na Krzyżu.
 
Zarzut: W Novus Ordo Missae kilkakrotnie używane jest słowo „ofiara”
W nowym rycie znaleźć można pewne wyrażenia, sugerujące akcję ofiarną, czy też samo słowo „ofiara”. Jednak nawet w tych miejscach zasadnicze znaczenie słowa „ofiara” zostało pomniejszone, jeśli wręcz nie zastąpione w całości przez nową doktrynę.
Ofiara, z samej swej natury, polega na oddaniu Bogu tego, co jest Mu miłe i przyjemne. Jednak z powodu grzechu pierworodnego, żadna ofiara poza ofiarą złożoną przez Chrystusa Pana nie może być sama z siebie uważana za przyjemną i miłą Bogu. Pamiętać też należy, że w wyniku tego, że człowiek przez grzech odłączył się od Boga, każda ofiara składana przez ludzi musi mieć aspekt wynagradzający.
Jednak nowy ryt Mszy wydaje się zmieniać samą naturę ofiary złożonej przez Pana Jezusa na Krzyżu. Nie jest ona już postrzegana jako ofiarowanie nieskazitelnej Żertwy – Syna Bożego Ojcu, jako wynagrodzenie za nasze grzechy, ale raczej jako rodzaj wymiany darów pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Człowiek przynosi chleb, a Bóg czyni z niego „chleb życia”, człowiek przynosi wino, a Bóg zmienia je w „napój duchowy”. Jak mówi modlitwa nowego rytu:
„Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, owoc ziemi oraz pracy rąk ludzkich. Przynosimy go Tobie, aby stał się dla nas chlebem życia”.
Wyrażenia „chleb życia” i „napój duchowy” są oczywiście całkowicie mętne i mogą oznaczać cokolwiek. Po raz kolejny spotykamy się w tym miejscu ze wypomnianą już wcześniej dwuznacznością: zgodnie z nową definicją Mszy Chrystus jest obecny wśród swoich uczniów jedynie na sposób duchowy. Chleb i wino zmieniane są jedynie duchowo – nowa Msza nie używa słowa „substancjalnie”. Ta dwuznaczność równoznaczna jest z negacją fundamentalnego dogmatu, wedle którego Chrystus obecny jest rzeczywiście, substancjalnie i w całości pod postaciami sakramentalnymi. Co ważniejsze, we Mszy nie przedstawiamy Bogu w ofierze chleba i wina, ale jedyną ofiarę Jezusa Chrystusa. Nawet gdybyśmy byli w stanie zinterpretować wyrażenia „chleb życia” jako oznaczające w jakiś sposób Ciało Chrystusa, nadal będzie ono niepoprawne – nie ofiarujemy Bogu chleba, aby mógł on zostać zmieniony, ofiarujemy Mu – poprzez podwójną Konsekrację chleba i wina, gdzie Pan Jezus ofiarowany jest w sposób sakramentalny, samą Ofiarę Kalwarii. To właśnie ona jest miła Bogu, a nie „dzieła rąk ludzkich”, które skażone są przez grzech i błąd.
Na szczególną uwagę zasługuje również fakt, że we wszystkich modlitwach eucharystycznych usunięte zostały powtarzane wielokrotnie w starym rycie prośby, by Bóg przyjął tę ofiarę. Nie błaga się już Boga, by wejrzał na tę Ofiarę, mamy do czynienia z samym tylko dziękczynieniem za otrzymane dobrodziejstwa. Znikło zasadnicze rozróżnienie pomiędzy ofiarą Boską i ludzką, zatarta też została całkowicie zasadnicza wyjątkowość składanej w ofierze Żertwy. Nowy ryt Mszy nie wyraża już w sposób jasny tajemnicy Krzyża. Została ona zaciemniona, ukryta, a przez to uczyniona nieczytelną dla wiernych.
Wprowadzenie Ogólne nadaje terminowi „modlitwa eucharystyczna” [IGMR 1969, 54] następujące znaczenie:
„Całe zgromadzenie łączy się z Chrystusem w wyznawaniu wielkich rzeczy, jakie Bóg uczynił i w składaniu ofiary”.
O jakiej ofierze jednak mowa? Kto ją składa? Nie ma żadnej odpowiedzi na te pytania. Następnie Wprowadzenie podaje następującą definicję:
„Rozpoczyna się centrum i szczyt całej celebracji: Modlitwa Eucharystyczna, modlitwa dziękczynienia i uświęcenia” [IGNR 1969, 54].
Skutki tej modlitwy zastępują więc przyczyny, o których nic się nie wspomina. Jednoznaczna wzmianka o celu ofiary, wyrażona w starym rycie w modlitwie „Suscipe Sancte Trinitas...” została usunięta i nie zastąpiona absolutnie niczym. Ta zmiana w modlitwach jest dowodem na fundamentalne przeobrażenie, jakie nastąpiło w samej doktrynie.
Powód, dla którego nie wspomina się już w sposób jednoznaczny o ofierze Pana Jezusa jest dość prosty: osłabiona została bowiem centralna rola Rzeczywistej Obecności. We Wprowadzeniu Ogólnym jest ona wspomniana tylko raz i to jedynie w przypisie odnoszącym się do Soboru Trydenckiego – nawet jednak wówczas mówi się o niej w kontekście posiłku. Nigdy nie czyni się wzmianki o rzeczywistej i trwałej obecności Chrystusa w przeistoczonych postaciach – o Jego Ciele, Krwi, Duszy i Bóstwie. Nawet słowo „transsubstancjacja”, termin użyty przez Sobór Trydencki dla wyrażenia dogmatu wiary, jest przez Wprowadzenie całkowicie ignorowany. Z tekstu Mszy znikło obecne w tradycyjnym Offertorium wezwanie do Ducha Świętego, by przyszedł i zstąpił na ofiarę, by dokonać ponownie cudu Boskiej Obecności, tak jak niegdyś zstąpił do łona Najświętszej Maryi Panny. Jest to tylko jeden z przykładów całej serii przejawów deprecjonowania i negowania Rzeczywistej Obecności.
Wyrazem tej tendencji są gesty liturgiczne, jakie widzimy w nowym rycie. Starożytne i czcigodne praktyki, które wyrażały wiarę w Rzeczywistą Obecność, zostały zredukowane lub całkowicie pominięte. Na przykład:
Przyklęknięcia: pozostały jedynie trzy przyklęknięcia kapłana i jedno wiernych w chwili Konsekracji. Proszę zauważyć, że uprzednio kapłan przyklękał w momencie, w którym wypowiadał słowa konsekracji, ponieważ wiara mówi nam, że w tym momencie – poprzez posługę kapłana – obecny staje się na ołtarzu Chrystus. Kapłan adoruje Go więc w tym właśnie momencie, a następnie podnosi Go tak, aby mógł być adorowany przez obecnych. Jednak w nowym rycie nie ma przyklęknięcia aż do momentu, w którym Pan Jezus ukazywanych jest zgromadzeniu, jak gdyby to ono poprzez akt wiary powodowało Jego obecność na ołtarzu. Dwuznaczność ta potęgowana jest przez fakt, że za każdym razem, kiedy nowy ryt czyni jakieś odniesienia do obecności Pana Jezusa w sakramencie, systematycznie dodaje słowo „nobis”, „nam”, jak gdyby obecność Zbawiciela była skutkiem subiektywnej wiary zgromadzenia.
Nowy mszał nie wspomina już też o rozmaitych przepisach, zapewniających odpowiednie traktowanie świętych Postaci: o puryfikacji palców kapłana nad kielichem, o zabezpieczaniu ich przed kontaktem z rzeczami nieświętymi po Konsekracji, o puryfikacji naczyń liturgicznych, która nie musi być już dokonywana natychmiast i nad korporałem, o nakrywaniu kielicha palką i konieczności złocenia wnętrza naczyń liturgicznych. Wszystkie starożytne przepisy ustanowione na wypadek upuszczenia Hostii zostały zastąpione jedną, niemal sarkastyczną instrukcją: „Należy ją z uszanowaniem podnieść”.
Dziękczynienie nie jest już obecnie odprawiane w postawie klęczącej, zastąpione zostało przez groteskową praktykę, podczas której kapłan oraz obecni czynią dziękczynienie siedząc (co jest logiczną konsekwencją przyjmowania Komunii na stojąco). Komunia na rękę, praktyka nigdy nie tolerowana przez Kościół, stała się obecnie normą.
Wszystkie owe pominięcia są dodatkowym świadectwem tego, w jak radykalny sposób wiara w dogmat o Rzeczywistej Obecności jest obecnie w praktyce pośrednio, jeśli ręcz nie otwarcie – negowana.
 
Forma Konsekracji
Te zewnętrzne zmiany rytu są wyrazem fundamentalnego przeobrażenia w doktrynie dotyczącej Rzeczywistej Obecności i natury ofiarnego aktu Mszy. Można to dostrzec również w zmianie tego, co stanowi serce Mszy, czyli w słowach Konsekracji, wypowiadanych w momencie, gdy kapłan urzeczywistnia obecność Chrystusa Pana na ołtarzu w akcie sakramentalnej ofiary.
W starym mszale istniało wyraźne typograficzne oddzielenie kontekstu historycznego oraz samych słów Konsekracji, kapłan musiał wypowiadać je wyraźnie i oddzielnie od reszty tekstu, ponieważ dokonywał w tej chwili akcji sakramentalnej, akcji in persona Christi, a nie jedynie czytał tekst Ewangelii. Jednak w nowej Mszy nie zachowuje się już wyraźnego rozróżnienia pomiędzy akcją sakramentalną a jej historycznym kontekstem – w istocie Wprowadzenie Ogólne nazywa je „relacją historyczną”, nie rozróżniając pomiędzy słowami, które powodują to, co oznaczają, a prostą relacją z wydarzenia historycznego.
W starym mszale Konsekracja była formułą sakramentalną, odpowiednio wypowiadaną, a nie jedynie relacją czy wspomnieniem historii o ustanowieniu sakramentu. Można to zobaczyć w tekście samej Mszy, gdzie słowa św. Pawła „Mysterium fidei” „Tajemnica wiary” wstawione zostały w słowa Pana Jezusa, jako natychmiastowy wyraz wiary kapłana w tajemnicę, którą Kościół urzeczywistnia poprzez hierarchiczne kapłaństwo. W nowej Mszy jednak słowa te: „Tajemnica wiary” wypowiadane są pod koniec podwójnej Konsekracji, a wierni odpowiadają: „Śmierć Twoją głosimy Panie Jezu (...) i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”, czyniąc aluzję do drugiego przyjścia Chrystusa – na Sąd Ostateczny. Bez najmniejszej pauzy wierni wyrażają swe oczekiwanie na Chrystusa dokładnie w momencie, kiedy jest On substancjalnie obecny na ołtarzu – jak gdyby prawdziwe przyjście Chrystusa miało mieć miejsce dopiero na końcu czasów, a nie podczas Mszy.
 
Rola wiernych
Ten akt wiary wypowiadany przez zgromadzenie pod koniec podwójnej Konsekracji jest charakterystyczny dla nowej wizji Kościoła jako wspólnoty. W nowym rycie rola przypisywana wiernym jest absolutnie autonomiczna i stąd kompletnie fałszywa. Widzimy to nie tylko w nowej definicji Mszy jako „świętego zgromadzenia lub zebrania ludu”, ale też w obsesyjnych odniesieniach do wspólnotowego charakteru Mszy. Wprowadzenie Ogólne wprowadza nieznane dotąd rozróżnienie pomiędzy „Mszą ze zgromadzeniem” i „Mszą bez zgromadzenia” [IGMR 1969, 33]. Opisuje też Modlitwę Wiernych jako część Mszy, podczas której:
„Lud wykonując swój urząd kapłański, wstawia się za całym rodzajem ludzkim” [IGMR 1969, 34].
Tak więc rola wiernych podniesiona została i zrównana z rolą kapłana, który jedynie „przewodniczy celebracji”, jak to stwierdza definicja podawana przez Wprowadzenie Ogólne. W nowym rycie rola kapłana jest konsekwentnie pomniejszana, zmieniana i fałszowana.
Kapłan jest obecnie raczej przewodniczącym, niż wyświęconym sługą ołtarza, odprawiającym Mszę in persona Christi. Jest takim samym człowiekiem, jak inni członkowie zgromadzenia, kimś delegowanym przez lud. Kiedy Wprowadzenie Ogólne mówi o części Mszy, w której nad darami wzywany jest Duch Święty, a która to część tradycyjnie nazywa się „epiklezą” (według Greków w tym właśnie momencie dokonuje się Przeistoczenie), czyni to przypisując wypowiadane prośby anonimowo całemu Kościołowi. Część należąca do kapłana znikła [IGMR 1969, 55]. Również nowy obrzęd pokutny rozpoczynający Mszę ma obecnie charakter kolektywny, odtąd kapłan nie jest już sędzią, świadkiem i rzecznikiem wobec Boga, a logiczną konsekwencją tego jest zniesienie udzielanego po obrzędzie rozgrzeszenia – kapłan jest obecnie „zintegrowany ze swymi braćmi”. Formalnie Komunia kapłana była rytualnie oddzielna od Komunii wiernych – również to ważne rozróżnienie została zniesione.
Ponadto w nowym rycie nie mówi się ani słowa o władzy kapłana jako „ofiarnika”, nie jest on już przedstawiany jako człowiek, który ma moc konsekrować, „wziętym spomiędzy ludu”, jak to mówi św. Paweł w Liście do żydów [Żyd 5].
Być może ten właśnie aspekt najjaśniej pokazuje nam intencje reformatorów – zredukowanie kapłaństwa z funkcji sakramentalnej do roli urzędu przewodniczenia celebracji. Nie ma już ofiary, nie potrzeba więc też kapłana – stad jest on obecnie zastępowany przez świeckich. Ponieważ kapłaństwo związane jest wewnętrznie z ofiarą, kiedy znosi się ofiarę, to samo spotkać musi i kapłaństwo.
Konsekwencją tego jest radykalna zmiana w architekturze kościołów zbudowanych po wprowadzeniu nowej Mszy. Uprzednio, we wszystkich kościołach zbudowanych przed rokiem 1969, widoczna jest wyraźna intencja architekta: skupić całą uwagę ludu na ołtarzu. Ołtarz skupiał uwagę na jednym punkcie i ku temu punktowi skierowane były wszystkie ceremonie. Kapłan stał pomiędzy ludem a ołtarzem, jako że była to jego funkcja, był rzecznikiem ludu przed Bogiem, tym, który składał ofiarę za grzechy swoje i grzechy ludu. Najświętszy Sakrament umieszczony był nad głównym ołtarzem, ponieważ jest On konkluzją ofiary ustanowionej jako wieczna pamiątka Ofiary Zbawiciela, a Pan Jezus obecny jest w tym sakramencie jako Żertwa, wstawiając się za nami u Boga i udzielając nam łask, których tak bardzo potrzebujemy.
Jednak w nowych kościołach uwaga skupia się gdzie indziej: są one skoncentrowane na zgromadzeniu. Kapłan, jako przewodniczący, umieszczony jest pośrodku, twarzą do ludu, jako że zgodnie z nową definicją Mszy, Pan obecny jest raczej pośród nich, niż na ołtarzu. W rzeczy samej nowe kościoły nie mają absolutnie sensu bez obecności zgromadzenia i z tego właśnie powodu są one często zamknięte, kiedy nie odprawia się w nich nabożeństwa. Jest to wbrew tradycyjnej praktyce – zgodnie z którą kościoły powinny być otwarte, pozostawione do dyspozycji ludzi, którzy pragnęliby pomodlić się do Zbawiciela obecnego na ołtarzu. Nowe doktryny wymagają nowych praktyk, a poprzez nowe praktyki promulgowane są nowe doktryny.
 
Konkluzja
Tak więc, Drodzy Wierni, kończąc nasz krótki wykład na temat rytu nowej Mszy poczyńmy kilka spostrzeżeń:
Po pierwsze, nowa Msza jako taka nie jest wyrazem katolickiej doktryny o Mszy zdefiniowanej przez Sobór Trydencki. A ponieważ doktryna ta jest fundamentalnym raison d’être Mszy, samą podstawą tego, co liturgia powinna wyrażać, musimy stwierdzić, że nowy ryt Mszy jest sam w sobie oraz z siebie, zły. Jest zły w ściśle teologicznym sensie tego słowa, którym jest brak dobra, jakie rzecz powinna posiadać. Jest wewnętrznie zły w tym sensie, że nie jest to jedynie kwestia interpretacji czy sposobu odprawiania nowej Mszy. Sam w sobie ryt ten nie wyraża prawd wiary, które wyrażać powinien. Nawet gdyby momentami jego dwuznaczne sformułowania mogły być interpretowane w tradycyjnym sensie, już sam fakt, że ryt nie wyklucza interpretacji heretyckiej wystarcza, by go odrzucić, jako nieodpowiedni do użycia przez katolików. Liturgia z samej swej natury musi być wyrazem wiary, a więc każdy katolik ma prawo i obowiązek widzieć w niej precyzyjną i jasną definicję wiary katolickiej, jasno wyrażającej to, w co katolicy wierzą odnośnie do tajemnicy, którą celebrują.
Kiedy jednak mówimy, że nowy ryt Mszy jest sam w sobie zły, nie sugerujemy w ten sposób, że ludzie czy nawet kapłani, którzy go używają, muszą być koniecznie złym ludźmi, ponieważ wielu uczestniczy w tej Mszy po prostu z ignorancji albo fałszywie rozumianego posłuszeństwa. Częstokroć nie znają oni po prostu niczego innego. Niemniej jednak, ponieważ nowa Msza nie jest wyrazem wiary katolickiej, stanowi ona w bardzo realnym sensie zagrożenie dla wiary, okazję do grzechu utraty wiary. Modląc się słowami, które są celowo dwuznaczne, narażamy się na niebezpieczeństwo przyjęcia heretyckich i fałszywych poglądów.
Tak więc w praktyce nikomu nie wolno uczestniczyć w nowej Mszy, podobnie jak nie wolno uczestniczyć w liturgii prawosławnej czy protestanckiej – i to z tych samych powodów, ponieważ stanowiłoby to zagrożenie dla naszej wiary.
Niektórzy ludzie wysuwać mogą obiekcję, że przecież nowa Msza promulgowana została przez Stolicę Apostolską, a więc nie może zawierać żadnego błędu ze względu na nieomylność papieską. Jest to po prostu nieprawda. Nieomylność papieża nie dotyczy każdego aktu, jaki on wykonuje, ogranicza się jedynie do przypadków, gdy definiuje on doktrynę dotyczącą wiary i moralności, będącą częścią Bożego Objawienia. Nieomylność ta nie dotyczy tworzenia nowych doktryn, ale jedynie definiowania zawsze wyznawanych prawd.. Nigdy w historii Kościoła papież nie stworzył nowego rytu Mszy, o dopuszczalności danego rytu Mszy decydowało prawo zwyczajowe, a nie fakt, że został on promulgowany przez papieża. Gdyby prawdą było, że papież ma władzę tworzenia nowych rytów, niewątpliwie moglibyśmy znaleźć jakieś świadectwa historyczne tego faktu, jednak w rzeczywistości papieże zawsze mówią o tym, co otrzymali od swych poprzedników, a nie o tym, co sami stworzyli. Mówiąc wprost: sam fakt, że ryt ten został promulgowany przez papieża nie zmienia istoty samej rzeczy, zwłaszcza gdy dotyczy to nowości, niespotykanej nigdy w historii Kościoła.
Nawet jednak odnośnie prawomocności promulgacji Nowej Mszy można mieć uprawnione wątpliwości – z powodów nie tylko doktrynalnych, ale i kanonicznych, oraz niemal pewnej niemożności, by prawo mogło znieść to, co było odwiecznym zwyczajem. Owa kanoniczna nieważność jest jednym z powodów, dla których znajdujemy się dziś w absurdalnej sytuacji kanonicznej, zwłaszcza po motu proprio Benedykta XVI Summorum pontificum, w sytuacji, w której mamy dwa sprzeczne ze sobą prawa powszechne rządzące tą samą kwestią w Kościele – to jednak mogłoby stanowić temat odrębnej konferencji.
Niestety pomimo faktu, że temat naszej konferencji jest wystarczająco obszerny, byśmy mogli kontynuować ją jeszcze długo, musimy ograniczyć się do tego, co już zostało powiedziane, czyli mówiąc w skrócie: że nowy ryt Mszy nie wyraża doktryny Kościoła katolickiego dotyczącej Ofiary Mszy, a więc nie jest katolicki.
Możemy więc zobaczyć, Drodzy Wierni, jak wielka jest rola Tradycji, zwłaszcza w naszych czasach. Kwestia nowej Mszy i dylemat przed jakim stawia ona każdego katolika nie jest jedynie sprawą łaciny, kadzidła czy chorału gregoriańskiego. To kwestia dotykająca samego serca naszej wiary. Nie chodzi jedynie o piękno rytu, ale o prawdę, jaką on wyraża. Nie chodzi jedynie o piękno budynków przeznaczonych do kultu Bożego, które nasi przodkowie wznosili kosztem wielkich poświęceń, ale o samą Ofiarę, dla której je wznosili. To kwestia zachowywania tej tradycji, która uczyniła Polskę tym, czym jest i będącą jedyną drogą, dzięki której może ona zachować swą tożsamość – kwestia wiary katolickiej. To wiara katolicka stworzyła wasz kraj, to Ofiara Mszy go uświęciła i uczyniła narzędziem obrony Chrześcijaństwa, to Ofiara Mszy dawała siłę waszym przodkom, cierpiącym tak długo pod obcą okupacją. Macie obowiązek zachować tę Ofiarę, trzymać się tego testamentu naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, który spisał nam On swoją własną Krwią. Nie zdradzajcie tego testamentu, który przekazali wam wasi przodkowie. Tak jak przetrwali oni okupację ze strony fizycznych wrogów Chrześcijaństwa, tak wy musicie przetrwać okupację Kościoła przez modernistów i tych, którzy niszczą go od wewnątrz. I z łaską, która wypływa z Mszy, będziemy nadal trzymać się tego, czego musimy być pewni, gdyż Zbawiciel obiecał, że nawet bramy piekielne nie przemogą Kościoła. Tak długo, jak zachowywana jest Jego Ofiara, żadne moce piekielne nigdy nad nami nie zapanują. Tak więc, Drodzy Przyjaciele, prośmy w sposób szczególny Matkę Bożą, by zachowała nas blisko Krzyża, podobnie jak On przy nim stała, blisko ofiary naszego Pana Jezusa Chrystusa, którą kontynuuje On w Najświętszej Ofierze Mszy, byśmy poprzez owoce Mszy mogli cieszyć się życiem, które nie ma końca – którego to szczęścia życzę każdemu z was. Dziękuję za Waszą uwagę i niech Bóg obdarzy Was swoim błogosławieństwem.
 
 
 



Ks. Jan Jenkins, Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?







Ks. Jan Jenkins, Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?


Wykład odbył się 20 grudnia 2009 roku w Warszawie.

 


 Drodzy Wierni,

Chciałbym w dniu dzisiejszym mówić o kwestii, dotykającej całości życia Kościoła katolickiego. Konferencja ta zatytułowana jest „Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?” i koncentrować się będzie zasadniczo na dwóch zagadnieniach: na znaczeniu języka Mszy oraz – jako tego konsekwencji, na niezbędności powrotu do Mszy łacińskiej dla dalszego istnienia Kościoła. Celowo użyłem sformułowania „dalszego istnienia”, ponieważ stawką jest tu samo istnienie Kościoła katolickiego.
Jak z pewnością sami Państwo wiedzą, jednym z pierwszych symptomów świadczących o tym, że dany kraj znajduje się pod okupacją, jest zmiana języka. Zaledwie jedno pokolenie wstecz doświadczyło w waszym kraju okupacji przez obce siły i celowego niszczenia waszej kultury. Dla kultury zaś język ma znaczenie szczególne, ponieważ to dzięki niemu jest ona przekazywana z pokolenia na pokolenie. Aby więc zniszczyć kulturę, należy przede wszystkim zniszczyć język, jakim dany lud się posługuje. Często, aby zniszczyć język wystarczy wyśmiewać posługiwanie się nim, traktować go jako coś „niemodnego”, czy po prostu zaprzestać nauczania go. Skoro język kraju stanie się nierozpoznawalny, w krótkim czasie można posunąć się nawet do zmiany jego nazwy, staje się ono zasadniczo innym państwem czy też terytorium okupowanym.
Możemy dowieść, że to właśnie przydarzyło się Kościołowi katolickiemu w czasie jaki minął od zakończenia II Soboru Watykańskiego. Język Kościoła został odrzucony, ośmieszony i jest obecnie praktycznie nieznany, można więc wysunąć tezę że to, co obecnie nazywane jest kościołem różni się zasadniczo od tego, czym jest w istocie Kościół rzymskokatolicki. W trakcie niniejszej konferencji nie będziemy w stanie przeanalizować wszystkich zmian, jakie miały miejsce podczas II Soboru Watykańskiego, ani też wszystkich błędów, jakie ten sobór rozpowszechnił, z którego to powodu Kościół znajduje się obecnie w tak opłakanym położeniu. Wyciąganie wniosków z przeszłości jest pożyteczne, ważniejsze i bardziej konstruktywne jest jednak patrzenie w przyszłość, rozważanie co należy uczynić, by zapewnić przetrwanie Królestwa Bożego na ziemi. Z pewnością możemy dostrzec w niezwykle poważnych błędach soboru podkopywanie i osłabianie Kościoła od wewnątrz, co doprowadziło do stanu praktycznego paraliżu, w jakim znajduje się on obecnie, myślę jednak, że ważniejsze jest obecnie spoglądanie w przyszłość, czyli rozważanie: co powinniśmy uczynić, by zapewnić przyszłość Kościołowi.
Obecna konferencja dzielić się będzie na trzy zasadnicze części, które dostarczą nam dowodu na poparcie tezy, jaką stawia jej tytuł: że Kościół musi powrócić do Mszy łacińskiej i że powrót ten nie jest czymś o znaczeniu drugorzędnym, ale że ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości Kościoła.
Na początku chciałbym przypomnieć w sposób ogólny katolicką doktrynę dotyczącą Mszy, uwydatniając zwłaszcza te jej aspekty, które mają zasadnicze znaczenie dla zrozumienia istoty Mszy. Należy tu podkreślić, że poza faktem, iż stanowią one niejako jądro naszej wiary, posiadają również praktyczne konsekwencje dla całego życia Kościoła.
Dalej przeanalizujemy naturę Kościoła, zatrzymując się zwłaszcza nad tym, w jaki sposób realizuje on swą misję oraz nad praktycznymi tego konsekwencjami. Zobaczymy, że Kościół ma swój oficjalny język oraz poznamy rolę, jaką język ten spełnić musi w oficjalnej modlitwie Kościoła czyli w liturgii, a zwłaszcza w Najświętszej Ofierze Mszy. Przypomnimy też autorytatywne rozporządzenia Kościoła dotyczące języka liturgii, będące logiczną konsekwencją jego doktryny dotyczącej Mszy.
Na koniec, podsumowując, zastanowimy się nad tym, co rozumiemy poprzez Mszę łacińską i zobaczymy, że Kościół nie może wypełnić swej misji bez oficjalnego języka liturgicznego i że obecny stan Kościoła mógłby ulec zdecydowanej poprawie w wyniku egzekwowania rozporządzeń dotyczących łaciny jako oficjalnego języka liturgicznego.
 
Doktryna Kościoła dotycząca Najświętszej Ofiary Mszy
Wiara mówi nam, że w Wielki Czwartek Chrystus Pan ustanowił Ofiarę swego Ciała oraz Krwi. Gdy Zbawiciel, biorąc w swe ręce chleb, wypowiedział nad nim słowa „To jest ciało moje”, substancja chleba zmieniła się w substancję Jego Ciała. Podobnie wziął kielich w winem, wypowiadając nad nim słowa „To jest Krew Moja”. Dokonał wówczas cudu, który Sobór Trydencki nazywa transsubstancjacją – cudu zmiany substancji chleba w swoje Ciało, oraz substancji wina w swoją Krew. Pan Jezus złożył w ten sposób prawdziwą ofiarę, gdyż obecne tam były wszystkie elementy, które się na ofiarę składają: ofiarowanie, immolacja oraz Komunia.
Ofiarowanie wskazuje na cel wykonywania akcji liturgicznej. Chrystus Pan, podczas konsekracji chleba powiedział, wedle słów św. Łukasza: „To jest ciało moje, które się za was daje” (Hoc est enim Corpus Meum, quod pro vobis tradetur). Podobnie nad winem powiedział: „Ten jest kielich, Nowy Testament we krwi mojej, który za was będzie wylany” (Hic est calix Novum Testamentum in sanguine meo quod pro vobis funditur) Łk 22, 19-20. Święty Mateusz dodaje: „i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (qui pro multis effundetur in remissionem peccatorum) Mt 26,28. Tak więc Ciało i Krew ofiarowane są za nas, jako Przymierze i dla odpuszczenia grzechów.
Immolacja zawiera się w samym akcie konsekracji dwóch postaci, ponieważ podczas tej dwustopniowej konsekracji Ciało oraz Krew zostają w sposób sakramentalny rozdzielone. Jest to zasadnicza część Mszy, w której poprzez owo rozłączenie spełniana jest sama Najświętsza Ofiara – przez ręce celebrującego kapłana.
Komunia jest tym elementem, który stosuje owoce Mszy do obecnych, w jej trakcie Pan Jezus daje naszym duszom swe Ciało oraz Krew jako pokarm. Do tego, by Ofiara była kompletna, konieczne jest, by kapłan uczestniczył w jej spożywaniu, ponieważ w chwili tej reprezentuje on Kościół, jako wyznaczony przez niego szafarz, również dla wiernych stosowne jest i pożyteczne (choć nie niezbędne), by spożywali z tej ofiary.
Publicznym kultem Kościoła jest Najświętsza Ofiara Mszy, będąca niczym innym, jak tylko Ofiarą Kalwarii. Na Kalwarii Chrystus Pan ofiarował swe Ciało i Krew jako ofiarę wynagrodzenia, ofiarę przebłagalną, przez którą oddał swemu Ojcu chwałę będąc Mu posłusznym aż po śmierć krzyżową. Na Krzyżu Jego Ciało oraz Krew zostały rozłączone, został On złożony jako żertwa, ofiarując sam siebie – jak to powiedział – pełniąc wolę Ojca oraz dla zbawienia świata. Podobnie we Mszy, mamy do czynienia z tym samym ofiarowaniem, z tą samą immolacją i tym samym kapłanem, choć podczas gdy na Kalwarii immolacja dokonana została z sposób krwawy, gdy sam Chrystus oddał się w ręce swych prześladowców, we Mszy dokonuje się ona w sposób sakramentalny, pod postaciami chleba i wina, za pośrednictwem kapłana, który ma moc czynienia tego „na moją pamiątkę”.
Przypomniawszy sobie te fundamentalne prawdy odnoszące się do Mszy, możemy przejść do kilku bardzo ważnych konkluzji.
 
Ofiara Krzyża jest wieczna, powszechna i dla wszystkich narodów
Ofiara, którą Zbawiciel złożył na Kalwarii jest więc jednym aktem, jedną ofiarą, która odnawiana jest w Kościele aż do końca czasów. Chrystus Pan polecił swym Apostołom: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Polecenie to wyraźnie pokazuje, iż Pan Jezus pragnął, by ofiara ta była odnawiana. Ów jeden wyjątkowy akt, który miał miejsce na Kalwarii, jest więc odnawiany na każdej Mszy św., choć w odmienny sposób. Ta sama akcja ofiarna wykonywana jest przez wyświęconego sługę ołtarza w imieniu całego Kościoła. W ten sposób ofiara jest wieczną ofiarą, o czym mówi nam tekst mszalny: „novi et aeterni testamenti” (Kanon rzymski). Jedyna i niepowtarzalna Ofiara Kalwarii jest wieczna, jednak jej owoce udzielane są nam w czasie, poprzez celebrację Mszy, będącej w istocie tą samą ofiarą.
Fakt ten potwierdzają też same słowa Chrystusa Pana, wypowiadane podczas konsekracji wina: „Qui pro vobis et pro multis effundetur”. Zbawiciel nie mówi jedynie „za was” – czyli za Apostołów obecnych tam w określonym momencie, ale również „za wielu”, rozumiejąc przez to wszystkie te pokolenia, które również uczestniczyć będą w Ofierze sprawowanej na „na moją pamiątkę”. Ofiara Mszy jest więc nie tylko wieczna, jest również powszechna, czy raczej jest powszechna pod każdym względem.
Msza jest powszechna pod względem czasu, ma być bowiem sprawowana po wszystkie wieki, aż do końca czasów. Jest również powszechna w odniesieniu do wszystkich ludów i miejsc, stanowiąc spełnienie proroctwa Malachiasza, który tam pisał o ofierze Mesjasza:

„Albowiem od wschodu słońca aż do jego zachodu wielkie będzie imię moje między narodami, a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu memu i ofiara czysta. Albowiem wielkie będzie imię moje między narodami – mówi Pan Zastępów”.
Słowo „katolicki” pochodzi od greckiego „katolikos”, co znaczy powszechny. Widzimy więc, że Msza jest czymś zasadniczo katolickim w pełnym znaczeniu tego słowa: jest powszechna, obejmująca wszystkie ludy, wszystkie rasy, wszystkie czasy.
Ofiara Mesjasza nie jest więc jak ofiary Starego Przymierza. Z rozporządzenia Opatrzności ofiary Starego Przymierza ograniczone były do określonych miejsc, określonego ludu, ponieważ były one jedynie figurami i zapowiedziami jedynej ofiary złożonej przez Mesjasza, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie było możliwe ukazanie wyjątkowości ofiary bez przypisania tego, co ona prefigurowała, do jednego konkretnego ludu. Wcielenie samo z siebie wymaga, by Bóg przyjął ciało i narodził się z kobiety, a kobieta ta z konieczności musi żyć w określonym czasie, miejscu i wśród określonego ludu. Podobnie ofiary Starego Przymierza ograniczone były do pewnego czasu, miejsca i ludu.
To właśnie Wcielenie i konsekwencje faktu, iż sam Bóg wcielony składa siebie w ofierze, nadają ofierze Mesjasza znamię powszechności, jak to mówi święty Paweł w Liście do Efezjan. To sam Chrystus „pojednał obydwu w jednym ciele z Bogiem przez krzyż” (Ef 2, 16) tak, że nie jesteśmy już gośćmi i przychodniami, lecz domownikami Boga „zbudowani na fundamencie Apostołów i proroków, gdzie głównym kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus” (Ef 2, 20). Św. Paweł podkreśla też znaczenie tego faktu w liście do Żydów, pisząc: „Mamy ołtarz, z którego nie mają prawa jeść ci, co przybytkowi służą” (Żyd 13, 10), chodzi tu o kapłanów przybytku, czyli Starego Przymierza, nie posiadających władzy komunikowania „we krwi testamentu wiecznego, Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Żyd 13, 20).
Wyjątkowość ofiary Chrystusa Pana oraz powszechność jej stosowania do wszystkich czasów i wszystkich ludów stanowi niejako samo serce doktryny Kościoła, posiada też niezwykle głębokie i daleko idące konsekwencje. Nawet sam ustrój Kościoła, w tym co dotyczy jego struktury, jest głębokim sensie konsekwencją owej wyjątkowej ofiary składanej przez jego wyświęcone sługi. Jak mówi święty Tomasz z Akwinu, kapłani Kościoła otrzymują swą jurysdykcję nad Mistycznym Ciałem Zbawiciela w konsekwencji posiadania władzy, jaką mają nad Jego fizycznym Ciałem i Krwią. Hierarchia Kościoła jest w pewien sposób rezultatem owej jedynej ofiary Chrystusa Pana zastosowanej do wszystkich miejsc i czasów: Kościół posiada jedną głowę: Chrystusa Pana, a Jego Wikariusz, czyli biskup Rzymu i jego następcy posiadają powszechną jurysdykcję nad całym Kościołem. Mówimy nawet o pozostawaniu w komunii z Kościołem, podobnie jak mówimy o przystępowaniu do Komunii podczas Mszy – sama Msza jest więc znakiem i przyczyną jedności, którą cieszy się Kościół.
Nauka o ofiarnym charakterze Mszy doprowadza nas do kilku konkretnych wniosków:
Ofiara Mszy jest wieczna, powszechna i przeznaczona dla wszystkich narodów, a więc niezmienna w swej istocie czy też naturze.
Ofiara Mszy jest oficjalnym kultem Kościoła, ofiarą składaną przez jego sługi, a więc wypełnieniem oficjalnego obowiązku oddawania czci należnej Bogu.
Moglibyśmy oczywiście powiedzieć znacznie więcej rozwijając te dwa punkty, wróćmy jednak do tego, o czym mówiliśmy na początku tej konferencji. Przyjrzyjmy się pewnym niezwykle praktycznym konsekwencjom natury Mszy, takim jak język, w którym powinna być ona celebrowana.
 
Język Kościoła
Dowiedliśmy więc, że Msza jest ofiarą powszechną. Nie jest to ofiara konkretnych ludów, ras czy czasów, ale ofiara powszechna, ofiara całego Kościoła. Możemy teraz postawić sobie pytanie: jaka jest rola języka w sprawowaniu Mszy?
Język, sam z siebie, jest narzędziem: narzędziem za pomocą którego porozumiewamy się ze sobą. Każdy z nas posiada nie tylko odrębne ciało, ale również coś, coś co moglibyśmy nazwać życiem wewnętrznym. Do pewnego stopnia jesteśmy jak zwierzęta, przypominamy je w tym, że posiadamy ciało, które może się poruszać oraz zmysły, dostarczające nam informacji o naszym otoczeniu, możemy też rosnąć etc. My jednak posiadamy coś o wiele wspanialszego, niż tylko życie ciała oraz zmysły, posiadamy ponadto inne, wewnętrzne życie, życie umysłu. W odróżnieniu od zwierząt obdarzeni jesteśmy intelektem, posiadamy też wolną wolę, umożliwiającą nam dokonywanie wyboru pomiędzy różnymi środkami prowadzącymi do urzeczywistnienia konkretnego celu. Istoty ludzkie obdarzone są więc życiem wewnętrznym, na wiele sposobów znacznie bogatszym niż samo tylko życie ciała.
W świecie materialnym również zwierzęta potrafią komunikować się w pewien ograniczony sposób – na przykład dzieląc się pożywieniem lub gromadząc je, czy też roztaczając opiekę nad potomstwem. Jednak zjawisko to ograniczone jest od miejsca i czasu: skoro pokarm zostanie zjedzony nie może być już dzielony, a skoro niebezpieczeństwo minie, nie będzie już potrzeby ochrony. Istnieje jednak wiele możliwości przekazywania życia wewnętrznego. Życie rozumne istnieje na pewien sposób poza czasem: możemy myśleć o rzeczach minionych, o rzeczach które niegdyś istniały, obecnie jednak ich już nie ma. Możemy myśleć o rzeczach przyszłych, o rzeczach, które chcielibyśmy robić, możemy też myśleć o teraźniejszości jako rezultacie przeszłości, a zarazem tym, co czyni możliwym przyszłość. Możemy pomyśleć niemal o wszystkim, co jesteśmy w stanie zobaczyć czy odczuć, możemy nawet myśleć o rzeczach, których nigdy nie odczujemy, takich jak temperatura gwiazd oddalonych od nas o miliony lat świetlnych. Wszystkie te rzeczy istnieją w pewien sposób w naszym umyśle i mają w bardzo realnym sensie swe własne życie – możemy zamknąć oczy, zatkać uszy i nadal o nich myśleć. Jak jednak możemy przekazywać czy też dzielić się tym, co myślimy, z innymi przedstawicielami rodzaju ludzkiego?
To właśnie dar mowy czyni możliwym przekazywanie innym naszego życia wewnętrznego. Dar artykułowanej mowy i języka pozwala ideom skrystalizować się w dźwięk lub obraz i poprzez przekazanie go innym daje życie tym samym ideom w wewnętrznym życiu innych istot ludzkich. To właśnie język, bardziej niż cokolwiek innego, jest fundamentem ludzkiej kultury i cywilizacji, umożliwiając przekazywanie tego, co odkryliśmy i czego się nauczyliśmy innym. Język jest w pewnym sensie żywym i najbardziej wyraźnym dowodem, że człowiek posiada rozumną, nieśmiertelną duszę przeznaczoną do posiadania nieskończonego dobra.
Językiem nazywamy więc system znaków czy symboli jakimi posługujemy się dla przekazania tego życia wewnętrznego innym. Ponieważ jednak są to jedynie symbole tego, co myślimy, a nie same myśli, uzależnione są one od pewnej konwencji czy też reguł. Ponieważ znaki te mogą się w znacznym stopniu różnić, istnieje konieczność istnienia wielu systemów znaków i symboli dla wyrażenia tych samych idei, a każdy z nich stanowi odrębny język. Różne dźwięki oraz symbole rzeczy oraz idei nazywamy zazwyczaj słownictwem, natomiast zbiór reguł porządkujących czasy i odmiany – gramatyką danego języka. Różne języki świata posiadają różne zasady wprowadzone przez poprzez zwyczaj, tradycję i rozporządzenia na przestrzeni wieków, by uczynić wzajemną komunikację między ludźmi bardziej precyzyjną i elegancką – stosownie do ducha różnych narodów.
Skoro więc mamy tak wiele języków, tak wiele możliwości wyrażania nas samych, jakim językiem powinien posługiwać się Kościół w trakcie składania Najświętszej Ofiary? By odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy pamiętać o tym, co powiedzieliśmy wcześniej na temat samej natury Kościoła i Mszy:
Po pierwsze: Msza jest niezmienna w tym sensie, że jest ona kontynuacją jednej jedynej ofiary, ofiary, która jest niezmienna.
Po drugie: ponieważ Najświętsza Ofiara składana jest za pośrednictwem Kościoła i jest jego oficjalnym aktem, powinna być sprawowana w języku, który najlepiej reprezentuje Kościół czy raczej w oficjalnym języku Kościoła, o ile język taki istnieje.
Możemy też zastanowić się nas naturą samego języka i wyciągnąć z tego pewne wnioski:
Ponieważ język na wyrażać idee, język Mszy powinien być dostatecznie precyzyjny, by wyrazić doktrynę Mszy. Oznacza to, że powinien on być w stanie wyrazić te idee wierni i dokładnie.
Po drugie, ponieważ język jest ze swej natury systemem umownych znaków, których znaczenie determinowane jest przez zwyczaj, tradycję lub rozporządzenia, język Mszy, aby mógł przekazać te idee oraz wyrazić niezmienną naturę Mszy, powinien sam być w jak największym stopniu stabilny i niezmienny.
Przyjrzyjmy się teraz każdemu z tych punktów, najpierw jednak skoncentrujmy się na najprostszym z nich: czy Kościół posiada swój własny język?
Odpowiedź na to pytanie jest łatwa, gdyż Kościół zadekretował to już w przeszłości w licznych swych dokumentach. Cała Tradycja Kościoła traktuje łacinę jako o swe prawowite dziedzictwo. Możemy tu przytoczyć motu proprio świętego Piusa X o muzyce sakralnej z 22 listopada 1903, które stwierdza: „Językiem Kościoła Rzymskiego jest łacina” (§7). Moglibyśmy mnożyć te cytaty niemal w nieskończoność, przytoczymy jednak jedynie kilka, bardziej nam współczesnych, by pokazać, że zdanie Kościoła w tej kwestii nigdy nie uległo zmianie. Łacina była językiem II Soboru Watykańskiego, interwencje i dekrety Ojców publikowane były w tym języku, a sam sobór zadekretował: „Zgodnie z wiekową tradycją obrządku łacińskiego duchowni mają zachować w oficjum język łaciński” (Sacrosanctum Concilium, 101, 1) oraz „W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego” (SC 36,1). Nalegał nawet, by „wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim” (SC 54). Nawiasem mówiąc, nie sposób nie zauważyć, że te dyrektywy soboru zostały całkowicie zignorowane – intencja Kościoła była jednak jasna.
Przyjrzyjmy się teraz istotnym powodom, dla których Kościół pragnie, by Msza odprawiana była w języku łacińskim.
Po pierwsze, na podstawie tego, co już powiedzieliśmy widać jasno, że Ofiara Mszy jest tą samą ofiarą co Ofiara Krzyżowa, czyli że jest to jedna ofiara sprawowana na różny sposób, ta sama jednak pod względem wartości i ofiarowanej Żertwy. Aby podkreślić wyjątkowość tej jednej ofiary stosowne jest, by była ona sprawowana w jednym języku, języku poniekąd wspólnym dla wszystkich odprawianych Mszy. Podobnie jak Wieża Babel podzieliła rodzaj ludzki na wiele części, gdyż nie posługuje się on już od tego czasu jednym językiem, tak również podział Mszy na różne języki przysłania jedność ofiary Mszy z ofiarą Krzyża.
Ów jeden język powinien być również językiem będącym wspólnym dla społeczności tworzącej Kościół, czyli powinien to być język Kościoła posiadającego prymat w stosunku do wszystkich Kościołów partykularnych – Kościoła Rzymskiego. To biskup Rzymu – a nie biskup Jerozolimy czy jakiegokolwiek innego miejsca – jest najwyższym pasterzem Kościoła. Język Rzymu, język łaciński, jest więc najbardziej stosowny i odpowiedni do wyrażenia tej jedności, której źródłem jest jedna głowa Kościoła – znajdująca się w Rzymie.
Ofiara Kościoła jest również niezmienna w tym znaczeniu, że jest ona zasadniczo ta sama aż do końca czasów. Byłoby więc stosowne, by również język Mszy był językiem, który nie ulega zmianie. A językiem takim jest łacina, gdyż nie podlega ona już dalszym zmianom, tak jak to jest w przypadku języków współczesnych, jej gramatyka i słownictwo sakralne pozostały praktycznie niezmienione od upadku Rzymu. To właśnie precyzja słownictwa, którego znaczenie nie zmienia się, ocaliła Rzym od straszliwych kryzysów doktrynalnych, nękających Konstantynopol niemal nieprzerwanie w wiekach od piątego do ósmego.
Język, którego używa się do wyrażenia rzeczy pospolitych zawsze będzie ulegał zmianom, co łatwo możemy zaobserwować czytając dzieła literackie napisane zaledwie sto lat temu w naszym ojczystym języku. Słowa, podobnie jak stroje – ulegają modzie – przychodzą i odchodzą. Słowa, które niegdyś były trafnym wyrazem jakiejś idei, mogą być obecnie traktowane z niesmakiem, czy nawet oznaczać coś zupełnie innego. Na przykład w języku angielskim słowo „gay” zaledwie czterdzieści lat temu oznaczało coś szczęśliwego czy radosnego, zwłaszcza w odniesieniu do stroju czy wyglądu zewnętrznego. Obecnie oznacza ono homoseksualistę. Nie trzeba chyba rozwodzić się nad moralnymi implikacjami takich zmian. Kiedy zaś mamy do czynienia z rzeczywistościami nadprzyrodzonymi, tajemnicami wiary, które same w sobie trudne są do zrozumienia, wszelkie próby wypracowania klarownego nauczania w danej kwestii byłyby niemożliwe, gdyby znaczenie słów mogło zmieniać się z taką szybkością.
Moglibyśmy też dodać, że niezmienność jest czymś właściwym dla języka, który traktowany jest jako sakralny. Ponieważ, jak to wiemy w oparciu o samo nawet tylko naturalne światło rozumu, Bóg musi być niezmienny, również to, co powiedział musi być niezmienne. Dlatego właśnie Żydzi odprawiają swe obrzędy w języku hebrajskim, nawet jeśli nie posługują się nim we wzajemnych relacjach. Również Arabowie w swych obrzędach trzymają się języka Koranu, a nie języków narodowych (wbrew powszechnej opinii arabski nie jest jednym językiem, a niektóre jego odmiany różnią się od klasycznego arabskiego w takim stopniu, że ich użytkownikom trudno jest się wzajemnie zrozumieć). Podobnie językiem sakralnym hinduistów jest sanskryt, a nie języki narodowe. Jest więc całkowicie zgodne z ludzką naturą, by język sakralny chrześcijan był również niezmienny, przekazany przez Tradycję i nie używany w codziennym życiu. Jest czymś absolutnie niestosownym, by język biznesu był równocześnie językiem świątyni. Przeciwnie, gdy język świątyni stał się mową potoczną, nie była już ona domem modlitwy, ale – jak to powiedział sam Zbawiciel – jaskinią zbójców.
Widzimy też, że język liturgii powinien być powszechny w tym sensie, że powinien przemawiać do wszystkich narodów, w każdym miejscu i czasie. Łacina zaś jest prawdziwie powszechna nie tylko ze względu na dwie poprzednio wspomniane cechy, ale również z samej natury tego języka – jako nie należącego do żadnego konkretnego narodu.
Po pierwsze, ponieważ był to język Cesarstwa Rzymskiego, już w pierwszych wiekach Kościół mógł jednym głosem wyrażać wieczną wiarę, a biskupi rzymscy mogli zakładać powszechną znajomość łaciny, dzięki czemu cały świat mógł słyszeć i rozumieć ich głos. Nawet po upadku Cesarstwa łacina pozostała językiem uniwersalnym dla tych wszystkich, którzy potrafili czytać i pisać, a wiele narodów przyjęło jako pierwszy swój język pisany nie swą własną mowę, ale łacinę. W Anglii na przykład łacina była językiem urzędowym aż do roku 1733. Principia Izaaka Newtona nie zostały napisane po angielsku, ale po łacinie, ponieważ stanowiło to gwarancję, że idee te staną się znane w cywilizowanym świecie. Kartezjusz znany jest ze swych traktatów pisanych po francusku, jednak jego sentencja: „Cogito ergo sum” po dziś dzień cytowana jest po łacinie. Podobnie w wieku dziewiętnastym Gauss napisał swe Disquisitiones Arithemeticae po łacinie. W istocie odejście od łaciny jako uniwersalnego języka nauki było smutną konsekwencją Pierwszej Wojny Światowej, pomimo iż spadek jej znajomości zauważalny był już od czasu Rewolucji Francuskiej. Jednak nawet obecnie podręczniki teologii dogmatycznej czy moralnej pisane są po łacinie.
Łacina, jako język zasadniczo nie ulegający zmianom, jest najbardziej odpowiednia do wyrażania idei precyzyjnych, a równocześnie jest językiem bardzo duszpasterskim z tego prostego powodu, że nie jest językiem narodowym.
Wystarczy posłuchać kogoś przez minutę, by odgadnąć jego pochodzenie. Ponieważ język jest, można by powiedzieć, kanałem, przez który przepływa cała kultura, pozwala on natychmiast powiązać mówcę z konkretnym narodem, kulturą, a w konsekwencji z polityką, historią i rasą. Mówienie w danym języku budzi więc w umysłach słuchaczy nie tylko idee, które pragniemy im przekazać, ale niesie też ze sobą rozmaite konotacje kulturowe. Na przykład mógłbym wygłosić niniejszą konferencję po angielsku, jednak gdybym uczynił to po niemiecku, wzbudziłaby całkowicie inne odczucia. Dzieje języka niemieckiego w Polsce to coś więcej, niż tylko przekazywanie idei, są one również w nierozerwalny sposób związane z wieloma smutnymi epizodami waszej historii. Podobnie języki rosyjski czy francuski, pomimo faktu, że są one całkowicie zdolne do przekazywania idei, niosą za sobą cały bagaż emocji i wydarzeń historycznych, które mogłyby przesłonić rzeczywistą treść tego, o czym się mówi. Czym innym jest znoszenie uwag czy nawet obelg w języku ojczystym, a czym innym wysłuchiwanie tego w języku wroga.
Jednak ponieważ łacina jest językiem, który od dawna oczyszczony został od takich niefortunnych konotacji, a jej używanie nie może nigdy wywołać tego rodzaju negatywnych emocji. Niekiedy jedynym sposobem na spacyfikowanie dwóch stron jest mówienie do nich językiem, który dla obu jest neutralny. W Afryce na przykład Różaniec nie może być odmawiany w języku potocznym z tego prostego powodu, że aby to uczynić trzeba by było wybrać jeden z języków dwóch plemion, co naturalnie wywołałoby natychmiast zawiść drugiego. Jak bowiem Bóg mógłby być Ojcem wszystkich, jeśli musi brać czyjąś stronę? Język to coś więcej, niż tylko wypowiadane słowa, wszystko zależy jeszcze od tego kto i do kogo się zwraca. Dla liturgii, dla Mszy, będącej oficjalnym aktem kultu Kościoła, jest czymś absolutnie koniecznym, by była ona sprawowana w języku będącym źródłem jedności, a nie podziałów, by był to język, który nie będzie wywoływał zawiści, ale zaufanie. Przez całe wieki łacina traktowana była jako język Matki, akceptowany przez niezliczone narody, a to z tego prostego powodu, że nie była ona językiem własnym żadnego z nich.
Można jednak postawić zarzut: czy nie istnieją inne języki liturgiczne, na przykład grecki, aramejski czy starocerkiewnosłowiański?
Prawdą jest, że Kościół posiada kilka „oficjalnych” języków liturgicznych, czyli języków, w których liturgia sprawowana była od niepamiętnych czasów. Na przykład znaczna część Kościoła Wschodniego posiada księgi liturgiczne w języku greckim, w języku, który na przestrzeni wieków pozostał w znaczący sposób stabilny i to do tego stopnia, że współczesny Grek nie ma większych problemów z czytaniem Biblii napisanej dwa tysiące lat temu, w języku oryginalnym. Greka nie podzieliła się nawet z biegiem czasu na różne grupy języków pochodnych, jak się to stało w przypadku łaciny. Wciąż pozostaje językiem ludzi wykształconych, nigdy nie stała się tak powszechna, jak łacina. Można by więc argumentować na rzecz greki jako oficjalnego języka Kościoła i rzeczywiście posiada ona wiele cech, które posiada łacina, brak jej jednak powszechności, a ponadto wolno co prawda ulegając zmianom, jest ona językiem narodowym. Jest językiem ograniczonym do państwa i narodu greckiego, od czasu opanowania Gracji przez Cesarstwo Rzymskie w roku 146 przed Chrystusem. Ponadto, gdy rejony katolickie, w których używana była greka znalazły się pod panowaniem niewiernych, na ziemiach tych doszło do prześladować i wyniszczenia Kościoła. Biorąc więc pod uwagę ten fakt oraz to, że nie jest to język Rzymu widzimy, że greka nie posiada tych samych kwalifikacji na oficjalny język Świętego Kościoła Rzymskokatolickiego co łacina. Niemniej jednak Kościół zawsze wysoko cenił ten język i zachęcał do studiowania go, zwłaszcza przez duchowieństwo.
Liturgia była zawsze głęboko powiązana z Tradycją w tym sensie, że jest ona nie tylko źródłem Tradycji, ale również jej wyrazem. Kościół zawsze darzył szacunkiem wszelkie Tradycje, które mogły dowieść swego pochodzenia od Apostołów. Było tak również w przypadku różnych rytów Kościoła, wywodzących swe pochodzenie od jednego z Apostołów albo Apostołów danego kraju. Ze swej natury są one jednak rytami partykularnymi, przeznaczonymi dla określonego ludu, kraju czy nawet diecezji, nie mogą więc rościć sobie pretensji do powszechności, tak jak to jest w przypadku rytu rzymskiego. Aprobując je i popierając Kościół nigdy nie przewidywał, by miały być one – poza wyjątkowymi okolicznościami – stosowane w innych rejonach. Przeciwnie, w obrębie rytów partykularnych istnieje niekiedy tendencja – jako wyraz pragnienia zademonstrowania jedności z Rzymem – do wprowadzania zmian stosownie do zwyczajów rzymskich – nazywamy to „latynizacją”. Nawet jednak ta latynizacja jest dowodem na rangę rytu łacińskiego i na jego powszechność w porównaniu z innymi rytami partykularnymi.
Widzieliśmy więc znaczenie języka łacińskiego i powody dla których liturgia powinna być sprawowana po łacinie. Przyjrzyjmy się teraz ostatniemu naszemu twierdzeniu, będącemu również wnioskiem końcowym niniejszej konferencji: dlaczego Kościół musi powrócić do Mszy po łacinie, do Mszy łacińskiej.
 
Konkluzja: Kościół musi powrócić do Mszy łacińskiej
Widzieliśmy, z perspektywy doktrynalnej, znaczenie Mszy łacińskiej. Kościół, ze względu na fakt, że obejmuje wszystkie narody i ma trwać aż do końca czasów, z samej swej natury potrzebuje języka, który byłby powszechny, niezmienny i nie-narodowy. Nawet jeśli sam w sobie język jest czymś obojętnym – gdyż te same idee można wyrazić w wielu językach – dla Kościoła łacina jest najodpowiedniejsza tak ze względu na jego szczególną misję, jak i ze względu na możliwości szerzenia kultury chrześcijańskiej. Jest ona ściśle związana z Kościołem, podobnie jak wasz język związany jest z waszą tożsamością narodową. Podobnie jak obumarcie języka jest podzwonnym dla kultury danego kraju, tak również lekceważenie łaciny i zarzucenie posługiwania się nią w Kościele skutkuje niezdolnością do przekazywania jego doktryny i kultury chrześcijańskiej.
Ten właśnie brak zdolności do przekazywania doktryny stanowi dziś szczególnie palący problem. Nawet mając do dyspozycji wszystkie najbardziej zaawansowane środki komunikacji, masmedia oraz elektronikę, która pozwala nam na niemal natychmiastowe przekazywanie informacji, głos Kościoła pozostaje w wielkiej mierze niesłyszany, jest błędnie interpretowany czy nawet całkowicie ignorowany. W wyniku zastąpienia łaciny językami narodowymi stał się on nie tyle latarnią morską wskazującą drogę wszystkim ludom, co raczej wieżą Babel. W dzień Pięćdziesiątnicy Apostołowie rozumiani byli przez przedstawicieli wszystkich narodów, oni sami jednak pochodzili z Galilei – cud polegał nie na tym, że mówili oni wszystkimi językami równocześnie, ale na tym, że wszyscy w Jeruzalem mogli ich zrozumieć. Dziś mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Nie mówi się już o jednym Kościele, ale raczej o Kościele w różnych krajach. Niegdyś mieliśmy Kościół rzymskokatolicki, a obecnie mamy Kościół w Niemczech, Kościół w Polsce, Kościół w Stanach Zjednoczonych etc. Co więcej, wraz z podziałem Kościoła rzymskokatolickiego na Kościoły w poszczególnych państwach, przestał on być narzędziem jedności, a stał się instrumentem podziałów i niezgody. Niegdyś mówiło się: Roma locuta, causa finita. Obecnie nie jest wcale pewne, czy dany kraj będzie chciał w ogóle wysłuchać, co ma do powiedzenia papież – a całe narody, jak na przykład Niemcy, znajdują się de facto w stanie schizmy z pochodzącym z tego kraju papieżem.
Nawet na poziomie naturalnym, przyjęcie języków narodowych zniszczyło doktrynalną jedność Kościoła. Credo i katechizm nie są dziełem jednego papieża, ale dziedzictwem całej Tradycji Kościoła, który oczyścił i udoskonalił definicje posługując się językiem łacińskim. Weźmy na przykład słowo „transsubstancjacja”, opisujące w sposób doskonały cud dokonujący się podczas Eucharystii. Słowo takie nie istnieje w innych językach i często jedynym sposobem na jego użycie jest posłużenie się terminem łacińskim. To samo można powiedzieć o wielu innych terminach, takich jak „suppositum” i „substantia” odnośnie do tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Kościół zawsze starał się o maksymalną jasność i precyzję w definiowaniu swej nauki – skoro jednak został pozbawiony narzędzia, służącego mu do przekazywania tej nauki, odbiło się to w sposób widoczny na wyrazistości doktryny.
Niech mi będzie wolno w tym miejscu przytoczyć jeden przykład z życia św. Jana de Brebeuf, jezuity i jednego z pierwszych męczenników kanadyjskich, pracującego wśród Indian z grupy Huron. Jezuici przybywający na terytorium Kanady stosunkowo łatwo potrafili przyswoić sobie język tubylców, w istocie pierwsze dokumenty w tym języku spisane zostały przez jezuitów – Indianie ci bowiem nie wynaleźli nawet pisma, podobnie jak koła. Ich język posiadał pewną cechę charakterystyczną, nie posiadał rodzajników, zamiast tego poszczególnym rzeczownikom towarzyszyły zaimki dzierżawcze, tak że nie mówiło się po prostu „dom”, ale „jego dom” czy „jej dom”, samo oderwane słowo „dom” byłoby nie tylko mylące, ale wręcz niezrozumiałe. Oczywiście jezuici zaczęli tłumaczyć katechizm na ten język, natychmiast jednak stanęli w obliczu nieprzezwyciężalnej trudności – jak przetłumaczyć znak Krzyża? Nie można powiedzieć po prostu „Ojciec, Syn i Duch Święty”, w stosunku do każdej z Osób trzeba było użyć zaimka dzierżawczego. Zdecydowali się więc na formułę: „W Imię Jego Ojca, Jego Syna i Ich Ducha Świętego” – jako na najbardziej odpowiednią, a po dwóch latach Rzym zdecydował, że a może być ona używana i że nie jest szkodliwa dla wiary. Jednak pomimo wszystkich tych trudności, tysiące Indian zostało międzyczasie ochrzczonych i włączonych do Kościoła, ponieważ Msza i sakramenty nie były zależne od tłumaczenia, gdyż sprawowane było po łacinie.
To zaledwie jeden przykład, wyobraźmy sobie jednak ilość tego rodzaju problemów, jakie rodzą się przy tłumaczeniach na wszystkie języki występujące na ziemi – łatwo wówczas uzmysłowić sobie można, że Rzym zostałby przez nie całkowicie sparaliżowany: i chodzi tu jedynie o potwierdzanie ortodoksji określonych przekładów, nie mówiąc już o wdrażaniu i egzekwowaniu ich stosowania. Wiele obecnych przekładów tekstów liturgicznych zawiera rażące błędy, jednak Rzym nie podjął żadnych kroków w kierunku ich korekty, co prawdopodobnie wynika z faktu, że ludzie za to odpowiedzialni nie są w stanie poradzić sobie z nawałem pracy. Już zwyczajna biurokracja rzymska stanowiła znaczne obciążenie dla rządów Kościoła – wyobraźmy sobie jednak pomnożenie jej w każdym departamencie ze względu języki używane w różnych krajach. Nie robi się nic, niczego się nie poprawia ani nie aprobuje, niczego się nie egzekwuje – niekiedy po prostu z tego powodu, że nie jest to w języku Kościoła. Cały rząd Kościoła, zwłaszcza w tym co dotyczy Mszy i sakramentów, uprościłby się znacznie i był znacznie efektywniejszy, gdyby liturgia i sakramenty sprawowane były wszędzie po łacinie.
Jednak tłumaczenia to nie tylko kwestia praktyczności – stawką jest tu sama prawda, zbawienie dusz. Nikt nie może zbawić swej duszy bez wiary, a każdy katolik ma prawo o jasnej definicji wiary. Tam, gdzie istnieją niejasności i wątpliwości, ludzie tracą wiarę, a w konsekwencji gubią swe dusze.
Mamy dziś wspaniałe środki transportu, które umożliwiają szybkie przemieszczanie się ludzi po świecie. Ktoś może na przykład mieszkać w Warszawie, a pracować w Berlinie. Ludzie znajdują się więc w stałym kontakcie z różnymi językami i różnymi kulturami. Tych, którzy posiadają małe doświadczenie w nauce języków zapewniam, że każdy język, który trzeba dopiero opanować, stanowi ogromną przeszkodę w jakiejkolwiek praktycznej działalności. Jednak dzięki łacinie nadal mogę wykonywać moje funkcje kapłańskie bez znajomości lokalnego języka – wszystkie funkcje posiadające zasadnicze znaczenie dla urzędu kapłańskiego nadal mogą być wykonywane, pomimo faktu, że nie mówię w języku danego narodu. Kapłani podróżują obecnie po świecie częściej niż kiedykolwiek wcześniej, przede wszystkim ze względu na powszechny ich brak. Nigdy w swej historii rodzaj ludzki nie potrzebował wspólnego języka tak bardzo, jak obecnie. Jak na ironię, właśnie w naszych czasach mówi się o roli języków narodowych – podczas gdy bardziej niż kiedykolwiek łacina zwiększyłaby skuteczność apostolatu, tak dla kapłanów jak samych wiernych. Niegdyś można było udać się do Francji, do Australii czy Japonii i uczestniczyć we Mszy odprawianej w tym samym języku, w jakim odprawiana ona była w kraju ojczystym – była to ta sama Msza, Msza łacińska. Ta jedność została całkowicie zniszczona przez wprowadzenie do liturgii języków narodowych.
Patrząc z perspektywy historycznej: wszelkie apele o stosowanie języków narodowych pochodziły zawsze od schizmatyków i heretyków, a każda grupa schizmatycka – na przykład tak zwany Polski Kościół Narodowy, bardzo szybko porzucały łacinę na rzecz języków lokalnych. Każdy apel o stosowanie języków narodowych owocował zawsze podziałami czy nawet herezjami – i dokładnie z tym mamy do czynienia obecnie. Kościół katolicki nie mówi już jednym głosem, stał się jak gdyby domem podzielonym.
Pan Jezus powiedział jednak, że dom podzielony nie może się ostać. Był czas, gdy można było powiedzieć: „Mówię po łacinie i jestem chrześcijaninem” – a świat stał przed wami otworem, mogliście udać się w pokoju gdziekolwiek byście chcieli. Święty Tomasz z Akwinu, największy z nauczycieli, jacy kiedykolwiek żyli, człowiek który uczył w krajach, należących obecnie do Francji, Niemiec i Włoch – potrzebował znajomości jednego tylko języka. Obecnie wszędzie są granice, granice wszelkiego rodzaju, nawet pomiędzy ludźmi nauki. Pius XII powiedział kiedyś, że dzień, w którym Kościół porzuci swój uniwersalny język, będzie dniem poprzedzającym jego powrót do katakumb.
I w takiej właśnie sytuacji znajdujemy się obecnie, Drodzy Przyjaciele. Naprawdę żyjemy w katakumbach. Podczas, gdy niegdyś mogliśmy myśleć o Kościele jako o czymś powszechnym, czymś przenikającym granice, obecnie pojęcie to ograniczone jest zazwyczaj do małego kraju, w którym dana osoba żyje.
Najwyższy jednak czas, by Kościół wyszedł z katakumb, a można to osiągnąć jedynie poprzez powrót do tego, co czynił on przez długie stulecia, poprzez powrót do Mszy sprawowanej po łacinie czy raczej do Mszy łacińskiej.
Niech więc na koniec tej konferencji wolno mi będzie zwrócić się do was z apelem. Przylgnijcie do Mszy łacińskiej, gdyż jest ona bardziej niż cokolwiek innego, przyszłością Kościoła. Nowa Msza, Msza odprawiana w językach narodowych, nie może się ostać i już zanika w wielu krajach. Na przykład we Francji w zeszłym roku zamknięto ponad dwa tysiące parafii – ze względu na brak kapłanów. W roku bieżącym ponad dwadzieścia pięć procent święceń kapłańskich w tym kraju dokonanych zostanie dla łacińskiej, tradycyjnej Mszy, a liczba ta będzie stopniowo rosła, ponieważ coraz więcej seminariów uczących celebracji nowej Mszy jest zamykanych. Średnia wieku kapłanów we Francji już teraz wynosi sześćdziesiąt jeden lat i szybko rośnie. To samo zjawisko obserwujemy w Polsce, co roku ubywa powołań kapłańskich, być może jednak tutaj minąć musi więcej czasu, nim kryzys osiągnie rozmiary, jakie widzimy w innych częściach świata. Niemniej jednak jasne jest: moda na języki narodowe znajduje się zdecydowanie w odwrocie i nic nie pomoże Kościołowi bardziej, niż porzucenie nowej Mszy i języków narodowych, dzięki którym mogła się ona rozprzestrzeniać.
Być może zwrócili Państwo uwagę, że w trakcie tej konferencji nie mówiłem o nowej Mszy odprawianej po łacinie. Faktem jest, że liturgia ta nie jest prawie nigdy odprawiana po łacinie i taka też była intencja reformatorów, którzy ją stworzyli. Nowa Msza nigdy nie była pomyślana jako kontynuacja tradycyjnej Mszy łacińskiej, i od samego początku narzucana była w językach narodowych, jak to widzimy na podstawie mowy samego Pawła VI wygłoszonej w listopadzie 1969 roku do Kurii Rzymskiej, gdy wspominając o nowym mszale, powiedział on:
„Trzeba też wspomnieć o największej nowości, o nowości dotyczącej języka. Od tej pory normą w sprawowaniu Mszy będzie już nie łacina, a języki narodowe. Wprowadzenie ich będzie z pewnością wielką ofiarą dla tych, którzy znają piękno, moc i sakralny charakter łaciny. Lekko ważymy sobie język, będący przez stulecia językiem chrześcijaństwa, stajemy się podobni do świeckich intruzów w literackim rezerwacie formuł sakralnych. Utracimy [też] wielką część tego wspaniałego i niezrównanego artystycznego oraz duchowego skarbu, chorał gregoriański”.
Tak więc od samego początku, od dnia jej promulgacji, nowa Msza nie była przeznaczona do odprawiania jej po łacinie, niektórzy biskupi będą nawet później mówili o zakazie odprawiania jej w tym języku. Nawet, jeśli nie jest to prawdą pod względem prawno-kanonicznym, taka była w sposób oczywisty intencja prawodawcy. Co smutne, sam papież dodał dalej:
„Zaprawdę mamy powód do smutku i konsternacji. Czym bowiem możemy zastąpić język aniołów? Wyrzekamy się czegoś o wartości trudnej do oszacowania. Dlaczego? Cóż jest cenniejszego od tych najwznioślejszych skarbów Kościoła?”
I rzeczywiście, słusznie można by zadawać sobie pytanie: dlaczego? Papież odpowiada niemal sarkastycznie: „Ponieważ udział człowieka współczesnego [w liturgii] posiada większą wartość”. Statystyki pokazują jednak, że nie był to najlepszy interes – współczesny człowiek uczestniczy we Mszy z roku na rok coraz rzadziej. Na przykład we Francji we Mszach niedzielnych uczestniczy zaledwie siedem procent ochrzczonych. Jak na ironię, w tych siedmiu procentach niemal dwa procenty to uczestnicy Mszy łacińskich, czyli prawie pół praktykujących. Msza w językach narodowych we Francji zanika. Miała tam krótki lecz burzliwy i tragiczny w skutkach żywot, obecnie jednak możemy powiedzieć, że jesteśmy świadkami jej agonii.
Tak więc, Drodzy Przyjaciele, dla przyszłości Kościoła, podejmijmy krucjatę na rzecz Mszy łacińskiej, krucjatę na rzecz Mszy wiecznej, sprawowanej w języku Kościoła. Zrzućmy jarzmo władzy okupacyjnej, obcy język, który wdarł się do sanktuarium. Powróćmy do Mszy po łacinie, Mszy naszych przodków.
Wówczas staniemy się świadkami odnowy Kościoła, jego odrodzenia się z popiołów powszechnego zniszczenia, będącego owocem reform liturgicznych. Naprawdę ujrzymy nową wiosnę Kościoła – Kościoła powracającego do szat swej młodości, do języka i liturgii, które dał nam biskup Rzymu. Zobaczymy Kościół odzyskujący dawne siły, przeobrażony jak sam Zbawiciel na Górze Tabor, jego szaty staną się znów nieskalane, lśniące jak słońce, gdy obleczony będzie w język, który zawsze był jej własnym językiem, plenum gratiae et veritatis, pełen łaski i prawdy.
Dziękuję za Państwa uwagę i zapewniam o pamięci w memento każdej Mszy. Niech Wam Bóg błogosławi!
 
Post scriptum
Ktoś mógłby wysunąć zarzut: ale ja nie rozumiem łaciny. W odpowiedzi można zwrócić uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze – nic nie stoi na przeszkodzie, by uczyć się tego języka. Jan Paweł II zwracając się w roku 1978 do młodych, przytoczył znane słowa Cycerona: „Nie tyle chwalebne jest znać łacinę, co godne ubolewania jej nie znać” (Brutus, 23, 140). W minionych czasach łacina stanowiła sam rdzeń programu nauczania każdej katolickiej szkoły średniej, dostarczając w ten sposób wychowankom klucz do zrozumienia nie tylko liturgii, ale również całej cywilizacji łacińskiej.
Po drugie, sam ten argument sugeruje, że z jakiegoś powodu dla uczestnictwa we Mszy konieczna jest znajomość łaciny. Jest to po prostu nieprawda – można doskonale wiedzieć, czym jest Msza święta i w jaki sposób dusza czerpie z niej korzyść, nie znając wcale łaciny. Ważniejsza jest wiedza odnośnie tego, co się wówczas dokonuje, niż zrozumienie znaczenia wypowiadanych słów. Znajomość tekstu Mszy jest bardzo korzystna, dlatego zresztą Kościół zawsze oferował go wiernym w językach, które mogli zrozumieć, nawet jeśli nie jest im to mówić ściśle konieczne. Msza ta uświęciła przecież niezliczone rzesze świętych, nie posiadających nawet umiejętności czytania.