środa, 28 maja 2014

Wniebowstąpienie Pańskie.




Drodzy Wierni!

Mojżesz, prowadząc lud izraelski z Egiptu, na rozkaz Boży rozdzielił wody morza Czerwonego. Żydzi, idąc wśród dwóch ścian wodnych, przeżywali okropne uczucia, strach przed pogonią Egipcjan, niepewność losu oraz obawę przed zlaniem się wód. Potem stałe szemrania na puszczy zachwiało wiarę Mojżesza, chociaż Bóg na każdym kroku wyświadczał coraz to nowe dobrodziejstwa. I my idziemy przez życie pełne przykrości i bólu. Zewsząd ściskają nas utrapienia, jakby fale morza Czerwonego, a ta niepewność, co nas jutro czeka lub spotkać może, napawa strachem, przygnębia i zatruwa życie. A jeśli stawimy sobie w pamięci zapowiedź Chrystusa: „Na świecie ucisk mieć będziecie”, będziemy mieli bardzo wyraźny obraz o ciemnych barwach.
Cóż mamy w takich czarnych i beznadziejnych chwilach robić? Co robili apostołowie, gdy Chrystus odchodził od nich do nieba? – „Pilnie patrzeli za nim idącym do nieba”. Długo z pewnością byliby tak stali nieruchomo, gdyby nie dwaj mężowie w białych szatach, którzy rzekli: „Mężowie galilejscy, czemu stoicie patrząc w niebo?” Zostali jakby ze snu zbudzeni i poszli do pracy znojnej, która ich zaprowadzi na męki i na śmierć.
Skąd tyle siły i wytrwania nabrali Apostołowie w obliczu tak licznych cierpień? – Podtrzymywała ich ta silna niezłomna wiara, że „ten Jezus, który wzięty jest od was do nieba, tak przyjdzie, jakoście go widzieli idącego do nieba” (Dz 1).

Wzrok naszej duszy często podnosi się wzwyż i czegoś szuka, a żal i tęsknota ogarniają nas na myśl, że Jezus odszedł do chwały, „gdzie więcej już niema łez ani smutku”. Z głębi naszej duszy wyrywa się pytanie, czy i naszym udziałem stanie się kiedyś niebo, które przyjęło dziś Chrystusa i jego uczniów? A może po tych wszystkich ciężarach i udrękach życia czeka nas kara i odrzucenie? Gdyby tak istotnie miało być, to byśmy ,,byli najnieszczęśliwsi ze wszystkich ludzi”. Dla tego pilnie nadsłuchujemy ostatnich słów Zbawiciela tu na ziemi, co on powie ku naszej pociesze. Rzuca nam deskę pewnego ratunku i ukojenia: „Kto ochrzci się i uwierzy zbawion będzie”. A więc Chrzest, wiara i dobre uczynki zaprowadzić nas potrafią do szczęścia wiecznego.

Kiedy Pan Jezus wstępował do nieba zaledwie mała garstka ludzi była przejęta jego odejściem i patrzała w niebo za odchodzącym Zbawicielem, podczas gdy cała Jerozolima zajęta była czym innym. Zwrócenie wzroku ku niebu i dziś jest udziałem tylko nielicznej rzeszy praktykujących katolików, bo świat przechodzi koło zagadnienia szczęścia wiecznego, szczyci się i popisuje niedowiarstwem. Coraz częściej słyszy się o wypadkach, kiedy rodzice całymi latami czekają na chrzest dziecka, odkładanie Chrztu św. stało nawet czymś modnym. My widzimy w tym zbrodnię w stosunku do dziecka, a pustkę i brak wiary w duszach owych rodziców, bo jak mówi przysłowie, „kto sam nie ma, ten i drugiemu dać nic nie może”. Skoro rodzice nigdy nie zasmakowali pragnienia rzeczy wiecznych, jakżeż mogą je wlać do dusz swych dziatek?
Pan Jezus wyraźnie powiada: „Kto nie odrodzi się z wody i Ducha Świętego, nie może wnijść do królestwa niebieskiego”. Człowiek rodzi się zmazany grzechem pierworodnym, więc aby zdobyć sobie pragnienie nieba, musi wpierw zerwać kajdany, trzymające go w niewoli grzechu. Następnie przez Chrzest św. odradzamy się na duchu. Narodziny nasze z ciała są początkiem śmierci, więc trzeba już u progu życia narodzić się w Duchu Świętym: „Gdyśmy byli umarłymi przez grzechy, ożywił nas społem w Chrystusie, którego łaską jesteście zbawieni” (Ef 11, 5).

W Chrzcie św. upodobniamy się śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, bo Chrzest wyciska na nas piętno śmierci dla świata, jego zasad, poglądów i dążeń. Chrześcijanin ma do niesienia ciężkie brzemię Chrystusowego zakonu, dlatego Apostoł Narodów mówi: „W Chrystusie Jezusie jesteśmy ochrzczeni, w śmierci jego ochrzczeni jesteśmy” (Kor 6, 3). Poddając się działaniu łaski Chrztu stajemy się uczestnikami tych darów, które Chrystus zjednał nam przez swoją śmierć, bo gdyby nie śmierć krzyżowa nie dostąpilibyśmy odrodzenia na żywot wieczny.
Śmierć grzechom rodzi nas na życie wieczne. Co za wspaniała łaska, żeśmy naprawdę „narodem świętym, potomstwem wybranym”, iż Bóg powołał nas od zarania dni naszych na swoich współpracowników, współdziedziców! I przeciwnie, jakżeż smutny i godny pożałowania los tych, którzy sami wypierają się dziedzictwa Chrystusowego i synostwa Bożego, pozbawiając i swe dzieci tak wielkiego daru Ducha Św.
Dalej wymaga od nas Chrystus wiary, jako środka do nieba. Jakżeż pojęcie wiary niejednakowo przychodzi wszystkim do duszy! Jedni nie mogą pojąć, jak można wierzyć, jeżeli czegoś namacalnie nie dotkną, inni zaś wręcz przeciwnie nie potrafiliby zrozumieć życia tu na ziemi, gdyby im wiara nie oświecała mrocznych ścieżek i nie karmiła swą łaską!

„Kto nie uwierzy będzie potępiony” (J 3, 18). Ta zapowiedź Chrystusa wycisnęła jakby piętno na czołach tych wszystkich, którzy gardząc szczęściem w niebie, szukają tu na ziemi zadowolenia i rozkoszy. Żaden szlachetny poryw, ani wzniosła myśl ich nie nęci. A gdy na tej drodze stanie Kościół ze swoimi zasadami, to wówczas całą swą wiedzę, pomysłowość, zdolność i pracę skierowują do walki z nim i tym wszystkim, czego wiara św. jest rzecznikiem. Z konieczności przeto odrzucają nawet myśl o niebie, niebo jak się mówi „zostawiają aniołom i wróblom”, a swe szczęście wolą oprzeć na rzeczach czysto ziemskich.
„Sprawiedliwy z wiary żyje!” – stąd dla chrześcijanina wszystko opiera na wierze. Każde nieszczęście, każdą przykrość czy boleść wytłumaczy w świetle wiary, ponieważ ona mówi, że to tylko chwilowe troski, po których nastąpi lepsza przyszłość. „Z wiary żyje” – stąd następstwem tego, czego uczy wiara jest szukanie królestwa Bożego. Wiara to synonim życia, „kto wierzy we mnie, ma żywot wieczny” (J 6, 47). Mając w sobie zarodek życia, wierzący, poprzez morze łez, burze prześladowań, pójdzie po drodze wytkniętej mu przez wiarę. Nie tylko w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego, lecz przy każdej sposobności katolik patrzy w niebo i idąc przez życie niezłomnie poniesie sztandar z wypisanym na niego hasłem: „Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest, jeden Bóg i Ojciec wszystkich” (Ef 4, 4). Dla tego ich życie obfituje w wesele i radość, gdyż opromienia ich wiara świetlanej przyszłości.

„Jeśli chcesz wnijść do żywota wiecznego, chowaj przykazania!” (Mt 10, 17) – oto program dla ludzi wiary! Skoro Zbawiciel domaga się od nas wiary, jako warunku koniecznego do zbawienia, to ma na myśli wiarę żywą. Stąd to św. Jakub Apostoł powiada: „Cóż za pożytek, bracia moi, gdyby kto mówił, iż ma wiarę, a uczynków nie miał! Czy go może wiara zbawić?” (Jak 11, 4). Tymczasem dziś ochrzczonych w Kościele nie zawsze można pytać o uczynki. Niektórzy wprawdzie uznają coś w rodzaju dobrych uczynków, lecz nie z nakazu Chrystusa i jego miłości, ale dla schlebiania własnej ambicji.
Każdy człowiek lubi dobry czyn zawsze przypisać sobie, bo to tak przyjemnie łechce naszą miłość własną, ale znamieniem uczynku z wiary jest chwała Boża. Posłuchajmy co o tym mówi św. Paweł: „Co mi było zyskiem, to poczytałem dla Chrystusa za szkodą. Owszem poczytam wszystko za szkodą dla wysokiego poznania Jezusa Chrystusa mego, dla którego wszystko postradałem i mam sobie za gnój, abym Chrystusa zyskał” (Fil 3, 7). Dla tego wierni, wiedzeni chęcią zdobycia nieba, patrzą stale w górę, zapominając o cierpieniach i dolegliwościach. Cechą ludzi wierzących jest stałe wznoszenie myśli i serca ku niebu. A przeciwnie, brak zainteresowania życiem pozagrobowym jest brakiem życia z wiary.

„Do większych rzeczy stworzony jestem!” – mawiał św. Stanisław Kostka. I naszym celem tu na ziemi jest zbawienie wieczne! Drogą, ścieżyną, środkiem są Chrzest, wiara i dobre uczynki! Wznośmy się często ku niebu myślą i czynami, aby poprzez mgłę szarzyzny życiowej ujrzeć Zbawiciela, z którego serca zawsze płynęłoby do nas to słodkie wezwanie: „Stańcie przy drogach i patrzcie, a pytajcie się o ścieżkach starych, która by była droga dobra, i chodźcie nią, a znajdziecie ochłodą duszom waszym!” (J 6, 16). Amen.



Ks. E.N.


[Kazanie z dnia 13.05.2010 r.

Na podstawie: J. Danilewicz w: Nowa bibljoteka kaznodziejska, t. XLVI, 1934.

Źródło: gdynia.piusx.org.pl ].

niedziela, 11 maja 2014

"Święty Tomasz z Akwinu o jedności Kościoła" - ks. Jan Jenkins FSSPX (fragm.)


"(...)
Choć Kościół chrześcijański istnieje na całym świecie, tworzy jednak jedną społeczność - a to dzięki zasadzie widzialnej jedności, którą spotkać można na każdym poziomie. Każda parafia posiada kapłana, a jeśli jest ich więcej, pozostali są wikariuszami proboszcza. Nie wszyscy posiadają równą władzę, jako że w nieunikniony sposób prowadzić by to musiało do sporów, konfliktów i podziałów. Podobnie każda diecezja ma biskupa posiadającego jurysdykcję nad pracującymi w niej kapłanami. Jeśli w diecezji jest więcej niż jeden biskup, jeden jest ordynariuszem, pozostali zaś biskupami pomocniczymi, nie ma więc powodów do sporów i niezgody.
    Następnie św. Tomasz wykazuje, że ta potrzeba istnienia widzialnej głowy na poziomie lokalnym występuje również na poziomie powszechnym. Podobnie jak Kościoły lokalne muszę posiadać widzialną głowę, potrzebuje jej też powszechny (to jest katolicki) Kościół. Ta widzialna głowa Kościoła katolickiego podtrzymuje i wspiera jedność Kościoła powszechnego na całym świecie.
    I św. Tomasz podaje drugi powód: "Jedność Kościoła wymaga, aby wszyscy wierzący mieli tę samą wiarę. Bywa jednak, że w sprawach wiary rodzą się dyskusje, a z powodu różnicy zdań Kościół by się podzielił, gdyby nie zachowywało go w jedności zdanie kogoś jednego. By zatem jedność Kościoła została zachowana, potrzebny jest ktoś jeden, kto przewodzi całemu Kościołowi. Jest zaś oczywiste, że Chrystus nie opuszcza w potrzebie Kościoła, który umiłował i za który wylał swoją krew (por. Ef 5, 25), gdyż nawet o Synagodze Pan powiedział w Księdze Izajasza (5, 4): <<Co jeszcze miałem uczynić winnicy mojej, a nie uczyniłem jej?>>. Nie należy zatem wątpić, że z postanowienia Chrystusa ktoś jeden przewodzi całemu Kościołowi".
(...)".


Pius XII


"(...)
    Według św. Tomasza ci, którzy "zaprzeczają najwyższej władzy papieża" stają się schizmatykami, wywołując podziały w jedności Kościoła. Zwróćmy uwagę, iż to nie nieposłuszeństwo powoduje schizmę, ale formalne odrzucenie władzy papieża czy też zaprzeczenie, iż posiada on władzę powszechną nad całym Kościołem. Nieposłuszeństwo nie równa się schizmie, schizma wymaga zanegowania władzy papieża, podczas gdy nieposłuszeństwo polega na nieokazywaniu uległości jego nakazom, przy równoczesnym uznawaniu jego władzy.
    Dziecko, które nie okazuje posłuszeństwa ojcu, nie neguje przez to faktu, iż jest on jego ojcem. Z tego właśnie powodu św. Tomasz mówi, że schizma jest grzechem przeciwko miłości czy też jedności Kościoła, podczas gdy nieposłuszeństwo jest grzechem przeciwko sprawiedliwości, jaką winni jesteśmy naszym przełożonym. Przełożony, nawet przełożony Kościoła, może wymagać czegoś niesprawiedliwego, wobec czego mielibyśmy obowiązek okazać nieposłuszeństwo - taki akt nie tylko nie stanowiłby schizmy, ale byłby aktem cnoty. Sam Kościół nie traci swej jedności w wyniku schizm, jego jedność jest bowiem jednością Chrystusa. Wskutek schizmy udział w jego jedności tracą schizmatycy, którzy oddzielają się od władzy papieża.
(...)".


poniedziałek, 5 maja 2014

Żywot Matki Najświętszej po Zmartwychwstaniu (o. Prokop kapucyn, „Żywot Matki Bożej”).






 Żywot Matki Najświętszej po Zmartwychwstaniu 

(o. Prokop kapucyn, „Żywot Matki Bożej”)

Pan Jezus po Zmartwychwstaniu ukazał się najpierw Magdalenie, a potem Piotrowi, i rozeszła się wieść o tym pomiędzy wszystkimi apostołami. Magdalena uszczęśliwiona, przybiegła do Matki Bożej zdać Jej sprawę ze wszystkiego co ją spotkało. Wkrótce nadszedł Piotr z Janem, a w ciągu dnia zaczęli gromadzić się inni apostołowie. Od tej pory w każdym ważniejszym wypadku skupiali się oni około Przenajświętszej Panny. Maryja była rozpromieniona, rozmawiała z każdym najłaskawiej, jednakże często usuwała się na samotność do swego mieszkania. Czyniła to dlatego, aby nie przerywać swoich ćwiczeń bogomyślnych, ale także z tego powodu że prawie cały dzień Pan Jezus był przy Niej i dla Niej widzialny, chociaż dla innych zakryty.
Odchodząc więc na stronę mogła nie tylko cieszyć się Jego widokiem, lecz i z Nim rozmawiać. Jedną bowiem z własności uwielbionego ciała jakie miał wtedy Zbawiciel była i ta, że według woli stawał się On widzialnym dla tych tylko którym chciał się objawić.
Przenajświętsza Panna zauważała i ze zdziwieniem, i ze smutkiem, że Apostołowie po tym wszystkim co zaszło, powinni utwierdzić się najzupełniej w Zmartwychwstanie Pańskie. Jednak oprócz Piotra, któremu już się objawił Pan Jezus, wszyscy inni okazywali powątpiewanie. Pomimo więc szczęścia jakiego wtedy zażywała, a które zdawało się że powinno całą Ją pochłonąć i przynajmniej przez dzień ten jeden oderwać od troszczenia się o drugich — nie mogła jednak patrzeć obojętnie na to zaślepienie dusz wybranych i szczególnie przez Pana Jezusa umiłowanych. Obawiała się nawet, aby to nie naraziło ich zbawienia.
W Wielką Sobotę, gdy podobnie jak teraz zgromadzili się wokół Niej apostołowie słowami pełnymi wiary i namaszczenia, podnosiła ich na duchu i dodawała im odwagi. Lecz czyniła to dlatego, że wtedy nie było na ziemi Zbawiciela, którego ciało spoczywało w grobie, a dusza wstąpiła do Otchłani. Zaś w wielką Niedzielę, nie śmiała już zabierać głosu i dawać nauki apostołom, kiedy mógł to uczynić Sam Pan Jezus. Jemu więc przedstawiając pokornie swoją jakby niespokojność o uczniów Jego okazujących się jeszcze nie dość silnie utwierdzonymi w wierze — prosiła, aby się im objawić raczył i do nich przemówić. Zbawiciel, jak każdej prośbie przez Matkę zaniesionej, tak i tej zadośćuczynić raczył. Niezwłocznie ukazał się dwóm uczniom swoim, Łukaszowi i Kleofasowi, idącym z Jerozolimy do pobliskiego miasteczka Emaus. Oni wróciwszy się z drogi zaraz po tym objawieniu, pośpieszyli do wieczernika, i zgromadzonym tam apostołom opowiedzieli, co ich spotkało. A pod wieczór, gdy ci ostatni w liczbie dziesięciu (jeden tylko Tomasz był wtedy nieobecnym) wraz z Matką Bożą znajdowali się w wieczerniku, Jezus stanął pośród nich i rzekł: „Pokój wam”. Potem w słowach pełnych miłości wymawiał ich niedowiarstwo i zatwardziałość serca, iż tym, którzy Go widzieli apostołowie nie uwierzyli. Następnie dla utwierdzenia ich w wierze o Jego Zmartwychwstaniu, ukazał im ręce i bok przebite. Zacytował z ksiąg Starego Testamentu proroctwa o tym wszystkim co Go spotkało, oświecając ich umysły w sposób szczególny, aby to zrozumieli; mówi bowiem Ewangelia: „Wtedy otworzył im zmysł, aby zrozumieli pismo.

Pan Jezus po zmartwychwstaniu przebywał na ziemi jeszcze 40 dni, po których wstąpił do niebios. Przez ten czas często objawiał się uczniom i miewał do nauki. Wszakże, nie należy wątpić, że najczęściej uszczęśliwiał swoją obecnością i rozmową Matkę Przenajświętszą. Z kilku bowiem powodów mógł to czynić. Najpierw z miłości i uszanowania od najdoskonalszego Syna, od którego się to Matce należało. Po drugie, aby Ją, która najwięcej przebolała przy jego męce i śmierci i najwięcej za Nim tęskniła, gdy przez trzy dni pozostawał w grobie, tą pociechą częściej niż innych obdarzał. Po trzecie, bo mając się przez wniebowstąpienie rozstać się z Nią już na bardzo długo i osierocić po sobie, gdy był dla Niej i Synem, i Ojcem, i Oblubieńcem, pragnął aby, dokąd jeszcze jest On na ziemi, jak najczęściej obecnością się Jego nacieszyć mogła.
Takie więc mógł mieć Pan Jezus powody do częstego obcowania z  Matką, a to przez wzgląd na Nią samą. Lecz i osobiste, że się tak wyrażę, miał do tego pobudki, a to i jako człowiek, to jest Syn Maryi, i jako Zbawiciel, to jest Syn Boży. Przez cały czas swego życia czynnego, Pan Jezus bardzo często pozbawiał się pociechy przystawania z Matką, bo Go pochłaniały prace apostolskie, i jak we wszystkim tak i w tym chciał On nas własnym przykładem nauczyć, że z uczuć najświętszych, z przywiązania najgodziwszego, z uciech najniewinniejszych, powinniśmy czynić ofiarę, gdy idzie o spełnienie obowiązków naszego stanu lub powołania.
Uczył nas jak we wszystkim tak i tym, umartwiania się, gdy tego potrzeba zachodzi, w rzeczach najzupełniej dozwolonych. Lecz po zmartwychwstaniu, gdy Jego człowieczeństwo, Jego natura ludzka została uwielbioną, a więc żadne do niej umartwienia już prawa i przystępu mieć nic mogły, dlaczego miał swojemu Sercu synowskiemu, odmawiać pociechy jak najczęstszego przebywania z Matką, dopóki tu z Nią razem był jeszcze na ziemi? Ta pociecha, jak wszelkie inne święte i godziwe, należała się Jemu jako Synowi, i tej się pozbawić nie mógł.

Częstego przebywania Jezusa z Maryja wymagała niejako Jego natura ludzka, nie tylko jako Syna, lecz i jako człowieka, a Człowieka-Boga, tj. człowieka najświętszego, najrozumniejszego, najświatlejszego, najbystrzejszego, jaki był i kiedykolwiek będzie. Bo przecież bardzo trafnie przysłowie łacińskie mówi: „Similis simili gaudet”, to znaczy, że każdemu najmilej jest przebywać z osobami co do usposobienia, wykształcenia, bystrości umysłu, prawości charakteru jemu najbardziej podobnymi. Zaś z ludzi, jak nigdy tak i wtedy, nie było i być nie mogło nikogo, podobnego Jezusowi, jak Jego Matka Przenajświętsza. Z tego powodu z Nią najmilej Mu było przystawać, i tego z pobudek wyżej wymienionych nie mógł sobie odmawiać.
Jako Zbawiciel, jako założyciel Kościoła Świętego, także miał powody, przez czas swojego pobytu na ziemi od zmartwychwstania do wniebowstąpienia, jak najczęściej z Maryją przebywać i z Nią jak najdłużej rozmawiać. Przez ten właśnie czas, Zbawiciel pozostawił apostołom najważniejsze, najpotrzebniejsze polecenia, dotyczące ustanowienia, rozszerzenia i rządzenia Kościołem. Z tych nauk wiernie przez uczniów  Chrystusowych przechowywanych, czerpał i czerpie ciągle Kościół to, co nazywamy jego tradycją, jego ustnym podaniem. I powiernikami tych wielkich skarbów, uczynił Pan Jezus apostołów póki żyć mieli, a po ich śmierci ich prawych z kolei następców. Lecz wiemy że po wniebowstąpieniu Pańskim, apostołowie. jak tylko Kościół zaczął się szerzyć, dla rozwiązania najważniejszych i najtrudniejszych wątpliwości, dotyczących jego zarządu, uciekali się do Matki Przenajświętszej, dopóki była na ziemi. Święty Ambroży powiada, że uważali Ją jakby za żywy wykład Ewangelii. Nie wątpili, że nikt z ludzi lepiej od Niej nie mógł być przejętym duchem nauki Zbawiciela, nikt ściślej wtajemniczonym w najgłębsze jej tajemnice, nikt lepiej i trafniej jak Ona nie był w stanie stosować zasad nauki tak do życia każdego chrześcijanina, jak i do położenia całego Kościoła w świecie.
Wiedząc tedy Pan Jezus, że Maryja, po Jego odejściu do nieba, będzie jakby w Jego zastępstwie mistrzynią Apostołów samych, i z tego powodu z Nią najwięcej przebywał i najdłużej rozmawiał. Wtedy to bowiem udzielał Jej potrzebnych do godnego spełnienia tego postanowienia. Jej to najwięcej udzielał wskazówek, nauk i do najgłębszych tajemnic objawionej wiary przypuścił.

Trzeba pamiętać, że jeszcze wtedy apostołowie nie byli zdolnymi dobrze pojmować wyższych zadań religijnych; dopiero po zesłaniu na nich Ducha Świętego, co nastąpiło później, stali się oni na zawsze głównymi filarami dla całego Kościoła. Wszak wiadomo, że przed tą chwilą, pewnego razu Pan Jezus tak do nich powiedział: „Jeszcze mam wiele wam mówić, ale teraz znieść nie możecie, lecz gdy przyjdzie Duch prawdy, nauczy was”. Maryja już wtedy jak zawsze była pełnią Ducha Świętego; już Go posiadała w takiej obfitości, w jakiej nie posiadali Go wszyscy nawet razem wzięci apostołowie gdy w wieczerniku zstąpił na nich widzialnie. Ona więc jedna była zdolną pojmować najwyższe, najgłębsze nauki Zbawiciela, jakie chciał po zmartwychwstaniu a przed wniebowstąpieniem, dla Kościoła przez Niego założonego pozostawić. I z tego więc powodu najczęściej z Nią przebywał.
A jakże więc wtedy wzniosłe, jak święte pomiędzy Jezusem a Maryją toczyły sic; rozmowy. Przez nie to, można powiedzieć, została Ona tak oświecona na umyśle co się tyczy najgłębszych prawd wiary, najtrudniejszych do zrozumienia tajemnic życia wewnętrznego, najważniejszych zasad życia chrześcijańskiego, najwznioślejszych zasad wyższej bogomyślności — słowem, tak wzbogaconą
została wiedzą teologiczną, nauki o Bogu i stosunków z Nią duszy ludzkiej, że pod tym względem przewyższała wszystkich najgenialniejszych doktorów Kościoła, najbardziej uczonych teologów, najgłębszych mistyków, najbieglejszych przewodników duchowych.
Maryja doznawała wielkiego szczęścia z obecności przy Niej Jej Syna i Boga, z wpatrywania się w Niego i kierowania ku Niemu aktów miłości. Wszystkie te łaski, jakie odbierała przez oświecania na umyśle wskutek długich rozmów z Jezusem, obracała na Ona zużytkowanie głównie na to, aby coraz głębiej Go uwielbić, coraz wyżej wznosić się w pojmowaniu Jego wielkości jako Boga, coraz lepiej oceniać Jego niepojętą miłość ku ludziom, i coraz żywszą przejmować się ku Niemu wdzięcznością za to wszystko co w szczególności dla Niej Samej uczynił i czynić nie przestaje. Słowem, Maryja w tych obcowaniach z Boskim Synem swoim, zażywała już tu na ziemi, choć nie w całej pełni, tego szczęścia, jakie Ją w niebie czekało.

Pan Jezus objawiając się Maryi od zmartwychwstania do wniebowstąpienia, za każdym razem okazywał się Jej, bez żadnego porównania piękniejszym, Bóstwem swoim cudowniej jaśniejącym, aniżeli gdy objawiał się apostołom lub innym osobom, a nawet kiedy przemienił się na górze Tabor. Albowiem uwielbione już po zmartwychwstaniu, a  przyobleczone w chwałę niebieską ciało Zbawiciela i tę miało własność, że Pan Jezus według woli, dla jednych mógł się okazywać w większej świetności i chwale, dla innych w mniejszej, albo też dla tamże obecnych wcale był niewidzialnym. Oprócz Matki Bożej, Magdaleny, apostołów, znacznej już wtedy liczby uczniów Pańskich i wielu niewiast świętych, dla wszystkich innych mieszkańców jerozolimskich był On przez cały ten czas do wniebowstąpienia niewidzialnym. Gdy wtedy według swojej woli okazywał się dla jednych mniejszą, dla drugich większą chwałą niebieską otoczonym, czyż możemy wątpić, że Przenajświętszej i Najdroższej Matce swojej objawiał się najwyższą jaśniejącym pięknością. Syn Boży posiadając ciało uwielbione, a nawiedzając Najdroższą Matkę swoją, najmilszą Oblubienicę Ducha Świętego, najwierniejszą mu duszę, okazywał się Jej w najświetniejszych szatach swego człowieczeństwa, w najwyższym blasku majestatu swego Bóstwa, o ile tylko na taki może zapatrywać się dusza jeszcze w ciele żyjąca.

W niebie nie wszystkie dusze wybrane w jednakowym stopniu widzą człowieczeństwo Syna Bożego. Podobnie nie w równym stopniu zażywają szczęścia w poznawaniu wielkości i chwały Jego Bóstwa. Zależy to od stopnia miłości jaką Go tu na ziemi za życia obdarzali. Otóż, coś podobnego zachodziło i w objawieniach się różnym osobom Pana Jezusa w ciele uwielbionym jakie miał po zmartwychwstaniu. Im Go ktoś więcej miłował, tym się On świetniejszym dla niego okazywał, tym cudowniej Bóstwem jaśniejący.
A że Maryja miłowała Go tak jak Go nikt nie tylko z ludzi, ale i z aniołów i archaniołów miłować nic mógł, więc Jej okazywał się On najpiękniejszym: Jej dane było cieszyć się i zachwycać chwalą Jego człowieczeństwa uwielbionego w stopniu najwyższym, jakim jest to możliwe dla duszy jeszcze z więzów ciała niewyswobodzonej. Nic ma wątpliwości, że te czterdzieści dni od zmartwychwstania do wniebowstąpienia Pańskiego, były to dni najszczęśliwsze z całego żyda Przenajświętszej Panny. Jeśli jakby niebem na ziemi były dla Niej niegdyś lata spędzone w Nazarecie, kiedy Zbawiciel ukryty przed światem, dla Niej tylko był jawnym i przy Niej ciągle przebywał, czymże były te znowu chwile o których mówimy! W Nazarecie cieszyła się także Jego obecnością, to prawda, a obecność Jezusa najwyższą jest pociechą; lecz tam widziała Go wystawionego na wszystkie trudy, upokorzenia, przykrości życia ubogiego i pracowitego. A teraz, ciesząc się też Jego obecnością, patrzyła na Syna jaśniejącego chwałą i żadnych już trudów, przykrości, nędz tego życia doznać niemogącego. Wtedy każdy dzień, każda godzina, każda chwila, zbliżała czas w którym Jezus miał stać się celem najzaciętszej złości ludzkiej, i w końcu mękę najcięższą i śmierć okrutną ponieść, i o tym dobrze wiedziała. A teraz już o nic podobnego dla Niego obawiać się nie mogła: owszem pewną była że każda chwila przybliża chwilę Jego triumfu najwyższego. Prędko też i bardzo prędko ubiegły dla Maryi te dni czterdzieści, jak ubiegają zwykle dni pomyślności: i trzeba Jej będzie znowu rozstać się z Synem, a gdy On wróci do nieba, długo i długo tęsknić za Nim na tej biednej ziemi! 


   [Źródło: http://militia-immaculatae.org/




Kapłaństwo katolickie - Ks. Karol Stehlin.


 

 

 

 

Ks. Karol Stehlin

 

Kapłaństwo katolickie 

 

 

Christus Summus Pontifex– Jeden Jedyny Kapłan Jezus Chrystus

Kapłan jest pośrednikiem między Bogiem i ludźmi, jedynym zaś Pośrednikiem, który buduje most (z łac.: pontifex od pontem facere ‘czynić most’) nad nieskończoną przepaścią między naszą nicością a Bożym nieskończonym majestatem, jest Bóg-człowiek, Jezus Chrystus. To On, Pontifex maximus, Najwyższy Kapłan, nieustannie stoi przed obliczem Trójcy Przenajświętszej i w imieniu całego stworzenia, całej ludzkości, adoruje, składa dzięki, prosi o przebaczenie za nasze winy, płaci nasze niezliczone długi grzechowe. Z drugiej strony w imieniu Ojca zstępuje do nas, biednych grzeszników, obdarzając nas wszelkimi dobrodziejstwami i łaskami potrzebnymi rodzajowi ludzkiemu dla zbawienia, dla wiecznego szczęścia. Kapłaństwo Chrystusowe jest kapłaństwem królewskim: choć Chrystus jest powszechnym Królem Wszechrzeczy, tutaj – na ziemi – używa swej władzy po to głównie, by zdobywać dusze i prowadzić je do „domu Ojca”.
Całe ziemskie życie Chrystusa było sprawowaniem kapłaństwa: nieustannie modlił się do Ojca o nasze zbawienie, udzielał ludziom Bożego błogosławieństwa, przebaczał ich grzechy, obdarzał łaskami, wypędzał szatana, głosił dobrą nowinę o zbawieniu etc. Jednak głównym aktem jego kapłaństwa była Ofiara na Kalwarii: przez ową „jedyną raz na zawsze Ofiarę” (Hbr 10, 12-14) odkupił cały świat, oddał Trójcy nieskończenie, doskonale i nad–obficie hołd, dziękczynienie, miłość i zapłacił w imieniu każdego grzesznika obficie za każdy grzech, przez który obrażaliśmy Boga.

Kapłaństwo Chrystusowe – Chrystus i Jego kapłani

Po zakończeniu Dzieła Odkupienia Chrystus powrócił do Ojca. Czy moglibyśmy sobie wyobrazić, że pozostawi On samemu sobie swe Królestwo, swą Oblubienicę, swój Kościół? Jedyny Pośrednik nasz miałby się od nas odsunąć, a z dobrodziejstw Jego kapłaństwa miałoby korzystać zaledwie jedno pokolenie, żyjące 2000 lat temu?
Przeciwnie, Wiara nasza uczy nas, że Chrystus, Odwieczny i Najwyższy Kapłan, kontynuuje w swoim Kościele rozdawanie obfitych i niezliczonych łask, które wysłużył nam na szubienicy Krzyża. Wybiera sobie narzędzia, przez które i w których On sam przechodzi przez czasy i wieki, nawiedza domy i chaty, głosi Prawdę „aż po krańce ziemi”: w nich i przez nich chrzci, rozgrzesza, namaszcza, żeni, poświęci i błogosławi... jednym słowem nawraca i uświęca dusze, ratuje je od wiecznego potępienia i prowadzi je do nieskończonego szczęścia.
Jest zatem zawsze Jeden Kapłan, który jakby wciela się w swoje ludzkie narzędzia, w ciągu wieków uczestniczące w Jego kapłaństwie: ziemski kapłan jest Drugim Chrystusem. Podobnie, jak jest tylko jedna ofiara – na Krzyżu, ale ofiara ta odnawiana i uobecniana jest „od wschodu słońca aż do zachodu na każdym miejscu” świata we Mszy świętej, tak samo jest tylko jeden kapłan – Chrystus, uobecniony i działający w swoich licznych kapłanach na całym świecie.

Sacerdos – alter Christus

Odwieczny Kapłan wybiera jako swe narzędzia biednych grzeszników, pieczętując ich dusze niezatartym znamieniem, przez które stają się one świadomymi narzędziami Jego kapłaństwa. Posiadają oni władzę nad fizycznym i mistycznym Ciałem Chrystusa: zaiste, przez ten charakter ziemski kapłan jest „drugim Chrystusem”, każdy jego religijny gest staje się gestem Chrystusa, wykonując czynności ściśle kapłańskie działa on in persona Christi, ‘w osobie Chrystusa’, jako Chrystus! Kapłan jest Chrystusem dla wszystkich dusz, które Bóg raczył mu powierzyć.

Hoc facite

Najwyższym czynem kapłana jest odprawianie Mszy świętej: „z ludzi wzięty, dla ludzi bywa postanowiony w tym, co do Boga należy; aby składał dary i ofiary za grzechy” (Hbr 5, 1). To on, i tylko on może i musi uobecniać w świecie źródło wszelkich łask i wszelkiego zbawienia, Ofiarę Chrystusa na Kalwarii. Po to przede wszystkim jest kapłanem, aby wykonać rozkaz Chrystusa: „Czyńcie to!”. Dokładnie to, co Ja teraz uczyniłem w przeddzień Mojej męki! Abyście mogli to czynić, udzielam wam władzy ponad wszelką władzą, która istnieje na świecie. Czyńcie to: ofiarujcie Bogu Ojcu Mnie samego jako Hostię ofiarną, która nieskończenie Go kocha, uwielbia i składa dzięki, a która zarazem czyni zadość za grzechy wasze i całego świata...
Zaiste, przy ołtarzu, każdy kapłan równy jest samemu papieżowi: „co do tego czynu (tj. konsekrowania Ciała Chrystusa) nie ma żadnej większej władzy” (św. Tomasz z Akwinu, Supplement 40, kw. 4, a. 4, ad 2). W chwili, gdy pochylony nad chlebem i winem wypowiada słowa Chrystusa: „To jest Ciało Moje”, „To jest kielich Krwi Mojej”, kapłan przestaje być samym sobą i staje się sakramentalnie Chrystusem; człowiek jakby znika, pozostaje przed ołtarzem tylko osoba Wcielonego Słowa ofiarująca samego siebie na Krzyżu Bogu Ojcu. Kapłan uobecnia Chrystusa na ziemi: Chrystusa, kapłana i ofiarę – Christus, sacerdos et victima.
Poza tym kapłan działa „w osobie całego Kościoła”, sprawuje kult Nowego i Wiecznego Przymierza: ofiaruje na patenie chwałę, dziękczynienie i adorację Kościoła tryumfującego i wojującego, z którymi łączą się cierpienia Kościoła w czyśćcu. W kapłanie Oblubienica Chrystusa, Mistyczne Ciało, jednoczy się z Oblubieńcem i Głową, i według św. Augustyna działa w imieniu „całego Chrystusa, Głowy i Ciała”– „totus Christus, caput et corpus”.
Ten akt kapłana, odprawianie Mszy świętej, nie ogranicza się do nielicznych obecnych w kościele alb do tych, którzy bezpośrednio oddani są mu pod opiekę. W każdej Mszy kapłan przenika całe Niebo, działając w jedności ze wszystkimi miriadami aniołów, obecnymi duchowo wokół ołtarza, przenika świat aż do ostatniej duszy, za którą Krew Chrystusa została wylana; również czyściec otwiera się i przyjmuje strumienie krwi i łask na ochłodę i wybawienie cierpiących w nim dusz. Św. Jan Maria Vianney mawiał, że tylko w niebie będziemy mogli docenić wszechmoc kapłana przy ołtarzu.
Kapłanowi wreszcie zawdzięcza każdy wierny na ziemi możliwość zjednoczenia się z Ofiarą Chrystusa: to przez kapłana każdy może nazywać „swoim” nieskończone uwielbienie, dziękczynienie, zadośćuczynienie oraz przebłaganie Chrystusa-Hostii.
Nie ma nic większego na ziemi od Chrystusa Pana. W Chrystusie nie ma nic większego od jego Ofiary krzyżowej. Dlatego nie ma niczego większego na świecie od kapłana, który na ołtarzu kontynuuje i uobecnia Chrystusa i Jego Ofiarę na ziemi.

Ite in universum mundum

Jak ze źródła wypływają strumienie i rzeki, tak ze Mszy świętej wypływają pozostałe czynności kapłana. „Kapłan bowiem ma ofiarować, błogosławić, rządzić, głosić słowo Boże i chrzcić” (ceremoniał święceń kapłańskich). Z jego władzy Ofiarowania Ciała i Krwi Pańskiej (potestats sacrificandi) wypływa władza uświęcania członków Mistycznego Ciała (potestas sanctificandi).
Podwójny gest kapłana przy ołtarzu znakomicie ukazuje te dwa aspekty katolickiego kapłaństwa: najpierw zwraca się do Boga, ofiaruje Mu nieskalaną Hostię – Jego odwiecznego Syna, odnawia Jego Ofiarę na Krzyżu jako akt najwyższego hołdu i przebłagania; potem zaś zwraca się do wiernych i podaje im tę ofiarowaną Hostię na pokarm w Komunii świętej. Na tym polega jego podwójna rola pośrednika: ofiarować Chrystusa-Hostię Trójcy Przenajświętszej, a następnie dawać tegoż Chrystusa duszom, aby mogły się zbawić.
Będąc sługą Boga, staje się kapłan sługą ludzi: otrzymał władzę, aby uświęcić ich przez udzielanie Sakramentów świętych, wytryskających z przebitego Serca Chrystusa. W kapłanie sam Chrystus towarzyszy wiernym od kolebki do grobu: przez chrzest dziecko przyjmowane jest do rodziny Bożej, a Trójca Przenajświętsza żyje odtąd w jego duszy. Odtąd Kościół ma obowiązek czuwania nad tą najwyższą łaską w sercu dziecka: w latach dzieciństwa i młodości łaska ta ma wzrastać i dlatego kapłan ma istotny udział w wychowaniu i kształceniu potomstwa: przygotuje je do walki w szeregach Kościoła Walczącego, formuje z nich żołnierzy i rycerzy Chrystusa Króla i Niepokalanej. Potem błogosławi rodziny i staje się doradcą rodziców w ich trudnych obowiązkach. W każdej chwili jest gotowy podczas długiej pielgrzymki przez tę dolinę łez, aby pocieszyć, radzić, błogosławić, upominać, kierować dusze, a zwłaszcza uzdrawiać zranione przez grzechy serca. A gdy nadchodzi godzina wielkiego rozstania ze światem, raz jeszcze przychodzi i przygotowuje duszę na przejście do wieczności. Z kapłanem i przez kapłana, sam Chrystus przychodzi do nas, służąc nam i szukając tego „co było zginęło”.
Skoro „bez Wiary niemożliwe jest podobać się Bogu”, a „ten, co nie wierzy, będzie potępiony”, kapłan jest również nauczycielem. Posłuszny rozkazowi Chrystusa: „Idźcie, nawracajcie wszystkie narody, nauczajcie ...”, kapłan jest nauczycielem objawionej Prawdy i ma obowiązek formowania intelektu wiernych w taki sposób, by coraz bardziej widzieli oni wszystko oczyma tej boskiej Prawdy. Znaczy to nie tylko pozytywny wykład depozytu Wiary przez katechizację i kaznodziejstwo, ale też obronę Wiary przed zepsuciem oraz dowodzenie jedynozbawczości Kościoła. Nie tylko powinien starać się kapłan o zachowanie nieskażonej Wiary wśród powierzonych sobie owiec, lecz zdobywać coraz to nowe dusze dla Prawdy Chrystusa, wyrywając je z herezji lub pogaństwa. W tym sensie każdy kapłan jest również misjonarzem.
Polecenie dane przez Chrystusa przed Wniebowstąpieniem brzmiało: „Nauczajcie je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem” (Mt 28, 20). W ten sposób nadał On Apostołom i ich następcom władzę kierowania duszami wiernych. Kapłan reprezentuje Głowę mistycznego Ciała, która prowadzi wszystkie członki do Boga. Sprawowanie tej władzy ma swoje ścisłe granice: „cokolwiek Ja wam przykazałem”. W całkowitej zależności od Chrystusa i Jego Oblubienicy organizuje on rozmaite struktury, powołuje instytucje i kieruje nimi, stwarzając w ten sposób atmosferę christianitas – chrześcijaństwa, w którym, jak kwiaty w dobrym ogrodzie, wierni mogą coraz lepiej naśladować Chrystusa i osiągnąć doskonałość.
Bez kapłana nie ma więc Chrystusa na ziemi. Nic w Kościele nie dzieje się bez kapłana, więcej: Kościół – to samo kapłaństwo Chrystusa, które kontynuuje swe dzieło odkupienia wśród ludzi „aż do skończenia świata”.

Imitamini, quod tractatis

„Zachowajcie w obyczajach waszych życie czyste i nieskazitelne. Rozważajcie, co czynicie, idźcie w ślad za waszym powołaniem, a spełniając tajemnicę śmierci Pańskiej, zwalczajcie w sobie wady i strzeżcie się wszelkiej pożądliwości” (ceremoniał święceń kapłańskich). Kodeks Prawa Kanonicznego podkreśla: „Duchowni muszą zewnętrznie i wewnętrznie prowadzić bardziej świątobliwe życie niż ludzie świeccy i cnotą oraz prawością służyć im za przykład” (kan. 124).
Aby móc godnie sprawować tak wzniosły urząd, mianowicie reprezentować Chrystusa-Kapłana w świecie, kapłan otrzymuje szczególne łaski stanu, z których musi korzystać, aby nie tylko w swoich funkcjach, a także w swoim osobistym życiu być „alter Christus”.
Słyszałem w mych rekolekcjach przed święceniami te pełne wagi słowa: Kapłan to drugi Chrystus. Zrozumiałem wówczas, że jeżeli nie żyję wyłącznie Jezusem, nie jestem kapłanem według Jego Serca, nie jestem duszą kapłańską. Lecz życie moje z Jezusem, Początkiem, Środkiem i Celem, rozwija się w miarę, jak On jest Światłem mego rozumu i wszystkich moich czynów zewnętrznych i wewnętrznych; Miłością regulującą wszystkie poczucia mojego serca: moją Siłą w doświadczeniach, walkach i poczynaniach; Pokarmem tego życia nadprzyrodzonego, które daje mi udział w życiu istotnie Bożym (Dom Chautard, Życie wewnętrzne duszą Apostolstwa).
Cała duchowość kapłańska zawiera się w tych słowach św. Pawła: „Mihi vivere Christus est” – „Chrystus jest dla mnie życiem”.

Sacerdos et victima

Celem wcielenia Słowa Bożego było zbawienie świata. Wewnętrzną formą wszystkich aktów, czynów, słów, modlitw i myśli Chrystusa jest Jego czyn zbawczy, Jego Ofiara, podjęta dla uratowania ludzi od wiecznej śmierci, dla oczyszczenia ich od plam grzechowych i pojednania z Ojcem.
Kapłan będąc „drugim Chrystusem” również musi stać się ofiarą: być duchowo ukrzyżowanym dla zbawienia wiernych. Ile grzechów do zadośćuczynienia wśród dusz mu powierzonych! Święci kapłani nie tylko modlili się, ale też surowo pokutowali za grzechy swych parafian. Jako victima, jako „społem z Chrystusem ukrzyżowany”, kapłan znosi cierpliwie codzienne upokorzenia, krzyże i doświadczenia, a „swe ciało z swoimi namiętnościami ukrzyżował” z miłości do Chrystusa i do dusz. Taki kapłan łatwo doprowadzi wiernych do największej miłości Chrystusa, do umiłowania Jego Męki i Śmierci. A skoro przyczyną katuszy Kalwarii są nasze grzechy, budzi również w sercach wiernych śmiertelną nienawiść do grzechu. Nienawiść ta, będąc jednym z najwyższych aktów miłości Bożej, każe mu unikać wszelkiej okazji do upadku i odsuwa go od wszelkiego rodzaju zła. Jako znak oddzielenia od świata kapłan nosi sutannę. Jest ona świadectwem jego całkowitej przynależności do Chrystusa oraz ochroną, przez którą przypomina sobie nieustannie swe powołanie: jestem drugim Chrystusem i umarłym dla świata. Jego styl życia również jest inny od ludzi świeckich: oni żyją „na zewnątrz” i przychodzą od czasu do czasu do świątyni, aby otrzymać nowe siły do walki. On jest stróżem świątyni, żyje w niej. Jeśli wychodzi od czasu do czasu „na zewnątrz”, to tylko po to aby przypominać ludziom o tym, co naprawdę ważne i by ożywiać w nich pragnienie zbawienia. Dlatego codzienna atmosfera w której kapłan żyje, musi być daleka od szumu światowego, skoncentrowana na pragnieniu służby Bogu i Niepokalanej. Wymaga więc rezygnacji z tych wygód, które mogą szkodzić osobistej bliskości z Chrystusem: z telewizji, światowej muzyki, światowych imprez, wyszukanego pożywienia etc. Wyrzeczenie się tych wygód stanowi kolejną ofiarę, przez którą coraz bardziej łączy się kapłan z Chrystusem –sacerdos victima.

Całą noc spędził na modlitwie do Boga (Łk 6, 12)

Kapłan „w psalmach, prośbach i hymnach przynosi codziennie Bogu po wielokroć hołd i spełnia w ten sposób w imieniu ludzi obowiązek przebłagania tak potrzebny w czasach dzisiejszych, burzliwych jak nigdy przedtem i pomocy Bożej potrzebujących. Któż wypowie, ile klęsk odwróciły modlitwy kapłana od grzesznych ludzi, ile i jak niewypowiedzianych dobrodziejstw na nich sprowadziły i sprowadzają?” (Pius XI, Ad catholici sacredotii).
Jeśli zewnętrzne działanie jest ważne to o wiele ważniejsze dla świata, dla zbawienia dusz, dla samego kapłana jest życie modlitwy i adoracji. Ile razy święci powtarzali: jedna minuta cichej i głębokiej adoracji jest bardziej potrzebna dla Kościoła i świata niż całe ludzkie działanie. Pan Bóg jest pierwszą i główną przyczyną wszelkiego nawrócenia, wszelkiego uświęcenia, wszelkiej łaski; rozmaite działania są narzędziami przekazywania tych łask. Jeśli kapłan całkowicie oddaje się środkom i lekceważy przyczynę łask, wtedy zapomina o słowach Chrystusa: beze mnie niczego nie możecie uczynić! Przez modlitwę kapłan nie tylko zbliża się do Chrystusa i jednoczy się z Jego myślami, pragnieniami i czynami, ale uznaje też, że jest on nie tylko narzędziem w Jego rękach. Ufna zaś modlitwa zmusza niejako Boga, Pierwszą Przyczynę, do wypełnienia jego próśb, skoro On obiecał: Proście, a będzie dane! Ufnie trwający na modlitwie wie, że On dotrzyma swojej obietnicy, sam decydując jednak: kiedy, jak, gdzie, z kim przez co etc. modlitwa będzie wysłuchana.

Oto Syn twój

Apostoł, cokolwiek by czynił dla swego zbawienia i swego postępu duchowego, dla płodności swego apostolstwa, będzie budował tylko na piasku, jeżeli jego działalność nie opiera się na szczególniejszym nabożeństwie do Matki Bożej. Czy kapłan ma wyrwać duszę z grzechu, czy ma w niej rozwinąć cnoty, zawsze powinien mieć jako pierwszy cel, za przykładem św. Pawła, zrodzić Zbawiciela w tych duszach.
A ponieważ, jak powiada Bossuet, Bóg postanowił dać nam Zbawiciela za pośrednictwem Maryi, porządek ten nie zmienia się: Ona zrodziła głowę, musi więc również rodzić i członki (Dom Chautard, op. cit.). Kapłan zawdzięcza swoje powołanie Maryi, która, będąc Matką Odwiecznego Kapłana, jest również matką wszystkich jego kapłańskich narzędzi.
Kapłan jest pośrednikiem, a Maryja nosi tytuł „Pośredniczki Wszystkich Łask”. Znaczy to, że nie ma żadnej łaski, którą kapłan mógłby dać ludziom, a która nie przechodziłaby przez Maryję. Usuń słońce, a nie będzie światła na ziemi; usuń Maryję, a nie będzie w duszach ani światła, ani ciepła, ani życia: bez Maryi kapłaństwo jest bezsilne. Odwrotnie, im bardziej kapłan jest zjednoczony z Pośredniczką Wszystkich Łask, tym głębsza i trwalsza będzie jego kapłańska posługa. Czyż wszyscy świątobliwi kapłani i misjonarze nie byli szczególnie oddani Maryi: św. Bernard, Franciszek z Asyżu, Piotr Kanizjusz, Franciszek Salezy, Ludwik Grignon de Montfort, Maksymilian Kolbe i wielu, wielu innych?

Sacerdos in aeternum

Skończy się kiedyś nasza posługa kapłańska, skończą się Msze święte i udzielanie Sakramentów, skończy się nauczanie i kierownictwo – ale kapłaństwu nie ma końca! W niebie nie trzeba już pośrednika, bo istota wiecznego szczęścia polega na wiecznym zjednoczeniu z Bogiem. Jednak „czynności”, akty tej nieskończonej miłości do Trójcy są i w niebie: jest to niebieska wieczna liturgia wdzięczności i uwielbienia, nieskończonego oddania Bogu wszystkich i każdego poszczególnego serca. Odwiecznym kapłanem tego niebieskiego kultu jest uwielbiony Chrystus, w którego chwale udział mają wszyscy jego święci kapłani, otrzymując przez to wieniec chwały i radości na wieki. „Przysiągł Pan i nie będzie żałował: Ty jesteś kapłanem na wieki według porządku Melchizedecha” (Ps 109).


Zdania potępione dekretem Św. Oficjum Lamentabili (1907):
*49. Gdy wieczerza chrześcijańska stopniowo nabierała charakteru czynności liturgicznej, to jej zwykli przewodnicy uzyskali charakter kapłański.
*50. Starsi spełniający funkcje nadzorcze na zebraniach chrześcijan zostali przez Apostołów ustanowieni kapłanami lub biskupami dla zapewnienia porządku w rozwijających się gminach, ale nie mieli we właściwym znaczeniu kontynuować posłannictwa i władzy apostolskiej.



Modlitwa św. Teresy od Dzieciątka Jezus za kapłanów
O Jezu, Wieczny Najwyższy Kapłanie, miej swoich kapłanów w opiece Twego Najświętszego Serca, gdzie nikt im nie może zaszkodzić. Zachowaj nieskalane ich namaszczone dłonie, które codziennie dotykają Twojego świętego Ciała. Zachowaj w czystości ich wargi, które są czerwone od Twojej Najdroższej Krwi. Zachowaj w czystości i wolności od spraw ziemskich ich serca, naznaczone wzniosłym piętnem Twojego pełnego chwały kapłaństwa. Pozwól im wzrastać w miłości i wierności Tobie i strzeż ich przed zakażeniem świata. Daj im siłę przemiany chleba i wina, a także siłę przemiany serc. Pobłogosław ich pracę bogactwem owoców i użycz im następnie korony wiecznego żywota. Amen.





["Zawsze wierni", nr 50, 01-02.2003, s. 4.
www.gdynia.piusx.org.pl].


Bajerze i smak kontemplacji - Ks. Edward Wesołek.





 

Ks. Edward Wesołek FSSPX

Bajerze i smak kontemplacji

 

Rekolekcje to czas, kiedy człowiek wyłącza się ze zwykłego życia: bierze urlop, na kilka dni zawiesza jakąś działalność, aby modląc się i skupiając się przed Bogiem, szukać odpowiedzi na trapiące go pytania, rozważać tajemnice wiary i zastosować je do swojego życia. Aby to wszystko przeprowadzić, potrzebna jest wielka cisza i skupienie.
Miejsce, w którym są odprawiane rekolekcje zamknięte powinno odpowiadać następującym wymaganiom: powinno być ciche, sprzyjające skupieniu (a więc nie tylko ciche, ale i nie tłoczne). Powinno też mieć dostateczną ilość pokojów, najlepiej jednoosobowych. Czy te warunki są spełnione w Bajerzu?

Bajerze to niewielka wieś. Zasadniczo jest więc tu cicho, czasem tylko słychać jakiś pojedynczy łomot przy robotach lub przejeżdżający pojazd. Nie przeszkadza to jednak w skupieniu. Kiedy się wyjdzie na zewnątrz, też jest spokój: duży ogród, wielkie, stare drzewa, staw z pływającymi rybami – to wszystko sprzyja skupieniu. No i słynny już bajerski dąb również pomaga w obcowaniu z Bogiem. Jesteśmy sami, więc nie ma gwaru. Wszystko sprzyja modlitwie. I ta cisza... Dobrze się składa, że jest duży ogród, w którym można znaleźć i słońce, i cień. I te długie ścieżki wijące się wśród drzew... Myślę, że już samo to otoczenie sprawia, iż w Bajerzu można zakosztować smaku kontemplacji.

Rekolekcje to czas przeznaczony dla duszy widzianej w świetle Bożym. Tak zwane rekolekcje wspólnotowe, które urządzają postępowcy, to ułuda – te mosty przyjaźni i inne cuda na kiju. Wzajemne dzielenie się przeżyciami, doświadczenie wspólnoty, ogniska miłości – to jednak tylko hasła, może nawet ładnie brzmiące hasła, które nie mają nic wspólnego z poddaniem się działaniu Boga w duszy. Są to nowinki, żeby nie było nudno i żeby było fajnie: robi to zewnętrzne wrażenie, ale nie zmienia człowieka. Zmienia tylko jego samopoczucie. Jednemu wydaje się, że jest mądrzejszy od innych, bo więcej od innych mówił i czuje się przez to powołany do przewodnictwa. Inny znowu jest zadowolony, bo poznał miłych, wesołych ludzi. I tak każdy jest szczęśliwy, wraca do domu pełen wrażeń – niestety, bardzo światowych.
A w rekolekcjach właśnie nie o to chodzi. W rekolekcjach mam stanąć przed Bogiem w pokorze, wsłuchać się w głos Boży w duszy, a więc znaleźć najlepsze rozwiązanie moich zawiłości. I właśnie do tego drugi człowiek nie jest potrzebny. Oczywiście, konieczny jest rekolekcjonista, to zrozumiałe. Tylko ja i Bóg. W tym też celu, na ile jest możliwe, trzeba znaleźć swój własny kącik, aby druga osoba nie rozpraszała nas choćby tylko swoją obecnością.

I tej potrzebie ciszy też w dużej części zaradzamy, ponieważ mamy już więcej pokojów jednoosobowych. I dobrze, że w bajerskim pałacu są dwie kaplice, jest więc większa możliwość znalezienia najlepszego miejsca na modlitwę. Dobrze, że na czas rekolekcji milkną głośne roboty i wszystko jest nastawione na ich dobre przeżycie. Rekolektanci czyli ci, którzy odprawiają rekolekcje, nie muszą się o nic martwić, jedzenie dostają gotowe. Zajmują się jedynie ważną sprawą: dopasowują swoje biedne serce do Serca Bożego, swoją wolę skłaniają do pełnienia woli Bożej, oczyszczają swój umysł od spraw ziemskich, a starają się żyć Bożymi sprawami. Dobrze odprawione rekolekcje pozostawiają trwały ślad w duszy, która staje się na trwałe świątynią Bożą. Rekolektanci jednoczą się ściśle z Głową Mistycznego Ciała Chrystusowego, czują się całym sercem katolikami. Nawet więcej: czują się apostołami, ponieważ chcą dzielić się swoim szczęściem z innymi, chcą, aby inni też stawali się chwałą Bożą na tej ziemi.



["Zawsze wierni" nr 3/2014. 
www.piusx.org.pl]