"Traditio tradita - Tradycja zdradzona!" - Rzecz o ruchach indultowych
Wstęp
Na
początku chciałbym odwołać się do ostatniej konferencji o nowej
Mszy, którą wygłosiłem niedawno w tym miejscu i przypomnieć
wnioski, do jakich wówczas doszliśmy. Po pierwsze nowa
Msza nie wyraża Wiary Katolickiej, ponieważ nie wyraża
zasadniczych prawd należących do Depozytu Wiary. Doszliśmy więc
do wniosku, że nowa Msza jest zasadniczo zła i prowadzi ludzi do
utraty wiary. Obecna konferencja jest na pewien sposób kontynuacją
poprzedniej w tym sensie, że na początku muszę powiedzieć o
praktycznych konsekwencjach, jakie ma nowa Msza dla życia Kościoła,
zwłaszcza w odniesieniu do tragicznych wyborów, przed jakimi
postawiła wiernych i duchowieństwo. Konferencja ta będzie
prezentować będzie krytykę konkretnych rozwiązań ogromnych
problemów będących skutkiem II Soboru Watykańskiego oraz reform,
które były jego następstwem, a zwłaszcza krytykę tego, co
nazywamy potocznie "Mszą indultową". Chciałbym ponownie,
jak w czasie poprzedniej konferencji, skoncentrować się na wadze
doktrynalnej tych zagadnień, a nie na nadużyciach czy kwestiach
personalnych. Konferencja ta ma tytuł "Traditio tradita"
czyli "Tradycja zdradzona", co wyrażać ma przekonanie, że
pragmatyczne rozwiązanie proponowane przez to, co nazywa się
potocznie Mszą indultową jest w istocie zdradą doktryny
katolickiej. Nie mam więc zamiaru mówić o konkretnych osobach, ale
o zasadach. Z pewnością moglibyśmy podać długą listę ludzi,
którzy porzucili walkę o Tradycję, zwłaszcza w ostatnich czasach,
nie sądzę jednak, by było to dla was specjalnie budujące czy
pożyteczne. Skoncentrujemy się więc na zasadach, które będą
stanowiły niejako drogowskazy dla tych, którzy pragną pozostać
wiernymi Katolickiej Tradycji i nie zdradzić Wiary. Okupacja
Kościoła Niesamowita i można by powiedzieć niewiarygodna wręcz
liczba zmian wprowadzonych w Kościele przez II Sobór Watykański
oraz reformy będące jego rezultatem, stworzyły w sytuację na
wiele sposobów bezprecedensową: oto cała struktura Kościoła
używana jest do narzucenia wiernym nowej liturgii i nowej doktryny,
pozostających w jaskrawej sprzeczności z tym, czego Kościół
zawsze nauczał. Fakt, że doktryna nauczana przez sobór jest
całkowicie obca Kościołowi wynika jasno z samych jego dekretów
oraz z wypowiedzi interpretujących ją papieży. Paweł VI w swej
mowie wygłoszonej na zakończenie soboru posumował jego pracę tymi
słowami: "Religia Boga, który stał się człowiekiem,
spotkała się z religią człowieka, który czyni siebie Bogiem. Co
wyniknęło z tego spotkania, z tej konfrontacji? Czy wyniknął
wstrząs? Czy wyniknęła walka? Czy wyniknęła anatema? Mogło się
tak zdarzyć, ale jednak nie miało to miejsca. (?) Sobór został w
pełni przesiąknięty bezgranicznym współczuciem dla świata.
Odkrycie potrzeb ludzkich, a są one tym większe, im większy staje
się człowiek, przykuło uwagę Soboru i Kościoła. Odkrycie
potrzeb ludzkich, pochylenie się nad ranami człowieka - jak
Samarytanin - oto jest duchowość współczesnego Kościoła. Wy,
współcześni humaniści, którzy odrzucacie transcendencję rzeczy
Boskich, uznajcie przynajmniej tę zasługę i doceńcie nasz nowy
humanizm, gdyż my bardziej niż ktokolwiek inny wyznajemy kult
człowieka". Tak więc sobór miał charakter zasadniczo
humanistyczny. Kościół wedle słów samego Pawła VI odkrył nową
swoją misję: kult rodzaju ludzkiego i odkrywanie ludzkich potrzeb.
W jego dokumentach nie ma potępienia religii "człowieka, który
czyni siebie Bogiem", ponieważ sobór zasadniczo zgadza się z
ideą godności człowieka. Kościół nie zajmuje się już czcią
należną Bogu, ale kultem człowieka. Nie wspomniano również o
dekretach z przeszłości, które potępiały współczesne nam
błędy, takie jak komunizm, liberalizm i modernizm, ponieważ wedle
słów samego Pawła VI: "władza nauczycielska Kościoła nie
chciała formułować nadzwyczajnych orzeczeń doktrynalnych",
ale raczej pozostawać "w służbie ludzkości" i dążyć
do porozumienia ze światem współczesnym oraz postępem.
Konstytucja Gaudium et spes jest całkowicie sprzeczna z
wcześniejszym dekretem dogmatycznym Piusa IX - Syllabusem błędów,
przyznał to sam Benedykt XVI kiedy był jeszcze kardynałem
Prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Możemy więc słusznie twierdzić,
że Vaticanum II nauczało doktryny sprzecznej z tym, czego Kościół
nauczał przez stulecia, stwierdzili to sami papieże interpretując
autorytatywnie dokumenty soborowe. Owa fundamentalna zmiana w
doktrynie wymagała zmiany w rytach wszystkich sakramentów i
dopasowania ich do nowej misji Kościoła, polegającej na odkrywaniu
ludzkich potrzeb oraz godności człowieka. Nowa Msza oraz nowe ryty
sakramentów były konieczne, ponieważ zmianie uległa sama misja
Kościoła. Kościół nie jest już posłany do wszystkich narodów
aby je nauczać, nawracać i zadośćczynić za grzechy całego
rodzaju ludzkiego - obecnie jest on jedynie świadkiem dobrej nowiny
o godności człowieka, pomagającym w jednoczeniu świata poprzez
dialog i działania na rzecz pokoju. To narzucenie Kościołowi
całkowicie mu obcych doktryn oraz towarzyszących im rytów, które
doktryny te wyrażają, przypomina działania władzy okupacyjnej,
sytuację w której jakiś kraj okupowany jest przez obce siły.
Kiedy jakieś państwo chce okupować i kontrolować terytorium
innego państwa, usiłuje najpierw zlikwidować wszelką potencjalną
opozycję. Armia inwazyjna likwiduje opozycję zbrojną, a skoro
zostanie ona unicestwiona, agresor instaluje na zajętym terytorium
instytucje pozwalające mu na kontrolę zajętego obszaru. źródła
surowców i wszelkie fundamenty życia ekonomicznego zostają
przekazane w ręce poddanych władzy okupacyjnej, aby mogła ona
kontrolować siłę polityczną jaką daje bogactwo. Nowy rząd
mianuje wszystkich wyższych urzędników. Wszyscy, którzy
sprzeciwiają się ideom głoszonym przez władze okupacyjne zostają
izolowani lub zdymisjonowani. Na koniec również instytucje systemu
edukacji zostają w 90% "zreformowane", by nauczać języka,
idei oraz zwyczajów okupanta, i doprowadzić stopniowo do wychowania
następnego pokolenia na dobrych obywateli nowej republiki stworzonej
na terytorium okupowanym. Ten sam proces obserwujemy w Kościele od
czasu zakończenia II Soboru Watykańskiego. Za jednym zamachem
pozbyto się najbardziej konserwatywnych biskupów - zmuszając ich
do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Zakony odbywały w Rzymie
kapituły generalne, by wybrać nowych przełożonych, zmuszane też
były do zmodyfikowania swych konstytucji oraz reguł oraz
dostosowania ich do ducha soboru. Duch ten dotknął samą nawet
ekonomię łaski: Msza oraz ryty sakramentów zostały radykalnie
zmodyfikowane. Blisko dwutysiącletnie tradycje zostały zniesione.
Kuria Rzymska została "zreformowana" w taki sposób, że
większość władzy skupiona została w rękach Sekretarza Stanu.
Państwa katolickie zostały zlaicyzowane, a odniesienia do wiary
katolickiej zostały usunięte z ich konstytucji na żądanie samych
władz rzymskich. Szkoły katolickie, pozostające do tej pory w
rękach zakonów, przekazane zostały państwu. Innymi słowy:
widzimy, jak na przestrzeni kilka zaledwie lat wszystkie katolickie
instytucje zostały obalone, aby dostosować je do dekretów i nowej
orientacji II Soboru Watykańskiego. Poniekąd już sama liczba zmian
narzuconych przez sobór jest sama w sobie dowodem, że sobór nie
kontynuował dzieła Kościoła, ale zrywał z nim w sposób
definitywny. Gdyby sobór kontynuował to, co czynił Kościół, tak
wielka ilość zmian nie byłaby konieczna. Jak sami wiecie ze
smutnego doświadczenia waszego kraju, okupacja przez obcą władzę
nie jest niczym przyjemnym, pociąga ona za sobą wiele cierpienia,
zwłaszcza wobec ludzi, którzy znajdą się pod okupacją. Jednak
jak na ironię to wcale niekoniecznie obcy rząd powodować musi
największe szkody. Częstokroć obca władza jest szczęśliwa,
jeśli ludzie po prostu płacą podatki i są posłuszni nowemu
rządowi. Zwykły żołnierz armii okupacyjnej może być okrutny i
niezdyscyplinowany, często jednak jest tam po prostu dlatego, że ma
taki ma obowiązek, również jego życie nie jest więc łatwe. Dla
ludności miejscowej oczywiste jest, że jest on wrogiem i nie można
mu ufać, a jestem pewien, że każdy żołnierz wolałby raczej
wrócić do domu i swej rodziny niż przebywać w obcym kraju wśród
ludzi wrogo do niego nastawionych. Niestety najgorsze cierpienia nie
są powodowane przez władzę okupacyjną, ale przez współrodaków,
którzy z władzą tą kolaborują, którzy sprzedają wolność
swego kraju za korzyści materialne. Dla wpływu lub pieniędzy
zdradzają oni swój kraj. Porzucają walkę oraz opór i zaczynają
pomagać wrogowi. Ci właśnie ludzie powodują najwięcej szkody i
najwięcej cierpień, to dzięki nim bowiem okupacja jest możliwa.
Zdrajca zna zwyczaje i język swych ziomków. Zna strefy wpływów
oraz ludzi, których władza okupacyjna musi zlikwidować. Zna mocne
strony swego kraju i chce go zniszczyć dla nikczemnego, materialnego
zysku. Bez tych zdrajców żołnierze nie byliby w stanie kontrolować
okupowanego kraju, ponieważ nie mówią jego językiem ani nie znają
ludzi. To kolaborant umożliwia trwanie okupacji, można nawet
powiedzieć, że to dzięki niemu jest ona w ogóle możliwa. To samo
można powiedzieć w odniesieniu do Kościoła. Moderniści nie
mogliby odnieść sukcesu, gdyby nie było katolików, którzy
współpracowali z nimi w organizowanej przez nich okupacji.
Czym
jest Msza indultowa?
Przejdźmy
teraz do głównego tematu tej konferencji, którym jest Msza
indultowa. Czym jest Msza indultowa? Jestem pewien, że wiecie, czym
jest Msza, jednak termin "indult" wymaga prawdopodobnie
krótkiego wyjaśnienia. Słowo "indult" pochodzi od
łacińskiego "indultus", co oznacza przywilej lub
pozwolenie, zwłaszcza w odniesieniu do czegoś, co byłoby normalnie
zakazane lub grzeszne. W języku Kościoła oznacza to specjale
zezwolenie udzielone przez papieża biskupom, by czynili coś, co
normalnie byłoby zakazane przez ogólne prawo Kościoła. Normalnie
czynność ta nie byłaby dozwolona, staje się taką jednak na mocy
przywileju papieskiego, który nazywamy "indultem".
Dlaczego więc używamy tego terminu w odniesieniu do Mszy? Samo
sformułowanie Msza indultowa brzmi raczej dziwacznie, ponieważ
główną funkcją kapłana jest odprawianie Mszy. Wydaje się czymś
dziwnym, by papież musiał udzielać kapłanowi zezwolenia na
czynienie czegoś, co jest on zobowiązany czynić i co normalnie
czynić miałby prawo. Msza jest sama w sobie czymś dobrym, jak więc
jej odprawianie mogłoby nie być dozwolone? W całej historii
Kościoła nie możemy znaleźć wzmianki o przypadku, w którym
kapłanowi udzielany był indult na odprawianie Mszy, co jest
przecież celem, dla którego został on wyświęcony. Wręcz
przeciwnie, całe dotychczasowe prawodawstwo Kościoła skupiało się
na tym, w jakich godzinach i w jaki sposób kapłan powinien
odprawiać Mszę - samo prawo do odprawiania Mszy pojmowane było
jako coś bezspornego i oczywistego. By zatem zrozumieć ów termin
"Msza indultowa" musimy przypomnieć sobie nieco najnowszą
historię związaną z reformami liturgicznymi, przeprowadzanymi od
czasu Vaticanum II. W roku 1962 promulgowany został pierwszy dekret
w kwestii liturgii -Sacrosanctum concilium. Sam w sobie dokument ten
mówi bardzo niewiele o zmianach w liturgii, jest raczej
konserwatywny, zarządzając na przykład, by Msza odprawiana była
nadal po łacinie. Dokument ten pozostawiał jednak zadanie "reformy
liturgii" mającym zostać powołanymi później grupom
ekspertów czy też doradców. Owi eksperci poszli o wiele dalej niż
proponował to tekst soborowy i stworzyli to, co znamy dziś jako
nową Mszę. Co ciekawe, podczas pierwszej celebracji Mszy w tzw.
"rycie normatywnym" będącej można powiedzieć
"projektem" nowej Mszy, większość obecnych biskupów jej
nie zaaprobowała. Pomimo braku ich aprobaty była ona jednak
promowana jako dzieło soboru. Kardynałowie Ottaviani oraz Bacci
podpisali tzw. Krótką analizę krytyczną NOM , w której
stwierdzali, że nowy ryt Mszy "różni się w sposób
zasadniczy od doktryny Kościoła zdefiniowanej przez Sobór
Trydencki". W dołączonym liście kardynałowie prosili papieża
o unieważnienie lub wycofanie aktu prawnego promulgującego nową
Mszę i umożliwienie wiernym dalszego uczestnictwa w tradycyjnej
Mszy, która wydała tak wspaniałe owoce na przestrzeni wieków.
Dokument ten, który zachował wielkie znaczenie po dziś dzień,
stanowił pierwszą poważną próbę obrony wiary katolickiej
przeciw zakusom współczesnych reformatorów. Co ciekawe, Paweł VI
odpowiedział na to krytyczne studium podczas konsystorza w sposób
raczej wymijający: "nie mówmy o nowej Mszy, ale raczej o nowej
epoce w której żyje obecnie Kościół". Następnie przyznał,
że "innowacja ta bardzo zaniepokoi ludzi pobożnych". Jak
na ironie to najwyższy pasterz Kościoła promulgował coś, co
zakłócało pobożność wiernych, jednak sam papież to przyznał.
Co również ciekawe, wspominał on również, iż trudno jest być
zobligowanym do przyjęcia Mszału, który nie jest jeszcze kompletny
i że nie jest pewne, jak powinno się w tej sytuacji zachować - co
jest dowodem na to, jak ogromny chaos spowodowała w Kościele
reforma liturgiczna. W obliczu tego zamieszana papież zaproponował,
by do 28 listopada 1971, kiedy to prace różnych komisji miały się
zakończyć, każdy kapłan mógł używać albo Mszału Rzymskiego,
albo nowego mszału. Widzimy więc że od samego początku nowy mszał
nie był kontynuacją czcigodnego Rytu Rzymskiego, ale nowinką,
narzuconą przez komisję ekspertów, którzy przekroczyli swoje
uprawnienia, nowinką która, wedle słów samego papieża,
niepokoiła ludzi pobożnych. Co więcej, decyzja Ojca świętego, by
równolegle używane były dwa ryty, wyszydzona została przez
sekretarza komisji jako potencjalne źródło podziałów i
zamieszania wśród wiernych, którzy mogliby poczuć się
zaniepokojeni widząc różnice pomiędzy oboma liturgiami. Media i
prasa zaczęły więc rozpowszechniać informację, że Msza
Trydencka zostanie zakazana od pierwszej niedzieli adwentu 1971 roku.
Na przykład czytelnicy The Universe mogli przeczytać: "Od tej
niedzieli, czyli pierwszej niedzieli adwentu, zakazane jest na całym
świecie odprawianie Mszy w rycie trydenckim. Przy specjalnych
okolicznościach starzy lub emerytowani kapłani mogą prosić swego
biskupa o zgodę na posługiwanie się tym rytem, ale jedynie podczas
Mszy prywatnych". Zauważmy, że w rzeczywistości Msza
Trydencka nigdy nie została zakazana, jak to potwierdziła komisja
powołana przez Jana Pawła II w roku 1986. Potwierdza to motu
proprio Benedykta XVI. Informacje podawane przez media były po
prostu fałszywe i nieprawdziwe, ich źródłem byli zaś sami
reformatorzy, pragnący narzucić własny wytwór katolikom na całym
świecie. Od samego początku reform wielu pobożnych katolików
występowało w obronie Wiary. W roku 1971, tym samym, w którym nowy
ryt zastąpić miał tradycyjny ryt katolicki, grupa intelektualistów
i pisarzy w Anglii napisała do Ojca świętego list z następującym
wezwaniem: "Gdyby jakiś bezsensowny dekret miał nakazywać
całkowite lub częściowe zniszczenie bazylik czy katedr, nie ulega
wątpliwości, że osoby wykształcone, niezależnie od osobistych
przekonań, podniosłyby pełen przerażenia głos sprzeciwu. A
przecież bazyliki i katedry zbudowane zostały, aby celebrować w
nich ryt, który jeszcze kilka miesięcy temu, stanowił żywą
tradycję. Mamy tu na myśli rzymskokatolicką Mszę. Wedle ostatnich
doniesień z Rzymu, istnieje plan unicestwienia tej Mszy przed końcem
obecnego roku? Sygnatariusze tego apelu pragną zwrócić uwagę
Stolicy Apostolskiej na straszliwą odpowiedzialność wobec historii
ducha ludzkiego, gdyby nie pozwolono na przetrwanie tradycyjnej Mszy
(?)". Dzięki temu apelowi, podpisanemu przez wielu sławnych
artystów i pisarzy, uzyskano dla Anglii oraz Walii zgodę na
kontynuację odprawiania tradycyjnej Mszy. Kard. Heenan, abp.
Westminsteru, przewodniczący Konferencji Episkopatu Anglii i Walii,
otrzymał od samego papieża dekret zapewniający przetrwanie rytu
rzymskiego w Anglii i Walii. Wśród słynnych osób, które
podpisały wspomniany apel była znana pisarka Agatha Christie, od
której nazwiska dekret ten nazwany jest często "indultem
Agathy Christie". Zwróćmy uwagę, że wedle tekstu tego
dekretu papież usankcjonował kontynuację odprawiania tradycyjnej
Mszy, sugerując w ten sposób, że nie została ona zniesiona
poprzez wprowadzenie nowego rytu. Można mówić o słabych stronach
tego apelu w tym sensie, że odwoływał się on do przesłanek
natury kulturowej, niemniej jednak był to prawdziwy apel do
strażnika dziedzictwa Kościoła. Reformatorzy jednak nie zamierzali
łatwo się z tym pogodzić. Oto ich projekt zastąpienia czcigodnego
rytu Mszy nowym znalazł się w niebezpieczeństwie. Zaledwie kilka
dni po tym, jak papież przychylił się do prośby sygnatariuszy,
kard. Heenan otrzymał od msgr Bugniniego, sekretarza Kongregacji
Kultu Bożego, list z nowymi warunkami, które nie figurowały w
odpowiedzi udzielonej przez papieża. Po pierwsze, jak pisał,
biskupom dano jedynie władzę, by przy specjalnych okazjach, mogli
oni zezwalać pewnym grupom wiernych na uczestnictwo we Mszy wedle
wcześniejszego rytu i wedle tekstów Mszału Rzymskiego. Bugnini
dołączył też do oficjalnego pisma osobisty list, w którym pisał:
"Wasza Eminencja powinna zadbać o to, by zgoda ta udzielana
była z roztropnością i ostrożnością, jakiej wymagają te
kwestie. Jest również pożądane, by zgoda udziela była bez
zbytniego rozgłosu (?)". Ten krótki objętościowo dekret,
pochodzący od prostego sekretarza, a sprzeczny pod wieloma względami
z wyraźną zgodą papieża, nakreślił na wiele lat kierunek walki
o zachowanie tradycyjnej Mszy. W pewnym sensie msgr Bugnini uratował
rewolucję przez swe mistrzowskie posunięcie. Podczas gdy żadna
władza na ziemi nie może zakazać nikomu trzymania się Tradycji,
wedle niego musimy posiadać na to zezwolenie.
Mistrzowskie
posunięcie
Na
czym polegało to mistrzowskie posunięcie? Po pierwsze, odprawianie
Mszy, która uświęcała niezliczone pokolenia wiernych, wymaga
obecnie zezwolenia. Jest więc czymś, co nie jest samo w sobie
dobre, jest raczej postrzegane jako pewne zagrożenie, jako coś, co
trzeba kontrolować. Sugeruje się w ten sposób że to, co uświęcało
pokolenia katolików jest w jakiś sposób niebezpieczne i
niestosowne dla naszych czasów. To, do czego mogliśmy zachęcać, a
nawet w czym mieliśmy obowiązek uczestniczyć, wymaga obecnie
zezwolenia. Po drugie, nowa Msza jest obecnie zwykła liturgią w
której uczestniczą katolicy, Tradycja natomiast jest zarezerwowana
dla "pewnej grupy". Msza, która uświęcała miliony
katolików wszelkich narodowości przez stulecia jest obecnie jedynie
dla "pewnych grup" i na specjalne okazje. Już te dwa
warunki są rewolucyjne i nie do przyjęcia dla żadnego katolika.
Można by powiedzieć, że oznaczają one pełną okupację kraju
przez wrogą armię. Wyobraźmy sobie na przykład, że pewnego dnia
nie będzie wam już wolno mówić po polsku. Wyobraźcie sobie, że
jakieś wrogie siły przejmują kontrolę nad waszym krajem.
Spowodowałoby to jednak natychmiastową reakcję. Bardziej subtelnym
i skuteczniejszym sposobem na wzmocnienie przez okupanta roli swego
własnego języka byłoby wydanie dekretu głoszącego: "Od tej
pory możecie mówić po polsku, potrzebujecie jedynie na to zgody".
Wasi przodkowie, wasi rodzice mówili tym językiem. Nikt nie ma
prawa ograniczać posługiwania się nim przez was. Gdybyście
potrzebowali zgody na zachowywanie zwyczaju, który obowiązywał
przez tak długo byłby to znak, że żyjecie w okupowanym kraju.
Wasi rodzice, wasi dziadkowie i ich rodzice modlili się po łacinie
- a jednak obecnie potrzebujemy na to zgody. Samo ta koncepcja jest
całkowicie sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, prowadzi do wniosku, że
Kościół do którego należeli nasi rodzice i dziadkowie jest w
jakiś sposób okupowany przez kogoś, kto nie mówi w języku
Kościoła. Staranie się o zezwolenie oznacza w tym przypadku de
facto zgodę na ten niesprawiedliwy stan rzeczy. Przez sam fakt
występowania o zezwolenie uznaje się, że nowa Msza jest normą i
że zmiany w Kościele są uprawnione i dobre. Zwracanie się o zgodę
na czynienie tego, co niegdyś było wrodzonym prawem jest właśnie
istotą tego co nazywamy "Mszą indultową". Postawa tak
kontrastuje jednak z reakcją innych biskupów i kapłanów, którzy
skonfrontowani zostali z tą samą rzeczywistością nowej Mszy -
niesłusznie narzuconej Kościołowi. Co ciekawe, w tym samym roku, w
którym ogłoszony został indult Agathy Christie, działające w
Anglii i Walii Latin Mass Society wydało oświadczenie, że będzie
bojkotować nową Mszę ze względu na konflikt sumienia. Abp
Lefebvre podał powody dla których odrzucał nową Mszę podczas
konferencji wygłoszonej w Econe oraz kilku konferencji wygłoszonych
później za zagranicą: nowa Msza odchodzi od doktryny wiary, a
przez swe dwuznaczności sprzyja herezji. Tak więc powstałe wówczas
Bractwo świętego Piusa X odrzucać będzie nowy ryt ze względu na
fakt, że odchodzi on od Wiary Katolickiej i trzymać się będzie
Mszy Wszechczasów. Jak powiedział abp Lefebvre w kazaniu
wygłoszonym w Lille w rocznicę swych święceń kapłańskich, nie
wyobraża sobie, by mógł nie wypowiadać nad kielichem tych samych
słów, do których wypowiadania został wyświęcony. Jak bardzo
postawa ta kontrastuje z występowaniem o zgodę na odprawianie
katolickiej Mszy, pokazuje, że moralnym obowiązkiem katolika w
obliczu inwazji obcych sił na Kościół jest trzymanie się
Tradycji. Wyraża ona w sposób jednoznaczny brak zgody na okupację
przez wrogie siły. Praktyczne konsekwencje indultu z roku 1971 były
praktycznie równe zeru. Tradycyjna Msza odprawia była przy
nielicznych okazjach, jednak zgodnie z dyrektywą msgr Bugniniego,
prywatnie i dla małej grupy artystów lub estetów zainteresowanych
historycznymi obrzędami. Niezależnie od hałasu, jaki cała sprawa
wywołała w prasie, indult ten był w istocie ignorowany i nawet
dziś większość katolików nie słyszała nic o tej zgodzie
udzielonej przez papieża. Jednak odrzucenie nowej Mszy przez abpa
Lefebvre oraz kilku innych biskupów, takich jak bp de Castro Mayer z
Brazylii oraz licznych duchownych na całym świecie stanowiło
prawdziwe zagrożenie dla planu powszechnego narzucenia nowej
liturgii. Wielu kapłanów a zwłaszcza seminarzystów pragnęło
przyłączyć się do Bractwa św. Piusa X, które szybko zaczęło
budować kilka seminariów w różnych częściach świata, zaczęła
się więc prawdziwa kontrofensywa wobec soboru oraz modernistycznej
okupacji Kościoła. To właśnie odrzucenie nowej Mszy stało się
kamieniem probierczym w walce o Tradycję, w rzeczywistości jednak
sercem walki było zachowanie katolickiej doktryny, której
najpełniejszym wyrazem była właśnie Msza. Po soborze Kościół
zainicjował proces autentycznej autodestrukcji. Być może
najlepszym sposobem na zobrazowanie rozmiarów tego procesu będzie
przytoczenie garści statystyk z przełomu drugiego i trzeciego
tysiąclecia. W roku 1965, będącym rokiem zamknięcia soboru, w
Stanach Zjednoczonych studiowało w seminariach duchownych ponad 49
tysięcy kleryków. W roku 2002 było ich mniej niż 5 tysięcy -
mamy więc do czynienia z 90% spadkiem powołań. W roku 1965
zaledwie 1% parafii pozbawionych było kapłana. W roku 2002 było
ich już 2928, czyli 15 procent, a liczba ta stale się zwiększa na
skutek braku powołań. Również zgromadzenia zakonne odnotowały
lawinowy spadek powołań. Na przykład redemptoryści mieli w roku
1965 1148 kapłanów i 1128 seminarzystów: w roku 2000 było ich
jedynie 349 kapłanów i 24 seminarzystów. Salezjanie w 1965 roku
mieli 552 kandydatów do kapłaństwa, a w roku 2000 zaledwie
jednego. A statystyki te oddają zasadniczo stan całego Kościoła:
w Szwajcarii nie wyświęcono kapłanów odprawiających nową Mszę
od pięciu lat. Jak powiedział kard. Ratzinger w roku 1984: "Z
pewnością skutki [Vaticanum II] wydają się w okrutny sposób
kontrastować z ówczesnymi oczekiwaniami (?)". W międzyczasie
kontrofensywa Tradycji osiągnęła wielki rozmach. Na przestrzeni
pięciu lat założone zostały cztery seminaria, zgromadzenie Sióstr
Bractwa, Braci Bractwa, Karmelitów? Wkrótce Bractwo obecne było w
ponad 30 krajach (obecnie jest w ponad sześćdziesięciu) -wszystko
to wydarzyło się w ciągu zaledwie kilku lat. A wszystko to pomimo
potępień ze strony mediów oraz pomimo niesprawiedliwych i
nielegalnych cenzur ze strony modernistycznego duchowieństwa. W
obliczu zagrożenia, jakie stanowił dla nich ruch
tradycjonalistyczny, reformatorzy zmuszeni zostali do zmiany taktyki.
Siły okupujące Kościół traciły członków w astronomicznym
tempie - na przykład liczba uczestniczących we Mszy na terenie
Francji spadła do zaledwie 7% wszystkich ochrzczonych. Jeśli sprawy
dalej toczyłyby się tym torem, wkrótce nikt nie uczestniczyłby w
nowej Mszy. Posługując się wcześniejszą analogią, pojawiło się
zagrożenie, że okupowane terytorium zostałoby wkrótce bez
ludności, narastał opór wobec okupacji, a ludzie nadal byli
przywiązani do czcigodnych obrzędów swych przodków. Coś trzeba
było z tym zrobić.
Indult
z roku 1984
Tak
więc w roku 1984, widząc jak wielu wiernych jest całkowicie
rozczarowanych nową Mszą, władze rzymskie zainicjowały nową
politykę. W październiku tego roku Jan Paweł II ogłosił dokument
Quattour adhinc annos. Dawał on każdemu ordynariuszowi diecezji na
świecie prawo udzielania indultu, pozwalającego kapłanom na
odprawianie a wiernym na uczestnictwo w Mszy wedle mszału z roku
1962. Widzieliśmy już, jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą
sama idea uzyskiwania zezwolenia na odprawianie Mszy. Istniało
jednak kilka warunków, które czyniły ten dokument nie tylko
bezużytecznym, ale nawet niemożliwym do wcielenia w życie. Po
pierwsze kapłani odprawiający wedle tego indultu nie mogli
kwestionować poprawności doktrynalnej nowego rytu. Domagano się
nawet, by stanowisko to było jednoznacznie i publicznie wyrażone -
poprzez kazania lub inne działania. Po drugie owo prawo do
odprawiania tradycyjnej Mszy powinno być wykorzystywane w taki
sposób, by nie przeszkadzało w stosowaniu reformy liturgicznej
[Pawła VI] do życia wspólnoty Kościoła. Po trzecie intencja tego
dokumentu była jasna, miał on: "ułatwić komunię kościelną
ludziom, którzy czują się przywiązani do tych form
liturgicznych". Już później kard. Mayer będzie to
interpretował w taki sposób, że zgoda na tradycyjną Mszę jest
jedynie tymczasowym ustępstwem mającym na celu przywrócenie tych
wiernych do "komunii eklezjalnej", której "normalnym
wyrazem" jest nowa Msza. Należy zauważyć, że aż do tego
momentu ludzie przywiązani do tradycyjnego rytu nie byli postrzegani
jako pozostający poza Kościołem. Znaczenie tych trzech warunków
jest oczywiste. Msza może być sprawowana wedle starego rytu, ale
jedynie pod warunkiem, że akceptuje się nowy ryt. Jeśli się nad
tym zastanowimy -jest to całkowicie bezsensowne. Jeśli ktoś
akceptuje nowy ryt, normalne jest, że jest on zobligowany do
celebracji w tym właśnie rycie. Jeśli ktoś wierzy, że nowy ryt
jest doktrynalnie zdrowy - nie ma powodów by go odrzucać, chyba że
w grę wchodzą powody osobiste czy sentymentalne. W ten sposób Msza
staje się jedynie wyrazem sentymentu, a nie wiary. Sam cel Mszy -
uświęcanie i zadośćuczynienie za grzech jest wiec zredukowany do
przejawu sentymentu religijnego. Jest to nie do przyjęcia dla
żadnego świadomego swej wiary katolika. Drugi z tych warunków
uniemożliwia de facto jakiekolwiek odprawianie tradycyjnej Mszy.
Wymóg, by "nie przeszkadzało [to] w stosowaniu reformy
liturgicznej [Pawła VI] do życia wspólnot Kościoła"
oznacza, że tradycyjna Msza będzie musiała być odprawiana wedle
nowego kalendarza, z nowymi czytaniami i na stole, a nie na ołtarzu.
Oznacza, że tradycyjna Msza nigdy nie może stanie się normalną
Mszą w parafii, zawsze odprawiana będzie w późnych godzinach,
zmodyfikowana i z dziwactwami zaczerpniętymi z nowej Mszy. Biskup
mógłby pozwolić na tradycyjną Mszę, ale np. o dwudziestej, kiedy
nikt nie może w niej uczestniczyć, albo jeśli będzie ona
odprawiana twarzą do ludzi, ponieważ w taki sposób zbudowany jest
kościół, albo też z tekstami zaczerpniętymi z nowego
lekcjonarza. Trzeci warunek jest równie zwodniczy. Przed rokiem 1984
nie wspominało się o tym, by tradycjonaliści znajdowali się "poza
komunią kościelną", obecnie jednak z powodu ich przywiązania
do Mszy przodków potrzebne są rzekomo wysiłki ekumeniczne, w celu
przyciągnięcia ich z powrotem do zreformowanego Kościoła. Z
jakiegoś powodu, poprzez swe przywiązanie do Tradycji Katolickiej
znajdują się oni poza Kościołem. Wszystkie te warunki można by
porównać do sytuacji, w obliczu ktorej staje żołnierz walczący z
okupantem. Żąda się od niego, by złożył broń i nie krytykował
nowego reżimu. Wymaga się od niego, by wtopił się w społeczeństwo
- by zdjął mundur. Potem zaś poprzez stopniową akceptację nowego
reżimu zacznie on akceptować również nowe zwyczaje. Rzecz jasna
żołnierz często nie ma wyboru w tych kwestiach. Jednak dla nas,
gdy dotyczy to użycia naszej woli w kwestiach, które znajdują się
całkowicie pod naszą kontrolą, byłoby to zdrada wobec sprawy, dla
której trzymamy się Tradycji. Byłaby to dezercja z pola walki.
Skutki indultu z roku 1984 były daleko większe niż poprzedniego,
dotyczącego jedynie Anglii i Walii. Kilku biskupów, zwłaszcza w
Ameryce oraz Francji zaczęło wykorzystywać ten indult, by na siłę
zmusić wielu kapłanów i wiernych do powrotu do reform Vaticanum
II. Msze indultowe były strategicznie lokalizowane niedaleko kaplic,
w których odprawiana była Msza Trydencka, z wyraźną intencją
odciągania z tych kaplic wiernych. Bezpośrednią konsekwencją
praktyczną miało być zmniejszenie uczestnictwa we Mszach
sprawowanych w kaplicach oraz powstrzymywanie ich rozwoju. W tym
samym czasie wierni byliby wydani w ręce duchowieństwa, które
stopniowo ukazywałoby im bogactwo nowego rytu. W praktyce
oznaczałoby to, że dozwolona byłaby jedynie Msza - inne sakramenty
takie jak chrzest, małżeństwo, bierzmowanie byłyby udzielane
wedle rytu zreformowanego. Tradycyjna Msza byłaby jak ogród
zoologiczny, w którym owe niebezpieczne przedpoborowe idee mogłyby
być trzymane pod kontrolą i nadzorem, i zawsze dokładałoby
wszelkich starań, by nie wydostały się one ze swej klatki. Ludzie
mogliby przychodzić i je oglądać, ale jedynie przy wyjątkowych
okazjach i nigdy nie miałoby to praktycznych konsekwencji w realnym
życiu. Można by więc być katolikiem przez kilka godzin w
niedzielę, nie powinno to jednak przeszkadzać wdrażaniu - wedle
słów indultu - zreformowanej liturgii. Warunki tego indultu
ukształtowały politykę kongregacji rzymskich wobec Tradycji na
długi czas, jednak z niewielkim powodzeniem. Wielu biskupów po
prostu nie jest zainteresowanych Mszą Trydencką - zostali oni, jak
by nie było, mianowani na swe stolice po to, by wdrażać reformę.
Indult służy zasadniczo jako narzędzie do stopniowego przeciągania
tradycyjnych grup na stronę reformy, biskupi nie interesują się
więc nim specjalnie, chyba że w ich diecezji istnieje bardzo liczna
grupa wiernych przywiązanych do starego rytu. Biskupi są przede
wszystkim ludźmi Vaticanum II, ich wysiłki skoncentrowane będą
więc raczej na wdrażaniu idei soborowych, niż na zachowywaniu
Tradycji.
Indult
z roku 1988
Moderniści
łudzili się, że opór ze strony tradycyjnych wiernych zostanie
stopniowo zneutralizowany, że porzucą oni walkę i odnajdą miejsce
wśród różnych Mszy indultowych. Najlepszą polityką było po
prostu ignorowanie Tradycji i w nadziei, że ruch ten samoistnie
zaniknie. Abp Lefebvre był już w zaawansowanym wieku, wydawało się
więc, że to jedynie kwestia czasu. A jednak Arcybiskup ogłosił w
roku 1987, że zamierza konsekrować w następnym roku biskupów. W
kongregacjach rzymskich zapanowała prawdziwa panika i byliśmy
świadkami bezprecedensowego ożywienia i uprzejmości wobec
Tradycji. Kard. Gagnon przybył do Econe i wychwalał dzieło
Arcybiskupa. Rozmowy z papieżem, z kard. Ratzingerem, listy mające
wykazać błędy Vaticanum II (wszystkie pozostały bez odpowiedzi).
Na koniec osiągnięto porozumienie co do tego, że dla Tradycji
wyświęcony zostanie biskup i abp Lefebvre podpisał 5 maja protokół
zapewniający, że kandydat będzie konsekrowany w tym celu, by
kontynuować dzieło Bractwa św. Piusa X. Jednak choć władze
rzymskie podpisały ten protokół, nie zamierzały honorować
zawartego porozumienia. Arcybiskup zapytał o bardzo praktyczną
kwestię: kiedy mogłaby się odbyć ceremonia konsekracji - i
zaproponował jako porę najbardziej odpowiednią koniec roku
seminaryjnego. Okazało się jednak, że to niemożliwe, że to za
szybko. To może w sierpniu, w uroczystość Wniebowzięcia
Najświętszej Maryi Panny? Nie, to nie najlepsza pora. Może na Boże
Narodzenie? Niech się zastanowimy.. I tak dalej. Podpisali oni
protokół, którego nie mieli zamiaru honorować, więc Arcybiskup
dokonał konsekracji biskupów, na którą Rzym zasadniczo udzielił
już zgody, pomimo iż niesprawiedliwie twierdzi się, że Arcybiskup
działał bez mandatu papieskiego. W wyniku tych konsekracji Rzym
opublikował motu proprio Ecclesia Dei stwierdzający zaciągnięcie
przez Arcybiskupa ekskomuniki, co było zarówno niesprawiedliwe jak
i bezprawne. Różne wspólnoty indultowe, czy jak je nazywamy
wspólnoty Ecclesia Dei stworzone zostały z tych, którzy opuścili
abpa Lefebvre. Na przykład Bractwo świętego Piotra utworzone
zostało z byłych członków Bractwa świętego Piusa X. Klasztor
Dom Gererda we Francji, choć ten ostatni uczestniczył w samych
konsekracjach biskupich, zintegrowany został później ze
strukturami Ecclesia Dei. Również liczne inne małe grupy dostały
się na przestrzeni kolejnych lat pod parasol Ecclesia Dei. Wszystkie
one jednak, aby uzyskać uznanie kanoniczne, spełnić musiały
warunki wymieniane przez indult z roku 1984, czyli owe trzy warunki,
o których już mówiliśmy: żadnej krytyki soboru i jego reform;
żadnego uszczerbku dla wdrażania reformy liturgicznej i cytując
konstytucje Bractwa świętego Piotra: "praca nad doprowadzeniem
do jedności tych, którzy pozostają skłóceni z Kościołem na tle
obecnych reform liturgicznych". Każda z tych wspólnot
zaprzestała w zasadzie realnej opozycji wobec reform soborowych,
jako że samym warunkiem ich uznania było zaprzestanie polemik
dotyczących soboru. Moglibyśmy podać długą i smutną listę
serii kompromisów, które sparaliżowały ich apostolat i opór
wobec Kościoła soborowego. Wszystkie one doprowadzone zostały
ostatecznie do akceptacji czy nawet celebracji Mszy w nowym rycie.
Nie jest to jednak celem obecnej konferencji. Ważniejsze jest
zrozumienie, że samą zasadą Mszy indultowej jest kompromis, który
prowadzi do autodestrukcji, a nawet do zdrady walki o wiarę i
prędzej czy później doprowadzić musi do utraty wiary katolickiej.
Posunąłbym się nawet do twierdzenia, że większymi wrogami
Kościoła są dziś nie tyle moderniści, ale ci, którzy z
modernizmem współpracują. Moderniści są jak siły okupacyjne,
tak naprawdę są oni zainteresowani jedynie posiadaniem władzy,
jaką dają im diecezje i dykasterie rzymskie do szerzenia swej nowej
doktryny. Nie usiłują oni jednak usprawiedliwiać tej doktryny -
posługują się argumentem z autorytetu: papież tak mówi, papież
to zmienił, sobór tego chce, sobór tego zakazał. Nie próbują
nawet cytować papieży żyjących ponad cztery dekady temu. Dla nich
Kościół zaczął się podczas II Soboru Watykańskiego, przedtem
nie wydarzyło nic specjalnie godnego uwagi. Dla nich wybór jest
więc zupełnie prosty - pomiędzy tym, co papieże nauczali
wcześniej a tym, czego nauczają obecnie. Jednak wspólnoty Ecclesia
Dei usiłują w karkołomny sposób usprawiedliwić dokumenty
Vaticanum II i pogodzić je z Tradycją. Znają oni trochę Tradycję,
w istocie wielu z nich było jej obrońcami, znają więc język
poprzednich papieży. Chcieliby jednak, by papieże ci mówili to
samo, co II Sobór Watykański. Tak więc przez rozmaite naciągane
argumenty ludzie ci usiłują usprawiedliwić dokument Dignitatis
humanae o wolności religijnej, jako pozostający w jakiś tajemniczy
sposób w zgodzie z Tradycją, pomimo faktu, że sami jego autorzy
twierdzili, że nauka Kościoła w tej kwestii uległa zmianie.
Podobnie usiłują oni obronić doktrynę ekumenizmu posługując się
argumentami z Tradycji, podczas gdy sam papież interpretuje go w
całkowicie przeciwnym sensie, w sensie Asyżu. Podczas gdy
moderniści narzucają po prostu nowy ryt Mszy ignorując jakikolwiek
zmysł Tradycji, jedynie tak zwani konserwatyści usiłują na
wszelkie sposoby wykazać, że ryt ten jest ortodoksyjny, ważny i
prawomocny. Tak więc prawdziwym wyznawcą Vaticanum II nie jest
modernista, jest to tak zwany konserwatywny katolik, który usiłuje
interpretować rewolucję na sposób tradycyjny. Próby te są jednak
nie tylko z góry skazane na niepowodzenie, są również ze swej
istoty szkodliwe. Ten rodzaj działań przedłuża jedynie okupację
Kościoła przez idee, które są mu całkowicie obce i umożliwia
modernistom stopniowe niszczenie tradycji Kościoła. Ludzie ci są
kolaborantami, którzy osłabiają obronę Kościoła poprzez
akceptację i próby usprawiedliwienia idei, które są powodem
obecnego kryzysu.
Zakończenie
i wnioski praktyczne
Na
zakończenie tego, co do tej pory powiedziałem, chciałbym przejść
do kilku wniosków praktycznych. Po pierwsze Msza indultowa. Czy
możemy w niej uczestniczyć? Jest to z pewnością pytanie, które
często sobie zadajecie. Aby na nie odpowiedzieć, wystarczy
przypomnieć sobie to, o czym już mówiliśmy: jest to wynik
kompromisu. Msza indultowa ustanowiona została w tym celu, aby
doprowadzić wiernych do akceptacji nowej Mszy. Możecie więc
oczekiwać podczas kazań indultowych pouczeń, że Chrystus Pan
ustanowił Mszę jako ucztę, możecie usłyszeć o konieczności
zmian w naszych czasach etc. Choć sama Msza może być celebrowana
bardzo pobożnie i prawidłowo, cel jest jasny: ma ona doprowadzić
wiernych do "zwykłego" sposobu jej celebracji. Jako taka
Msza ta może być dobra, zagrożenie stanowić może jednak na
przykład nauczanie podczas kazania. Ponadto kapłan odprawiający
Mszę indultową odprawia na co dzień nową Mszę, będzie więc
postępował stosownie do przyzwyczajeń nabytych podczas jej
celebracji. Istnieje więc niebezpieczeństwo zmieszania dwóch
rytów, zezwalania na przyjmowanie Komunii na rękę czy na inne
świętokradztwa. W każdym przypadku należy roztropnie osądzić
jak prawdopodobne jest niebezpieczeństwo, jednak również
chrześcijańska roztropność podpowiada nam, że jeśli istnieje
możliwość uczestnictwa we Mszy, podczas której niebezpieczeństwa
te nie występują, mamy obowiązek udać się właśnie na nią.
Trzeba również pamiętać, że Msza nie jest jedynie prywatną
formą pobożności, ale aktem publicznym. Uczestnicząc we Mszy
indultowej pośrednio dajemy do zrozumienia, że zgadzamy się z
warunkami wymaganymi dla udzielenia indultu, warunkami które są,
jak widzieliśmy, nie do przyjęcia. Jeśli jednak nie ma innej
możliwości uczestnictwa w tradycyjnej Mszy, oczywiście powinno się
uczestniczyć w indulcie, zamiast w Mszy modernistycznej - należy
jednak być w pełni świadomym, że nie jest to sytuacja idealna.
Konferencja ta nie ma na celu krytykowania tych, którzy uczestniczą
we Mszy indultowej - w Mszach tych uczestniczy wielu dobrych
katolików, dostrzegających problem jaki niesie ze sobą nowa Msza.
Być może nie rozumieją oni jeszcze wszystkiego, zachowali jednak
przynajmniej zmysł wiary. Są nawet tacy, którzy odkryli Tradycję
dzięki indultowi. To, co było pomyślane jako droga do nowej Mszy,
jest często drogą odejścia od niej. Bóg czyni dobry użytek z tej
sposobności aby doprowadzić do siebie dusze, pragnie bowiem ich
uświęcenia. Jednak owe prawdziwie pobożne dusze same dojdą z
czasem do wniosku, że indult nie jest rozwiązaniem i w naturalny
sposób, o ile wytrwają w swej walce o Tradycję, dołączą do
tych, którzy opierają się reformom w sposób konsekwentny i
spójny. A co z motu proprio Summorum pontificum? Czyż nie zmienia
ono wszystkiego? Pod pewnym względem motu proprio jest wielkim
zwycięstwem Tradycji i usprawiedliwieniem walki podjętej przez abpa
Lefebvre. Fakt, że Stolica Apostolska przyznaje, iż Msza Trydencka
nigdy nie została zniesiona i że każdy kapłan mam prawo ją
odprawiać jest ważnym punktem zwrotnym w naszej walce o prawa
Tradycji. Fakt, że prawo Kościoła uznaje to, jest dowodem na
słabość okupacji. Kiedy jednak przyglądniemy się stosowaniu i
praktycznym dyrektywom dotyczącym motu proprio dojdziemy do
konkluzji, że znajdujemy się w sytuacji bardzo podobnej jak po
ogłoszeniu poprzednich indultów. Sami dobrze wiecie, jak hojnie
biskupi się do niego stosują. Rzym powiedział, że każda parafia
powinna mieć przynajmniej jedną Mszę w starym rycie, ile jednak
takich parafii możecie wskazać w waszej diecezji? Bardzo niewiele,
jeśli nie żadnej. Ponadto Msze sprawowane wedle wolności
potwierdzonej przez papieża podlegają często tym samym wypaczeniom
i niespójnościom co Msze indultowe - przykładem może być Msza
która miała być odprawiona 18 maja w katedrze w Cardiff. Dziekan
katedry nalegał, by służyły do niej ministrantki, co ostatecznie
doprowadziło do odwołania celebracji. Podobne przykłady można by
mnożyć i jest to dowodem na to, jak niebezpieczne jest powierzanie
odprawiania tradycyjnej Mszy modernistycznym kapłanom. Po drugie,
sam papież podczas ostatniej podróży do Lourdes stwierdził, że
motu proprio jest jedynie aktem duszpasterskiej tolerancji wobec
pewnej grupy ludzi. Powiedział również, że nie ma sprzeczności
pomiędzy nową a starą liturgią, co jest po prostu fałszem, i
stwierdził, że mogą się one wzajemnie ubogacać. Nie jest jasne,
co ma to oznaczać w praktyce, sprawia to jednak wrażenie, że stary
ryt będzie w jakiś sposób "ubogacony" przez takie
nowinki jak Komunia na rękę czy ministrantki. Co ciekawe, gdy
kongregacja rzymska stwierdziła, że wyrażenie "pro multis"
(za wielu) jest niewłaściwym i błędnym tłumaczeniem, biskupi
dostali cztery lata na korektę ksiąg liturgicznych. Jednak nowa
modlitwa za Żydów z tradycyjnej liturgii Wielkiego Piątku została
narzucona praktycznie natychmiast. W oczywisty sposób nie chodzi o
ochronę wiary czy Tradycji, ale o praktykowanie ekumenizmu z tak
zwanymi "integrystami". Na koniec nie wolno nam zapominać,
że wdrożenie motu proprio będzie zawsze zależało od kaprysu
biskupa diecezji i tych samych duszpasterzy, którzy czynili wszystko
co w ich mocy, by wykorzenić tradycyjną Mszę ze swych parafii. Tak
więc nadzieja na nagły renesans tradycyjnych Mszy po motu proprio
jest czystą iluzją. Dopóki papież nie wzmocni tego dekretu
usuwając biskupów, którzy nie chcą się do niego stosować, nie
będzie żadnej racjonalnej nadziei na to, by życie parafialne
zwykłych wiernych podobne było do życia ich przodków sprzed
zaledwie trzech dekad. Tak więc, drodzy przyjaciele, niech mi będzie
wolno zakończyć tę konferencję wezwaniem: "Nie porzucajcie
walki!" Walczyliśmy przez tak wiele lat, by zachować Tradycję
Kościoła i dobry Bóg pobłogosławił nam hojnie wieloma
powołaniami i kaplicami na całym świecie. Były zwycięstwa, były
też zdrady. Walczyliśmy mężnie przeciwko wszystkim błędom,
które okupanci usiłowali nam narzucić - nie zaczynajmy po tylu
latach oporu współpracować z heretykami okupującymi Kościół.
Walka będzie długa, jako że moderniści naprawdę okupują
wszystkie organy Ciała Mistycznego. Zajęli już nasze piękne
kościoły i pomniki wiary. Wypaczyli sakramenty i pozwolili na
wszelkie rodzaje obrzydliwości w naszych świątyniach. Pamiętacie,
jak niegdyś naruszona została integralność waszego kraju, nie
tylko przez bomby i broń, ale przede wszystkim przez zniszczenie
waszej kultury, waszego języka, waszych zwyczajów - mówiąc wprost
- waszej duszy. W jaki sposób się wówczas opieraliście? Niekiedy
opór zbrojny jest niemożliwy, jednak o sile danego kraju stanowi
nie tylko siła jego armii, ale fakt, że jego tradycja i kultura
przekazywana jest następnemu pokoleniu. Polska przetrwała nie
dlatego, że miała silniejszą armie, ale dlatego, że wasi rodzice
i dziadkowie przekazali wam to, co stanowi o ponadczasowej wartości
waszego kraju. Przekazali wam jego tradycję. To właśnie musimy
czynić jako katolicy, drodzy przyjaciele. Musimy przekazywać to, co
otrzymaliśmy, dokładnie to. Nie możemy współpracować z ludźmi,
którzy niszczą Kościół, nie możemy zdradzić naszej wiary przez
przyjęcie kompromisu. Bóg dał nam darmo sakramenty i jako wolni
ludzie możemy je przyjmować. Tradycja nie jest własnością jednej
osoby, pochodzi od tych wszystkich, którzy nas poprzedzili. Nie
musimy prosić o zgodę na zachowywanie tradycji naszych przodków we
wierze. Naszym obowiązkiem jest ją przekazywać, dawać ją innym i
w ten właśnie sposób Kościół będzie trwał do końca czasów,
ponieważ Bóg zawsze znajdzie tych, którzy pragną być Mu wierni.
Tak więc, moi drodzy przyjaciele, życzę wam właśnie tej
wierności, oby Matka Boża, która stała u stóp naszego Zbawiciela
gdy był On wyniesiony na Krzyżu, natchnęła was odwagą i siłą,
byście pozostali wierni do czasu, aż zobaczymy chwałę Jego
Zmartwychwstania, chwalebne zmartwychwstanie Jego Kościoła, jak to
zapowiedziała Niepokalana w Fatimie.
Niech was Bóg błogosławi i
strzeże, dziękuję za waszą uwagę.