PIUS XII
Do uczestniczek Kongresu Włoskiej Katolickiej Unii Położnych - 29 X 1951
Taki
oto jest przedmiot waszego zawodu; taka tajemnica jego wielkości:
czuwać troskliwie nad ową przedziwną i milczącą kołyską, w
której zarodkom złożonym przez rodziców Bóg daje duszę
nieśmiertelną, udzielać waszej opieki matce i przygotowywać
szczęśliwe urodzenie się dziecka, które matka w sobie nosi. Skoro
się rozważy tę przedziwną współpracę rodziców, Boga i
przyrody, dzięki której na świat przychodzi nowa istota ludzika,
stworzona na obraz i podobieństwo Boże (Gen. 1, 26 - 27), jakże
można by nie doceniać tej wielkiej współpracy, jaką wy, położne,
dodajecie do tego dzieła? Heroiczna matka Machabeuszów mówiła do
swoich dzieci: "Nie wiem, jak się ukazaliście w żywocie moim,
bo nie ja ducha i duszę wam darowałam i życie i każdego członki
nie ja spoiłam; ale Stworzyciel świata, który sprawił człowiecze
narodzenie i który wynalazł poczęcie wszystkich rzeczy". (2
Mach. 7, 22). Dlatego każdy, kto się zbliża do kołyski rodzącego
się życia i przy niej w ten, czy inny sposób pracuje, powinien
poznać ten porządek, który z woli Bożej ma tam być zachowany;
powinien poznać prawa, które rządzą tym porządkiem. Nie myślimy
tu o prawach wyłącznie fizycznych, biologicznych, którym z
konieczności podlegają czynniki bezrozumne i ślepe siły, ale
mówimy o prawach, których wykonanie i skutki powierzone są wolnej
i dobrowolnej współpracy człowieka. Ten porządek sprawny,
ustanowiony przez najwyższy Rozum, prowadzi do celów zamierzonych
przez Stwórcę. Obejmuje on pewne zewnętrzne czynności człowieka
oraz wewnętrzną decyzję wolnej woli; obejmuje wykonanie i
zaniedbanie tych praw. Przyroda oddaje na usługi człowieka cały
łańcuch związanych ze sobą przyczyn, z których łącznego
działania ma powstać nowe życie ludzkie. Jest obowiązkiem
człowieka uruchomić działanie tych sił i przyczyn, a do przyrody
należy całe dalsze działanie i doprowadzenie do zamierzonego celu.
Skoro człowiek spełnił swoje zadania i wprawił w ruch cały
cudowny rozwój życia, jest jego obowiązkiem uszanować bieg tego
rozwoju. Nie wolno mu więc wstrzymywać tego biegu przyrody i
przeszkadzać naturalnemu rozwojowi życia.
Udział
natury i udział człowieka są więc wyraźnie określone. Wasze
wykształcenie zawodowe i doświadczenie umożliwiają wam
rozpoznanie tego co działa przyroda, oraz tego co działa człowiek.
Wy znacie prawa i normy, które rządzą przyrodą i człowiekiem.
Sumienie wasze, oświetlone światłem rozumu i światłem wiary, pod
kierunkiem władzy, ustanowionej przez Boga, uczy was, jak daleko
sięga działanie dozwolone a gdzie zaczyna się ścisły obowiązek
niedopełnienia czynów zakazanych.
W
świetle tych właśnie zasad - zamierzamy teraz podać wam niektóre
uwagi o apostolstwie, do którego zobowiązuje was zawód. Każdy
zawód, z woli Bożej spełniany, zawiera jakąś misję, ma w sobie
jakieś posłannictwo, które trzeba spełniać w wykonaniu praw
zawodowych wedle myśli i zamierzeń samego Stwórcy. Czasem trzeba
ludziom pomóc, by zrozumieli swój zawód, to jest zawarte w nim
sprawiedliwe i święte plany Boga i dobro, jakie dla nich samych
wyniknie z wykonania woli Stwórcy.
I. Apostolstwo zawodowe położnych to najpierw działanie ich osobowości
Dlaczego
ludzie używają waszej pomocy? Dlatego, bo są przekonani, że
znacie swoją sztukę, wiecie, czego potrzebują matki i dziecko, na
jakie oboje są narażeni niebezpieczeństwa, jak te
niebezpieczeństwa usunąć lub przezwyciężyć. Oczekuje się od
was rady i pomocy, naturalnie nie absolutnej, ale w granicach
ludzkiego rozumu i ludzkiej możliwości, odpowiednio do postępu i
stanu obecnej nauki i praktyki położniczej.
To
wszystko, czego ludzie spodziewają się po was. Ponieważ ludzie
mają do was zaufanie, więc wszystko, co możecie dać ze siebie, to
sprawa zaufania do waszej osoby. Wasza osoba zresztą musi budzić
zaufanie i to, żeby pokładane w was zaufanie nie było zawiedzione,
jest nie tylko waszym żywym pragnieniem, ale także postulatem
waszego urzędu, a stąd obowiązkiem sumienia. Dlatego to macie
obowiązek uczyć się jak najwięcej i wejść aż na szczyt
specjalnej nauki położniczej.
Wysoka
wiedza zawodowa jest postulatem i formą waszego apostolstwa. Jeśli
w waszym wykształceniu zawodowym okażą się braki, to jakże wasze
wypowiedzi w sprawach moralnych i religijnych, związanych z pracą
zawodową, będą mogły budzić zaufanie u ludzi? Wasze wystąpienia
w dziedzinie moralnej i religijnej będą miały większą wagę,
jeśli wy będziecie umiały dla nich nakazać szacunek przez swoją
wyższość w pracy zawodowej. Do przychylnej opinii, którą
zdobędziecie swoimi zasługami, dołączy się przekonanie, że
chrześcijaństwo nie jest wcale przeszkodą w wartościowym
wykonaniu zawodu, ale owszem, jest podnietą do pracy i gwarancją
jej doskonałości. Ludzie zobaczą wyraźnie, że w wykonywaniu
zawodu macie świadomość odpowiedzialności wobec Boga, że w
waszej wierze w Boga znajdujecie najsilniejszą pobudkę do pracy z
tym większym poświęceniem, im większe są potrzeby - że wasz
stanowczy opór przeciw nierozumnym i niemoralnym żądaniom
(skądkolwiekby one pochodziły), opiera się na solidnym fundamencie
religijnym. Waszą odpowiedzią w tych wypadkach będzie spokojne,
niezachwiane "n i e".
Starajcie
się poznać siebie, jakimi jesteście co do waszego osobistego
życia, czym jesteście w dziedzinie nauki i doświadczenia.
Zobaczycie jak ludzie, ot tak z dobrego serca, będą wam powierzać
opiekę nad matką i dzieckiem, jak następnie spełniać będziecie
głębokie, milczące apostolstwo, niezwykle skuteczne apostolstwo
chrześcijaństwa przeżywanego w pracy i w życiu. Jakże wielki,
zaiste, może być wpływ moralny czynności zawodowych, wpływ przy
tym człowieka na człowieka, jeśli praca zawodowa opiera się
przede wszystkim na dwóch podstawach, którymi są: prawdziwy
humanizm i prawdziwe chrześcijaństwo!
II. Drugą cechą waszego apostolstwa będzie: gorliwość w zachowaniu wartości ludzkiego życia i jego obrona.
Trzeba
koniecznie świat współczesny pozyskać dla naszej sprawy potrójnym
świadectwem: rozumu, faktów, serca. Wasz właśnie zawód stwarza
możliwości dania światu tego potrójnego świadectwa. Jest to
nawet obowiązkiem waszego zawodu. Czasem jedno wprost słowo,
powiedziane w odpowiedniej chwili, z taktem do ojca lub matki,
osiągnie już ten cel. Lepiej i jeszcze skuteczniej będzie wpływać
na drugich całe wasze zachowanie się i postępowanie, ciche,
dyskretne, nacechowane poczuciem odpowiedzialności. Wy, lepiej, niż
inni, poznacie i ocenicie, czym jest samo w sobie życie ludzkie, co
jest warte w świetle zdrowego rozumu, wobec sumienia, wobec
społeczeństwa, Kościoła a zwłaszcza wobec Boga! Wszystkie rzeczy
na ziemi Bóg stworzył dla człowieka. Człowiek zaś, w tym, co się
tyczy jego istoty i istnienia, stworzony jest dla Boga, a nie dla
jakiegoś stworzenia, chociaż jeśli chodzi o jego działania, ma
obowiązki wobec społeczności. Otóż "człowiekiem" jest
także dziecko, nawet nienarodzone! Jest człowiekiem w tym samym
stopniu, z tego samego tytułu, co matka!
Dalej,
każda istota ludzka, także dziecko w łonie matki, ma do życia
prawo bezpośrednie od Boga, nie od rodziców, ani nie od jakiejś
społeczności ludzkiej czy ludzkiego autorytetu. Wobec tego żaden
człowiek, żadna ludzka władza, żadna nauka, żadne względy
lekarskie, eugeniczne, socjalne, moralne, ekonomiczne nie mogą
stanowić jakiegoś ważnego tytułu prawnego do bezpośredniej
ingerencji w sprawie innego życia ludzkiego, czyli nikt i nic nie
może uprawnić decyzji zmierzającej do zniszczenia życia wprost
jako celu, albo jako środka do innego celu, który sam przez się
byłby może nawet niezakazany.
Na
przykład, ratować i zachować życie matki to cel bardzo
szlachetny. Ale zabicie wprost dziecka jako środek do tego celu nie
jest dozwolone. Bezpośrednie zniszczenie życia, tzw. życia "bez
wartości", narodzonego lub nienarodzonego, od niedawna masowo
praktykowane, nie może być w żaden sposób usprawiedliwione.
Dlatego też Kościół zaraz oświadczył zupełnie formalnie, że
zabijanie niewinnych ludzkich istot, chocieżby obciążonych jakimiś
brakami fizycznymi czy psychicznymi i z tego względu
"nieużytecznymi" dla społeczeństwa, a nawet stanowiącymi
dlań ciężar, jest przeciwne prawu naturalnemu i pozytywnemu prawu
Bożemu i jako takie niedozwolone, chociażby było polecone przez
jakiś publiczny autorytet. (Św. Officium, 2 XII 1940 : AAS 32
(1940) 553 - 554). Życie niewinnego dziecięcia jest nietykalne!
Jakikolwiek
nań bezpośredni atak, każda usiłowana agresja przeciw życiu
dziecka jest pogwałceniem jednego z praw fundamentalnych, bez
których niemożliwe jest bezpieczne współżycie pomiędzy ludźmi.
Nie potrzebujemy chyba uczyć was szczegółowo o wielkim znaczeniu i
doniosłości tego prawa w waszym zawodzie. Zapamiętajcie to dobrze:
ponad wszelkimi "prawami" ludzkimi, ponad wszelkimi
"wskazaniami" wznosi się nienaruszalne prawo Boże!
Apostolstwo
waszego zawodu nakłada na was obowiązek uczenia innych o wartości
życia ludzkiego, szacunku dla tego życia, takiego szacunku, jak wy
same macie na podstawie waszych zasad chrześcijańskich. Do
obowiązków waszego apostolstwa należy brać to życie w razie
potrzeby w obronę, chronić bezbronne, jeszcze nienarodzone
niemowlę, gdy to okaże się konieczne i będzie w waszej mocy, a tę
obronę prowadzić będziecie w oparciu o silę i moc Bożego prawa:
"Nie zabijaj!" (Ex. 20, 13). To zadanie obrony stanie
nieraz przed wami jako sprawa pilna i najkonieczniejsza. Nie będzie
to część najszlachetniejsza i najważniejsza waszego posłannictwa.
Bo wasza misja nie jest tylko negatywna, bierna! To praca przede
wszystkim konstruktywna, to dążenie do rozwoju życia, budowanie
życia i wzmacnianie życia! Dla życia jesteście!
Wlewajcie
więc do dusz i serc matki i ojca cześć i szacunek dla niemowlęcia
od jego pierwszego kwilenia. Uczcie ich pragnienia posiadania dzieci,
uczcie radości, jaką daje dziecko, uczcie przyjmowania dzieci z
radością i miłością! Dziecię powstałe w łonie matczynym, to
dar Boga! (Ps. 126, 3). To Bóg powierza je opiece rodziców. Z jaką
subtelnością, w jaki czarujący sposób opisuje Pismo św. uroczy
wieniec dzieci zebranych przy stole u boku ojca. Dzieci to nagroda
dla sprawiedliwych. Niepłodność to często kara za grzechy.
Słuchajmy, jak poetycznie mówi o tych sprawach natchnione słowo
Psalmu (127, 3 - 4): "Żona twoja będzie jako płodny krzew
winny - we wnętrzu domu twego. Synowie twoi jako latorośle oliwne
wokoło stołu twego". O złych zaś napisano: "Dzieci jego
niech poginą, w jednym pokoleniu niech wygaśnie imię jego".
(Ps. 108, 13).
Skoro
tylko dziecię urodzi się, zaraz, jak to czynili dawni Rzymianie,
złóżcie je w ręce matki i w ramiona ojca, uczyńcie to z jeszcze
większą niż tamci, wzniosłością ducha! Niechże rodzice
uświadomią sobie godność i wielkość swego rodzicielstwa,
dostojność i powagę władzy, jaka stąd wynika. Niech ten akt
będzie aktem wdzięczności dla Stwórcy, wezwaniem błogosławieństwa
Bożego, zobowiązaniem do godnego spełnienia zadań, które im Bóg
zwierzył. Jeśli Chrystus chwali i nagradza wiernego sługę za to,
że powierzone mu talenty przyniosły owoc (Mt. 25, 21), to jakie
pochwały, jakie nagrody przeznaczył dla ojca, który zachował i
wychował powierzone mu życie ludzkie, a więc wartość wyższą
ponad wszelkie złoto całego świata?
Apostolstwo
wasze kieruje się głównie ku matce. W matce przemawia silnie głos
przyrody, budzi w jej sercu pragnienie dziecka, radość i miłość
ku dziecku, wolę i odwagę do rodzenia dziecka i zajęcie się nim
później. Matkę atakują jednak z różnych stron sugestie
małoduszności i dlatego trzeba wzmocnić głos przyrody i dodać mu
akcentu nadprzyrodzonego. I to właśnie wy macie sprawić mniej
słowami, ale więcej całym waszym zachowaniem, tak, by młoda matka
zasmakowała w pełnieniu swego wielkiego zadania, w wielkości,
piękności, wzniosłości dawania życia, które się w niej
poczęło, które nosi w swym łonie, piastuje w swoich ramionach. To
wy macie sprawić, żeby w jej oczach i w jej sercu pięknością i
wzniosłością zajaśniał dar Boga dla niej i jej dziecięcia.
Pismo św. podaje rozliczne przykłady błagalnych próśb matek o
potomstwo i radosne śpiewy matek wysłuchanych po długim okresie
błagania wśród łez o dar macierzyństwa. Boleści, które jako
następstwo grzechu pierworodnego wycierpieć musi matka przy
wydawaniu dziecka na świat, nawiązują jeszcze silniejsze węzły
jedności pomiędzy nią a dzieckiem. Matka miłuje dziecko tym
więcej, im więcej kosztowało ją boleści. Z głęboką prostotą
i w sposób wzruszający mówi o tym Ten, który stworzył serce
matki, Jezus: "Niewiasta, gdy rodzi, boleje, bo nadeszła jej
godzina, ale, gdy porodzi dziecię, już nie pamięta swego ucisku z
radości, że się człowiek na świat narodził". (Jan 16, 21).
Duch Święty słowami Pawła Apostoła wykazuje wielkość matki i
radości macierzyństwa. Bóg obdarza matkę dziecięciem, ale już w
tym obdarzeniu powołuje ją do współpracy w rozwinięciu tego
kwiatu, którego zarodek złożył w jej łonie. To współdziałanie
matki stanie się dla nie drogą do wiecznej szczęśliwości:
"zbawiona będzie przez rodzenie dzieci", (l Tym. 2, 15).
Doskonała zgodność rozumu i wiary w tych sprawach daje wam
gwarancję, że posiadacie pełną prawdę, że możecie dalej pełnić
wasze apostolstwo i zabezpieczać rodzące się życie. Jeśli uda
się wam pomyślnie spełnić to wasze apostolstwo przy kołysce
noworodka, to nie będzie zbyt trudno w innych sprawach osiągnąć
to, co w nich zaleca wasze sumienie, zgodne z prawami Boga i prawami
natury, dla dobra matki i dziecka.
Sądzimy,
że wam, doświadczonym w tych sprawach nie trzeba już wykazywać,
jak konieczne jest to apostolstwo szacunku i miłości dla nowego
życia. Dzisiaj bardzo brak właśnie szacunku i miłości dla
dziecka. Dzisiaj nierzadkie są, niestety, wypadki, w których nawet
ostrożne powiedzenie o tym, że "dzieci są błogosławieństwem",
wywołuje u ludzi sprzeciwy, a nawet kpiny. Więcej mówi się o tym,
że "dzieci to ciężar, kłopot wielki". Jakże bardzo
taka mentalność, takie wypowiedzi sprzeciwiają się myśli Bożej,
Pisma św., zdrowemu rozsądkowi i przyrodzonym uczuciom?! Jeśli
czasem zdarzą się takie okoliczności, w których rodzice, bez
naruszenia prawa Bożego, mogą uniknąć tego "błogosławieństwa",
jakim są dzieci, to te rzadkie wypadki siły wyższej nie
upoważniają nikogo do wypaczania zasad, do pogardzania matką,
która miała odwagę i ambicję dać życie dziecku! Jeśli to,
cośmy dotąd mówili, odnosi się do zachowania życia przyrodzonego
dziecięcia, to tym bardziej to wszystko domaga się zachowania życia
nadprzyrodzonego, które noworodek otrzymuje podczas Chrztu św. Nie
mamy bowiem teraz innego sposobu udzielaniu tego życia dziecku,
które jeszcze nie doszło do używania rozumu. Posiadanie przez
człowieka stanu łaski w chwili śmierci jest bezwzględnie
konieczne do zbawienia. Bez łaski nie można osiągnąć
szczęśliwości wiecznej, nadprzyrodzonej, dojść do
błogosławionego widzenia Boga. Dorosłemu wystarcza w chwili
śmierci (gdy nie ma możności otrzymania sakramentów świętych)
jeden akt miłości dla zdobycia łaski uświęcającej i
uzupełnienia braku Chrztu świętego. Dla dziecka nienarodzonego lub
dla noworodka ta droga nie jest możliwa. Jeśli się zważy, że
miłość bliźniego nakazuje udzielić pomocy bliźniemu w razie
koniecznej potrzeby, i że ten obowiązek jest tym większy i
pilniejszy, im większe jest dobro do zdobycia lub zło do
uniknięcia, oraz im mniej potrzebujący sam jest zdolny do pomagania
sobie lub do ratowania siebie to łatwo zrozumieć wielkie znaczenie
Chrztu świętego dla dziecka znajdującego się w obliczu śmierci.
Obowiązek zajęcia się tą sprawą spoczywa najpierw na rodzicach
dziecka. Będą jednak wypadki nagłe, gdzie nie można ani chwili
zwlekać, gdy nie można natychmiast sprowadzić kapłana. Wtedy i do
was należy wzniosły obowiązek udzielania Chrztu świętego. Nie
zaniechajcie więc tej sprawy i z wielką ochotą i miłością
udzielajcie Chrztu świętego i w ten sposób czynnie wykonujcie
wasze apostolstwo zawodu. Pociechą i zachętą niech będą słowa
Pana Jezusa: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni
miłosierdzia dostąpią". (Mat. 5, 7). Czyż może być
miłosierdzie większe i piękniejsze nad zabezpieczenie dziecku
możliwości wejścia do wiecznej szczęśliwości w chwili
przekroczenia progu śmierci?!
III. Trzecie oblicze waszego apostolstwa to opieka nad matką przez ochotną i wielkoduszną pomoc w pełnieniu jej funkcji macierzyńskich.
Gdy
tylko przebrzmiały słowa Archanioła Gabriela, Najświętsza Maryja
Panna, odpowiedziała: "Otom ja służebnica Pańska, niechaj mi
się stanie według słowa twego". (Łk. 1, 38). Oto wspaniałe
słowo "Fiat", jedno "tak" w odpowiedzi na
powołanie do macierzyństwa! A było to macierzyństwo dziewicze,
wyższe niż wszelkie inne, jednak macierzyństwo rzeczywiste, w
pełnym i właściwym tego słowa znaczeniu, (cfr. Gal. 4, 4).
Dlatego przy odmawianiu modlitwy "Anioł Pański" po
wspomnieniu zgody Maryi, wierni zaraz głoszą: "A Słowo stało
się ciałem!" (Jan 1, 14).
Jedną
z podstawowych zasad porządku moralnego jest ta, że używaniu praw
małżeńskich odpowiada szczere, wewnętrzne przyjęcie czynności i
obowiązków macierzyństwa. Kobieta idzie drogą wyznaczoną jej
przez Stwórcę, do celu, który sam Stwórca wyznaczył stworzeniu.
Do wykonania tych czynności Bóg udziela kobiecie uczestnictwa w
swojej dobroci, mądrości i wszechpotędze, wedle zapowiedzi
Archanioła: "Poczniesz w łonie i porodzisz". (Łk. 1,
31).
Jeśli
więc taki jest fundament biologiczny waszej działalności, to
przedmiotem najważniejszym waszego apostolstwa będzie tak działać,
żeby utrzymać, rozwinąć, pobudzić u kobiet zmysł macierzyństwa
i umiłowania do spełnienia macierzyństwa.
Gdy
małżonkowie wysoko sobie cenią zaszczyt budzenia nowego życia i
rozwoju jego troskliwie oczekują, wtedy praca wasza będzie łatwa.
Wystarczy pielęgnować w nich te uczucia, a skłonności do
przyjęcia i opiekowania się noworodkiem wynikną już same przez
się. Niestety, często bywa całkiem inaczej. Dziecko nie jest
pożądane. Co gorzej, ludzie boją się dziecka; Jakże w takich
warunkach może zaistnieć gotowość przyjęcia macierzyństwa? Tu
właśnie wasze apostolstwo ma rozwinąć skuteczną akcję. Zacznie
się ona od tego, że nie udzielicie współpracy do żadnego czynu
niemoralnego. Następnie, działać będziecie pozytywnie, a więc
postaracie się, żeby w sposób umiejętny, delikatny, wytrwały
usunąć uprzedzenia, mylne pojęcia, małoduszne, pozorne względy.
O ile to będzie w waszej możliwości, pomóżcie do usunięcia
przeszkód zewnętrznych, jakimi mogą być różne kłopoty, ciężary
materialne związane z macierzyństwem. Jeśli więc będzie ktoś u
was szukał rady i pomocy, by doprowadzić do urodzenia dziecka i by
jego życie bronić, to bez zastrzeżeń będziecie współdziałać!
Ale jakże w wielu wypadkach udadzą się do was ludzie, byście im
pomogły w przeszkodzeniu urodzenia się dziecka, byście zahamowały
rozwój płodu, nie zważając wcale na prawa wynikające z porządku
moralnego? Spełnienie tych żądań byłoby poniżeniem waszej nauki
i umiejętności zawodowej, stałybyście się współwinnymi czynów
niemoralnych! Byłoby to przekreślenie całkowite waszego
apostolstwa! W takich wypadkach wymaga się od was, byście się
zdobyły na spokojne, ale kategoryczne "N i e", które nie
pozwala na przekraczanie praw Bożych i nakazów sumienia. Wasz zawód
zobowiązuje was do jasnego poznania tych praw Bożych, byście
innych uczyły poszanowania praw i przykazań Bożych.
Nasz
wielkiej pamięci Poprzednik, Pius XI, w swej encyklice Casti
Connubii (O Małżeństwie), wydanej 31. XII. 1930 r.,
ogłosił na nowo uroczyste fundamentalne prawa współżycia
małżeńskiego. Wszelki zamach małżonków na sam akt małżeński,
na konsekwencje naturalne tegoż aktu, wszelki zamach w kierunku
pozbawienia aktu współżycia jego naturalnej mocy przyrodzonej,
przeszkodzenie w powstawaniu życia, jest niemoralny! Żadne
zalecenia, żadna konieczność nie może zmienić czynności
wewnętrznie niemoralnej w czynność moralna dozwolona. (AAS 22
(1930) 259n.).
Zasady
te zachowują swoją pełną wartość tak samo dzisiaj, jak ją
miały wczoraj i jak ją będą miały jutro i na zawsze, bo to nie
jest jakiś nakaz ludzki, ale to jest wyrażenie prawa natury, prawa
Bożego!
Te
nasze słowa niechże więc będą zupełnie pewną normą w tych
wszystkich wypadkach, w których wasz zawód i wasze apostolstwo
wymagać będą od was postanowień jasnych i pewnych.
Czymś
o wiele gorszym, niż zaniedbanie gotowości w służbie życia,
byłby zamach człowieka nie na jeden tylko akt współżycia
małżeńskiego, ale na sam organizm ludzki, by przez sterylizację
pozbawić go zdolności płodzenia nowego życia. Nauka Kościoła i
w tej sprawie podaje jasne i wyraźne normy postępowania.
Sterylizacja umyślna, bezpośrednia, zmierzająca do uniemożliwienia
płodzenia, jako do środka, albo do celu, jest ciężkim naruszeniem
praw moralnych i dlatego jest niedozwolona. Żaden autorytet
publiczny nie ma prawa, nawet pod pozorem jakichkolwiek zaleceń
pozwalać na ten zamach na organizm ludzki, a tym mniej ma prawo
nakazywać sterylizację lub wykonywać ją ze szkodą dla
niewinnych. Zasadę tę ogłasza już encyklika Piusa XI o
"Małżeństwie" (str. 564 - 565 tamże). Gdy w ostatnich
latach coraz częściej stosowano sterylizację, Stolica Apostolska
była zmuszoną do ogłoszenia ponownie, wyraźnie, publicznie
zasady, że sterylizacja bezpośrednia, czy to na zawsze, czy
okresowo, mężczyzny, czy kobiety, jest niedozwolona na mocy praw
naturalnych, od których jak wiadomo, Kościół nie ma władzy
dyspensowania (Dekret Św. Officium 22 luty 1940 - AAS 32 (1940) 73).
Przez
wasze apostolstwo sprzeciwiajcie się, w granicach waszych możliwości
tym zgubnym i przewrotnym dążnościom i odmawiajcie w nich waszego
udziału!
Staje
przed nami inny znowu problem, bardzo poważny: czy i o ile obowiązek
gotowości do macierzyństwa da się pogodzić z coraz częstszym w
naszych czasach uciekaniem się do okresów naturalnej niepłodności
u kobiety, co byłoby niedwuznacznym wyrażeniem woli przeciwnej tej
dyspozycji natury.
Słusznie
oczekuje się od was, że jesteście dobrze uświadomione co do
strony medycznej tej nowej teorii i co do postępów, jakich w tej
dziedzinie może jeszcze poczynić nauka. Oczekuje się także od
was, że wasze w tej sprawie porady i czynności nie będą opierać
się na jakichś popularnych broszurach, ale na obiektywnym naukowym
sądzie poważnych i sumiennych specjalistów w dziedzinie medycyny i
biologii. Jest obowiązkiem waszym, nie kapłana, pouczać o tych
sprawach małżonków, albo prywatnie, albo przez publikacje, mówić
im o stronie biologicznej i technicznej tej teorii. Nie dajcie się
jednak wciągnąć w propagandę, która nie będzie and
sprawiedliwa, ani godziwa. Ale także w tej sprawie wasze apostolstwo
domaga się od was, jako kobiet i chrześcijanek, byście poznały
zasady moralne, odnoszące się do stosowania tej teorii i byście
umiały tych zasad bronić. A tu kompetentny jest jedynie Kościół.
Należy
rozważyć dwie możliwości. Jeżeli stosowanie tej teorii oznacza
tylko tyle, że małżonkowie mogą używać praw swoich w dniach
niepłodności naturalnej, to nie zgłaszamy żadnego sprzeciwu. Bo
wtedy małżonkowie ani nie przeszkadzają, ani nie przesądzają
wypełnienia aktu naturalnego i jego dalszych, naturalnych
konsekwencji. Stosowanie teorii różni się istotnie od wyżej
omówionego nadużycia samego aktu. Jeżeli jednak ktoś idzie dalej,
tj. dozwala na akt tylko wyłącznie w dniach niepłodności, wtedy
takie zachowanie się małżonków musi być dokładniej zbadane.
Tu
znowu mamy dwie możliwości. Jeśliby już przy zawieraniu
małżeństwa jedno przynajmniej z małżonków miało intencję
ograniczyć prawo małżeńskie do samych tylko dni bezpłodnych,
tak, że w innych dniach druga strona nie miałaby nawet prawa
domagać się tego aktu, to stanowiłoby to brak istotny w konsensie
małżeńskim. Pociągałaby to nieważność samego małżeństwa,
ponieważ prawo, wynikające z kontraktu małżeńskiego jest prawem
stałym, nieprzerwanym, nie mogącym być udaremnionym przez żadną
ze stron małżeństwa.
Jeśli
zaś to ograniczenie aktu małżeńskiego tylko do dni naturalnej
bezpłodności nie odnosi się do samego prawa, ale tylko do używania
tego prawa, to ważność małżeństwa nie ulega wątpliwości.
Moralna dozwoloność takiego postępowania może być potwierdzona,
lub zaprzeczona, zależnie od tego, czy zachowanie trwałe okresów
niepłodności opiera się lub nie opiera na motywach moralnych
wystarczających i pewnych. Sam fakt, że małżonkowie nie naruszają
natury samego aktu i gotowi są przyjąć i wychować dziecko, które
mimo ich "ostrożności" przyszłoby na świat, sam przez
się nie wystarcza, by zagwarantować uczciwość ich intencji i
moralność motywów.
Dlatego
tak sądzimy, bo małżeństwo zobowiązuje się do takiego stanu
życia, które nadaje pewne prawa, ale każe także wykonywać
zadania pozytywne, odnoszące się do samego stanu małżeńskiego.
Możemy tu zastosować taką ogólną zasadę: jakiś czyn pozytywny
może być opuszczony jeśli poważne motywy, niezależne od dobrej
woli tych, którzy są do tego czynu obowiązani, okazują, że ten
czyn nie jest na czasie, że nie jest pożądany teraz, - albo motywy
te dowodzą, że domagający się czynu pozytywnego (w tym wypadku:
rodzaj ludzki, nie może ich słusznie się domagać).
Kontrakt
małżeński daje małżonkom prawo do zaspokajania ich naturalnych
skłonności, ale również stawia ich w nowym stanie życia, w
stanie małżeńskim. Natura sama i jej Stwórca, nakładają na
małżonków, czyniących użytek z aktu specyficznego tego stanu,
obowiązkowe czynności dbania o zachowanie rodzaju ludzkiego. Jest
to czynność charakterystyczna dla stanu małżeńskiego, jego
specjalny wkład dla ludzkości, stanowi to wartość właściwą
tylko temu stanowi, określa się to słowami:bonum prolis -
potomstwo - życie potomstwa. Jednostka i społeczeństwo, naród i
państwo, wreszcie sam Kościół, wszyscy w swoim istnieniu zależą
od porządku ustanowionego przez Boga, od płodności małżeństwa.
Dlatego wejście w stan małżeński, używanie małżeństwa w
sposób jemu właściwy i w małżeństwie tylko dozwolony to
spełnienie idei małżeństwa, danie potomstwa. Stałe i rozmyślne
unikanie spełnienia aktu małżeństwa bez pełnienia jego celu
właściwego, wykonywane bez poważnych motywów, byłoby grzechem
przeciw samej idei małżeństwa, przeciw samemu celowi małżeństwa.
Od
czynu pozytywnego, obowiązującego w małżeństwie, mogą kogoś
zwolnić na dłuższy czas a nawet, na cały czas trwania małżeństwa
tylko motywy bardzo poważne, ale nie te, które podają tzw.
zalecenia, racje medyczne, eugeniczne, ekonomiczne, socjalne. Z tego
cośmy wyżej powiedzieli, wynika, że zachowanie okresów
bezpłodnych moralnie może być dozwolone w warunkach wyżej
wspomnianych i rzeczywiście zachodzących u danych osób. Jeśli zaś
wedle rozumnego i słusznego sądu, tych warunków nie ma, albo brak
podobnych poważnych warunków osobistych lub wynikających z
okoliczności zewnętrznych, wola unikania stale dni płodnych, by
nasycić tylko zmysłowość, może pochodzić jedynie z fałszywego
poglądu na świat, i życie, z motywów dalekich od prawowitych norm
etycznych.
Może
ktoś z was zauważy, że w waszej pracy zawodowej spotykacie jednak
tak delikatne wypadki, "w których nie można wymagać narażania
się na ryzyko macierzyństwa, że raczej należałoby go w ogóle
unikać". "Zachowanie dni bezpłodnych nie daje zresztą
dostatecznej gwarancji, albo też z innych względów nie można go
zastosować". W takim wypadku powstaje pytanie: czy w ogóle
można wtedy mówić o apostolstwie w służbie macierzyństwa?
Jeżeli
zaś, wedle waszego pewnego sądu opartego na doświadczeniu, dane
warunki wymagają absolutnie powiedzenia "nie", czyli
wykluczenia macierzyństwa, to wtedy byłoby błędem przymuszać
kogoś lub doradzać "tak". Będzie wtedy chodzić o
wypadki pojedyncze, konkretne, nie o kwestię teologiczną, lecz o
kwestię medyczną, a ta sprawa należy do waszej kompetencji. W
takich wypadkach małżonkowie pytają was nie o stanowisko medycyny
z konieczności negatywne, ale szukają u was uznania dla pewnej
"techniki" współżycia małżeńskiego, zabezpieczającej
przeciw ryzyku macierzyństwa. I tak znowu jesteście wezwane do
pełnienia apostolstwa. Nie zostawiajcie więc pytającym nawet
cienia wątpliwości co do tego, że nawet w tych ostatecznościach
wszelkie sposoby zapobiegające poczęciu, wszelki zamach na życie i
rozwój płodu są zakazane i wykluczone przez samo sumienie. Zostaje
tylko jedna możliwa droga, to jest zupełna wstrzemięźliwość od
pełnienia aktu małżeńskiego. Wasze apostolstwo obowiązuje was,
żebyście w tych sprawach miały sądy zupełnie jasne a w ich
wypowiedzeniu zachowały spokój i stanowczość.
Zarzuci
ktoś może, że taka wstrzemięźliwość jest niewykonalna, że to
heroizm niemożliwy do praktykowania. Usłyszycie tego rodzaju
zarzuty, będziecie je wszędzie czytać, może nawet będą one
głoszone przez takich, którzy z obowiązku i kompetencji, inaczej
powinni by mówić.
Podaje
się często na to taki dowód: "Nikt nie jest obowiązany do
rzeczy niemożliwych. Nie można przypuścić, żeby jakiś rozumny
prawodawca chciał swoimi prawami zobowiązywać do rzeczy
niemożliwych. Dla małżonków abstynencja na dłuższą metę jest
niemożliwa. A więc nie są do niej obowiązani. Prawo Boże nie
może nakładać takich zobowiązań".
Otóż
z przesłanek częściowo prawdziwych wyprowadza się tu wniosek
całkowicie fałszywy. Wystarczy przestawić człony argumentacji, by
się o tym przekonać. "Bóg nie nakazuje rzeczy niemożliwych.
Ale Bóg zobowiązuje małżonków do wstrzemięźliwości, jeśli
ich współżycie nie może być spełnione wedle praw natury. A więc
w tych wypadkach wstrzemięźliwość jest możliwa. Na poparcie tego
dowodu mamy naukę Soboru Trydenckiego. Powołując się na św.
Augustyna uczy nas Sobór w rozdziale o koniecznym i możliwym
zachowaniu praw Bożych: "Bóg nie nakazuje rzeczy niemożliwych,
ale gdy nakazuje, poleca uczynić to, co możliwe, i Bóg pomaga,
ażeby mógł to spełnić". (Conc. Trid. Ses. 6, c. 11 - Denz.
804; - Św. Aug. De natura et gratia, c. 43, n. 50 -
Migne P. L. v. 44. col. 271). W praktykowaniu waszego zawodu i
apostolstwa nie dajcie się więc nigdy sprowadzić na błędne
drogi, ani jeśli chodzi o wasze zewnętrzne zachowanie się w tych
sprawach, ani jeśli chodzi o wasze wewnętrzne przekonanie. Nie
pozwólcie użyć się do jakiejś sprawy przeciwnej prawu Bożemu i
waszemu chrześcijańskiemu sumieniu. Byłoby to wielką krzywdą dla
współczesnych mężczyzn i kobiet, gdybyśmy ich uważali za
niezdolnych do dłuższego trwania w heroizmie. W naszych czasach
ludzie dla innych motywów, pod naciskiem twardej konieczności, może
w służbie niesprawiedliwości - spełniają heroizmy w stopniu i w
zakresie, o których dawniej mówiono by, że są niemożliwe.
Dlaczegóż by heroizm w małżeństwie, jeśli naprawdę warunki go
wymagają, miałby zatrzymać się u granic namiętności? Przecież
to jest jasne, jeśli ktoś nie chce się opanować, że on mógłby
się opanować! Kto zaś sądzi, że opanuje się tylko dzięki
własnym siłom, bez szukania wytrwale i szczerze pomocy Bożej, ten
będzie srodze zawiedziony.
Oto
sprawy waszego apostolstwa, mającego prowadzić małżonków w
służbie macierzyństwa, nie w sensie ślepej niewoli pod wpływem
popędów natury, ale w wykonywaniu praw i obowiązków małżeńskich
wedle zasad rozumu i wiary.
IV. Ostatnie wreszcie zadanie waszego apostolstwa to obrona słusznego porządku wartości jak i obrona osoby ludzkiej.
Tak
zwane "wartości ludzkiej osoby", konieczność ich
poszanowania, to sprawa, którą od kilkunastu lat coraz więcej
zajmują się różni autorzy. W pismach swoich wyznaczają oni nawet
samemu aktowi płciowemu osobne miejsce, tak by mógł służyć
osobom małżonków. Ich zdaniem, sens właściwy, najgłębszy
wykonywania prawa małżeńskiego miałby polegać na tym, że
zjednoczenie dwóch ciał jest wyrazem i wypełnieniem duchowego,
uczuciowego zjednoczenia dwóch osób.
Rozszerzaniu
tych idei zwłaszcza t. zw. "techniki miłości", służą
artykuły, broszury, całe dzieła, konferencje. Daje się w nich
młodym matkom różne ostrzeżenia, narzuca się im "przewodników
w małżeństwie" a wszystko w tym celu, żeby z bezmyślności,
źle pojętej wstydliwości, wskutek nieuzasadnionych skrupułów,
"źle nie użyli" tego, co im Bóg ofiaruje w małżeństwie,
Bóg, który przecież stworzył także popędy naturalne. Jeśli z
pełnego wzajemnego oddania się sobie małżonków powstaje nowe
życie, to staje się ono wynikiem, który pozostaje poza, albo na
peryferiach "wartości osoby". Wyniku tego (życia dziecka)
nie zaprzecza się, ale ludzie sobie nie życzą, żeby on był w
samym ognisku pożycia małżeńskiego.
Według
tych teorii, wasze poświęcenie dla dobra życia ukrytego w łonie
matki i dla stworzenia warunków sprzyjających szczęśliwemu
porodowi miałoby znaczenie podrzędne, drugorzędne.
Otóż,
jeśliby taka względna ocena akcentowała wartość osoby małżonków,
więcej niż wartość potomstwa, można by bardzo ściśle rzecz
biorąc, ocenę tę zostawić na boku. Tak jednak nie jest, tu chodzi
o poważne przewrócenie hierarchii wartości i celów, ustanowionych
przez samego Stwórcę. Stajemy tu wobec propagandy pewnego kompleksu
idei i uczuć, które są czymś wręcz przeciwnym w stosunku do
jasnych, głębokich i poważnych idei katolickich. Tu musi nastąpić
interwencja waszego apostolstwa. To właśnie wam matki i małżonki
powierzają swoje zwierzenia, was pytają o najintymniejsze sprawy z
dziedziny pożycia małżeńskiego. Jakże wtedy, świadome swojego
posłannictwa, utrzymacie na poziomie znaczenie i wartość prawdy,
znaczenie właściwej hierarchii w ocenie czynów małżeńskich,
jeśli wy same nie będziecie miały ścisłych wiadomości, nie
będziecie umocnione stałością charakteru, konieczną do bronienia
tego, co poznacie jako prawdę i sprawiedliwość?!
Prawda
zaś jest taka: Małżeństwo jako instytucja naturalna, na mocy woli
Stwórcy ma jako cel pierwszorzędny i istotny nie doskonalenie
osobiste małżonków, ale rodzenie i wychowywanie nowego życia.
Inne cele, chociaż także zamierzone przez naturę, nie są na tym
samym stopniu, co cel pierwszorzędny, a tym mniej są wyższe od
tego celu, ale raczej są mu istotnie podporządkowane. Te ważne
zasady odnoszą się do każdego małżeństwa niepłodnego. Podobnie
można by powiedzieć o każdym oku, że jest ukształtowane do
widzenia, chociażby w pewnych anormalnych wypadkach, wskutek
warunków wewnętrznych lub zewnętrznych, oko nie mogło odbierać
wrażeń wzrokowych.
Dlatego
też, żeby krótko i wyraźnie przeciąć wszelkie wątpliwości i
manowce, które groziły rozszerzeniem się błędnych pojąć co do
skali wartości celów w małżeństwie, co do wzajemnego do siebie
stosunku tych celów. My sami ułożyliśmy przed kilku laty
(10.3.1940) deklarację o hierarchii tych celów, wskazywaliśmy
porządek objawiony przez sarną naturę, uznany przez tradycję
chrześcijańską, zgodny z tym, czego stale uczyli Papieże, ujęty
wreszcie w kodeks prawa kościelnego (kan. 1013, § 1). Niedługo zaś
potem, Stolica Apostolską, aby usunąć błędne i sprzeczne opinie,
w publicznym dekrecie oświadczyła, że nie godzi się na zdanie
pewnych nowszych autorów, którzy nie uznają, że celem
pierwszorzędnym małżeństwa jest płodzenie i wychowywanie dzieci,
i nauczają, że cele drugorzędne nie są istotnie podporządkowane
celowi głównemu, ale są równe i od niego niezależne. (S.C.S.
Officii, 1 IV 1944 - AAS 36 (1944) 103).
Czyż
przez to chcemy może zaprzeczyć, albo pomniejszyć to, co jest
dobrego i sprawiedliwego w wartościach osobistych, wynikających z
małżeństwa i jego wykonywania? Na pewno tak nie myślimy. Przecież
do płodzenia nowego życia Stwórca przeznacza w małżeństwie
istoty ludzkie, mające ciało i krew, ducha i serce, przecież to
ludzie, a nie bezrozumne zwierzęta. Ci ludzie mają stać się
twórcami swego potomstwa. Stwórca pragnie, by w tym celu stanowili
jedność. Pismo święte mówi, że Bóg stworzył człowieka na
obraz swój i podobieństwo swoje (Rodz. 1, 27), stworzył mężczyznę
i kobietę, postanowił, co często powtarza Pismo św., że
"człowiek opuści ojca i matkę, a przyłączy się do żony
swojej i tworzyć będą jedno ciało". (Rodz. 2, 24, - Mat. 19,
5, - Efez. 5, 31).
Taka
jest prawda, tak chciał Bóg, żeby było. Nie trzeba jednak spraw
wtórnych odłączać od pierwszorzędnej funkcji małżeńskiej, to
jest od służby dla nowego życia. Nie tylko wspólnota życia
zewnętrznego, ale w ogóle całe ubogacenie osobiste, uposażenie
duchowe i umysłowe, wszystko, co w małżeństwie jest tak wzniosłe
i głębokie, wszystko z woli przyrody i z woli Boga ma służyć
dobru potomstwa. Już z samej swej natury doskonałe życie
małżeńskie to doskonałe pełne oddanie się rodziców dobru
swoich dzieci. Miłość małżeńska w całej swej potędze i w
całej subtelności jest sama w sobie postulatem ofiarnej troski o
potomstwo, jest gwarancją wykonania tej troski. (Św. Tomasz, S. Th.
3 p. q. 29, a. 2 im c. Suppl. q. 49, a. 2 ad 1). Nie można jednak
sprowadzać wspólnego mieszkania małżonków i spełnienia aktu
małżeńskiego do samej tylko organicznej czynności zapłodnienia,
gdyż byłoby to zburzeniem ogniska domowego, tej świątyni łaski
Bożej, - przemianą w jakieś całkiem zwyczajne laboratorium
biologiczne. Dlatego to w allokucji Naszej do Międzynarodowego
Kongresu Lekarzy Katolickich (29 IX 1949) wykluczyliśmy z małżeństwa
sztuczne zapłodnienie. Akt małżeński, tak jak go natura
sformowała, jest czynnością dwóch osób, jest bezpośrednim,
(równoczesnym współdziałaniem małżonków. To współdziałanie
przez samą naturę działających osób oraz przez właściwość
aktu samego, jest wyrazem wzajemnego oddania się, które, jak mówi
Pismo św., sprawia jedność dwojga w "jednym ciele".
To
wszystko jest czymś o wiele większym, niż samo złączenie się
dwóch zarodków, które mogłoby się dokonać sztucznie, bez
naturalnej czynności małżonków. Akt małżeński, z ustanowienia
i z woli natury jest współdziałaniem osobistym, do którego
małżonkowie w kontrakcie małżeńskim udzielają sobie wzajemnie
prawa.
Gdy
to działanie w swej formie naturalnej, od początku małżeństwa
jest trwale uniemożliwione, to wtedy przedmiot umowy małżeńskiej
jest obciążony istotnym brakiem. Powiedzieliśmy w r. 1949: "Nie
należy zapominać, że jedynie urodzenie nowego życia, wedle woli i
planów Stwórcy zawiera w sobie w przedziwnym stopniu
urzeczywistnienie zamierzonych celów. Jest ono równocześnie zgodne
z naturą cielesną i duchową i z godnością małżonków oraz z
normalnym rozwojem dziecka (AAS 41 (1949) 560).
Powiedzcie
tedy narzeczonej lub młodej mężatce, gdy przyjdą na rozmowę o
celach i wartościach życia małżeńskiego, że walory (wartości)
osobowe, osobiste, czy to z dziedziny ciała i zmysłów, czy z
dziedziny duchowej, są rzeczywiście właściwe małżeństwu, ale w
skali wartości Stwórca umieścił je nie na pierwszym, ale na
drugim miejscu. Dodawajcie i taką drugą uwagę, której niestety
grozi zapomnienie. Wszystkie wartości wtórne z dziedziny rozrodczej
wchodzą w zakres obowiązków małżonków, gdyż mają stać się
twórcami i wychowawcami nowego życia. Obowiązki to wielkie i
wzniosłe!, chociaż nie należą do samej istoty pełni życia
ludzkiego. Bo gdy nie dochodzi u człowieka do urzeczywistnienia
naturalnej czynności rozrodczej, to nie oznacza to w żaden sposób
jakiegoś pomniejszenia osoby ludzkiej. Wyrzeczenie się tego
urzeczywistnienia, uczynione zwłaszcza z motywów
najszlachetniejszych, nie jest pozbawieniem wartości osobowych i
duchowych. O takim swobodnym wyrzeczeniu się z miłości dla
Królestwa Bożego, powiedział Jezus: "Nie wszyscy to słowo
pojmują, ale ci, którym jest dano" (Mat. 19, 11).
Dzisiaj
bardzo często ponad miarę wynosi się samą czynność rozrodczą,
nawet tę praktykowaną w słusznych i moralnych granicach pożycia
małżeńskiego. Jest to błąd, aberracja, przewrotność. Tak
bowiem powstaje niebezpieczeństwo zejścia na manowce duchowe i
uczuciowe, tak mogą powstać przeszkody niszczące uczucia dobre,
szlachetne zwłaszcza u młodzieży nie mającej doświadczenia, nie
znającej rozczarowań, które przynosi ze sobą dalsze życie. Jakiż
człowiek normalny, zdrowy duchowo i cieleśnie, chciałby należeć
do tych, którzy cierpią na niedorozwój charakteru i ducha?
Oby
wasze apostolstwo mogło tam wszędzie, gdzie wykonujecie wasz zawód,
oświecać umysły, wpajać im sprawiedliwy porządek wartości, by
ludzie z tym porządkiem uzgadniali swoje przekonania i swoje
postępowania.
Ten
Nasz wykład o apostolstwie waszym byłby niezupełny, gdybyśmy nie
dodali kilku słów o obronie godności ludzkiej, w sprawie używania
popędu rozrodczego.
Ten
sam Stwórca, który w swej dobroci i mądrości raczył dla
zachowania rodzaju ludzkiego posłużyć się pomocą mężczyzny i
kobiety, łącząc ich w małżeństwo, ten sam Stwórca sprawił
także i to, że małżonkowie w tych czynnościach doznają
przyjemności i szczęśliwości cielesnej i duchowej. Gdy więc
małżonkowie szukają i używają tych przyjemności nie czynią
niczego złego, korzystają tylko z tego, co im Stwórca przeznaczył.
I
w tym jednak małżonkowie powinni umieć utrzymać się w granicach
słusznego umiarkowania. Podobnie jak w używaniu jedzenia, i
napojów, tak i w sprawach płciowych, nie powinni bez hamulców
poddawać się popędom zmysłowym. Norma słuszności w tych
sprawach niech będzie taka: Używanie naturalnej dyspozycji
rozrodczej jest moralnie dozwolone tylko w małżeństwie, w służbie
małżeństwa, wedle hierarchii celów małżeństwa. Wynika z tego,
że tylko w małżeństwie i przy zachowaniu wyżej podanej normy
dozwolone jest pragnienie i używanie przyjemności i ich
zaspokajanie. Używanie rozkoszy podlega prawu działania, z którego
to działania wynika rozkosz, a nie odwrotnie: działanie dla
rozkoszy. To prawo, rozumnie tak wyraźnie uzasadnione, odnosi się
nie tylko do samej substancji aktu, ale także do okoliczności
działania. Czyli: zostając w granicach substancji aktu, można
zgrzeszyć w sposobie dokonywania go.
Przekraczanie
tej normy jest tak stare, jak sam grzech pierworodny. W naszych
czasach grozi niebezpieczeństwo, że zatraci się sama norma! Nawet
wśród katolików są tacy, którzy słowem lub pismem usiłują
wykazać konieczność pewnej "autonomii", wskazać jakiś
osobny cel, jakąś osobną wartość popędów płciowych,
zmysłowości i jej wykonywania, niezależnie od płodzenia nowego
życia. Ci ludzie chcą poddać nowym badaniom całą tą sprawę,
chcieliby ustalić nowe normy w miejsce porządku ustalonego przez
Boga. Nie uznają innego hamulca dla sposobu zadowolenia instynktu
płciowego, jak tylko zachowanie samej istoty aktu pochodzącego z
instynktu. Zamiast moralnego obowiązku panowania nad namiętnościami
nastąpiłaby swoboda używania popędów i kaprysów natury na
ślepo, bez żadnych hamulców. To wszystko, prędzej czy później
może spowodować wielkie szkody dla moralności, dla sumień
ludzkich i dla godności człowieka.
Jeśliby
natura zmierzała wyłącznie, albo na pierwszym miejscu, tylko do
wzajemnego oddania się i posiadania małżonków w radości i w
miłości, - gdyby ten akt przeznaczyła tylko na to, żeby ich
uczynić w najwyższym stopniu szczęśliwym w ich osobistym życiu -
a nie po to, by małżonków pobudzić do służby nowemu życiu, -
to Stwórca byłby ustanowił inny plan formowania i używania aktu
płciowego. Tymczasem widzimy, że w nim wszystko podporządkowane
jest i skierowane do jednego celu: urodzenie i wychowanie potomstwa,
czyli do pierwszorzędnego celu małżeństwa, jako źródła i
początku życia!
Potworne
fale hedonizmu, dążenie do nasycenia rozkoszy, do wygodnictwa,
atakują świat współczesny, grożą potopem myśli, pragnień i
celów małżeństwa, a stąd grożą poważne niebezpieczeństwa i
ciężkie szkody dla głównego celu małżeństwa.
Ten
antychrześcijański hedonizm nie wstydzi się przedstawiać siebie w
formie doktryny i wpajać ludziom pragnienie coraz większego
przeżywania rozkoszy w przygotowaniu i wykonywaniu aktu pożycia
małżeńskiego. Postępują - uczą tak - jak gdyby w pożyciu
małżeńskim całe prawo moralne zajmowało się tylko regularnym
wykonywaniem samego aktu, jak gdyby wszystko inne, jakkolwiek
czynione, było już usprawiedliwiane przez samo wynurzanie
wzajemnych uczuć, uświęcone przez Sakrament Małżeństwa,
zasługując na pochwałę i nagrodę w obliczu Boga i sumienia.
Odrzuca się zupełnie troskę o godność człowieka, godność
chrześcijanina, a właśnie poczucie tych godności nakłada hamulce
przeciw ekscesom zmysłowości.
Otóż
nie można takich poglądów przyjąć! Wielkość i świętość
moralnych praw chrześcijańskich zakazują niepohamowanego
zaspokajania popędu płciowego, używania tylko rozkoszy. Prawa te
nie pozwalają człowiekowi jako istocie rozumnej tak dalece dać się
opanować namiętnościom co do samej substancji aktu, jak też co do
okoliczności.
Niektórzy
usiłują wykazać, że szczęście w małżeństwie zależy wprost
od wzajemnego używania rozkoszy w pożyciu małżeńskim. Tak nie
jest! Szczęście w małżeństwie jest wprost zależne od wzajemnego
szacunku pomiędzy małżonkami, szacunku obejmującego także ich
sprawy intymne. I jest tak nie dlatego, że mieliby uważać za
niemoralne i odrzucać to, co im powierzają natura i jej Stwórca,
ale dlatego, że ten szacunek, że ich wzajemna dla siebie cześć
jest jednym z najsilniejszych czynników miłości czystej i przez to
właśnie tym bardziej czułej i bardziej subtelnej.
W
waszej więc pracy zawodowej, o ile tylko możliwe, przeciwstawiajcie
się temu atakowi wyrafinowanego hedonizmu, pozbawionego wszelkich
wartości duchowych i dlatego niezgodnego małżonków
chrześcijańskich. Wykazujcie, jak natura dała rzeczywiście
człowiekowi instynktowne pożądanie rozkoszy, jak je potwierdza w
prawowitym małżeństwie, nie jako cel sam w sobie, ale jako służbę
dla życia! Oddalajcie od waszych dusz wszelki kult rozkoszy, czyńcie
wszystko, co możliwe, by przeszkadzać rozszerzaniu się literatury,
która uważa się za uprawnioną do opisywania szczególików z
intymnych przeżyć małżeńskich pod pozorem nauczania, kierowania,
zabezpieczania małżonków. Dla zabezpieczenia zaniepokojonych
sumień małżonków wystarczy przeważnie sam ich zdrowy rozum, ich
naturalny instynkt, krótkie pouczenie o jasnych i prostych zasadach
moralności chrześcijańskiej. Jeśliby w jakichś wyjątkowych
wypadkach narzeczona, czy młoda mężatka potrzebowała wyjaśnień
obszerniejszych to do was będzie należało podać im delikatnie
wyjaśnienia zgodne z prawem i zdrowym sumieniem chrześcijańskim.
Cała
ta Nasza nauka nie ma nic wspólnego z manicheizmem, czy jansenizmem,
jak to niektórzy usiłują przedstawić, by usprawiedliwić samych
siebie. Nauka Nasza to tylko obrona godności małżeństwa
chrześcijańskiego, obrona godności osobistej małżonków!
Służenie
temu celowi jest w naszych czasach szczególnie wielkim obowiązkiem
waszego zawodowego posłannictwa!
Tak
doszliśmy do końca rozważań, które chcieliśmy wam podać. Zawód
wasz otwiera przed wami szerokie pole apostolstwa w różnych
dziedzinach. Przed wami - apostolstwo nie tylko słowa ale także
apostolstwo działania i przewodnictwa! Apostolstwo to będziecie
mogły sprawować skutecznie tylko wtedy, gdy same dokładnie
będziecie znały cel waszego posłannictwa, środki do jego
osiągnięcia, jeśli będziecie miały silną i zdecydowaną wolę,
opartą na głębokich przekonaniach religijnych, natchnioną i
wzmocnioną przez wiarę i miłość chrześcijańską!
Prosimy
Boga, by udzielił wam wielkiej swej mocy, światłości i pociechy.
Udzielamy wam z całego serca, jako zadatek obfitych łask
niebiańskich Naszego Błogosławieństwa Apostolskiego.
[www.opoka.org.pl]