Przed kilkoma dniami wrócił Ksiądz z Ameryki Południowej, z
Chile, gdzie uczestniczył w uroczystościach związanych z konsekracją
nowego kościoła Bractwa Świętego Piusa X w stołecznym Santiago. Obrzędu
dokonał bp Alfons de Galarreta. Z pewnością była to uroczystość bardzo
piękna i chyba warta trudów podróży?
– To prawda. Ale pomysł, żeby polecieć do Santiago, nie był mój. Zrodził się w czasie tegorocznej wizyty w Polsce bp. de Galarrety.
Znam język hiszpański, dzięki czemu przypadł mi zaszczyt częstego
towarzyszenia jego ekscelencji, a on, gdy dowiedział się, że niegdyś
przez dwa lata mieszkałem w Santiago, zachęcał mnie do ponownego
odwiedzenia Chile. Zaproponował, żebym przyleciał właśnie na te
uroczystości, co było ofertą tym bardziej kuszącą, że na antypodach w
listopadzie panuje wiosna. Ks. Stehlin, mój przełożony, udzielił
pozwolenia, więc zacząłem przygotowania do podróży.
Powiedział Ksiądz, że przez dwa lata mieszkał w Santiago.
– Tak. W 2009 r., po tym, gdy złożyłem wniosek o eksklaustrację z
zakonu karmelitańskiego i prośbę o inkardynację do Instytutu Dobrego
Pasterza, zostałem skierowany do Chile, aby wspomóc w pracy
duszpasterskiej ks. Rafała Navasa.
To tam nauczył się Ksiądz języka hiszpańskiego?
– Nie. Hiszpańszczyzna jest językiem wielkich świętych zakonu
karmelitańskiego. Nauczyłem się go podczas pobytu w Ávila, gdzie miałem
zamiar napisać licencjat naukowy,
ale w końcu – przerażony stanem tamtejszego Kościoła – wróciłem do
Polski. Wszystko to jednak już odległa przeszłość, poza tym wiernym
Bractwa Św. Piusa X znana jest droga, którą Opatrzność mnie do nich
prowadziła.
Zapewne nie wszystkim, ale rzeczywiście nie o tym mieliśmy
rozmawiać. Czy może Ksiądz opowiedzieć o apostolacie Bractwa w Chile, o
tym jak powstał nowo konsekrowany kościół?
– Bractwo miało w Chile przeorat i kościół, które niegdyś należały do
jakiegoś zgromadzenia żeńskiego. Kościół klasztorny, jak to często
bywa, nie był zbyt wielki – było tam może 80 miejsc siedzących. Mimo, że
była to świątynia niewielka, to jednak bardzo droga sercom wiernych
Tradycji w Chile, ponieważ właśnie w tym kościele abp Marceli Lefebvre
odprawiał Msze św., głosił kazania, szafował sakramenty. Dla wielu
Chilijczyków ta niepozorna świątynia była duchową ojczyzną, w której
dokonywało się nawrócenie do Boga i gdzie pogłębiali życie duchowe.
Jednak w 2010 r. kościół pw. Niepokalanego i Bolesnego Serca Maryi i
przeorat Chrystusa Króla decyzją władz miasta zostały przeznaczone do
rozbiórki.
Ale nie była to jakaś akcja wrogów Bractwa?
– Nie. Santiago jest wielką, wciąż rozbudowującą się metropolią, w
której mieszka sześć milionów ludzi – to trzecia część obywateli Chile.
Decyzję podjęli urbaniści, a miasto wykupiło tę nieruchomość za godziwą
cenę. Oczywiście w niewielkim stopniu złagodziło to ból kapłanów i
wiernych związanych z tym świętym miejscem. Jednak, jak się później
okazało, Opatrzność Boża czuwała nad swoimi dziećmi. Niedługo po
wywłaszczeniu zarówno świątynia, jak i dawny klasztor i tak przestały
istnieć. W lutym 2010 r. Chile nawiedziło jedno z najsilniejszych
zarejestrowanych trzęsień ziemi – 8,8 stopnia w skali Richtera. Jak
mówili księża posługujący w Santiago, stary kościół, a zwłaszcza
przeorat, w którym już wcześniej pękały ściany, nie miał żadnych szans
ostać się przy takich wstrząsach. W ten sposób Bractwo zostało
uchronione przed olbrzymimi stratami. Za część odszkodowania uzyskanego
po wywłaszczeniu władze dystryktu zakupiły parcelę w Los Condes, jednej z
lepszych dzielnic Santiago. Na początek ustawiono tam namiot, w którym
przez półtora roku sprawowano Msze św. Nie było to lokum komfortowe –
latem w namiocie panowało trudne do zniesienia gorąco, a zimą okropny
ziąb – ale ta okoliczność stanowiła tylko dodatkowy bodziec w walce z
biurokratycznymi trudności związanymi z uzyskaniem pozwolenia na budowę
nowego kościoła i przeoratu.
– Kościół zbudowany jest z wielkim rozmachem i zachwyca swoją
monumentalną bryłą. Jest to budowla neoromańska, która ma ok. 300 miejsc
siedzących. Wewnątrz znajdują się trzy stylowe, rzeźbione w kamieniu
ołtarze; boczne są dedykowane Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i
Najświętszej Maryi Pannie z Góry Karmel – Patronce Chile. Nad głównym
wejściem umieszczono tympanon przedstawiający Chrystusa Pantokratora w
otoczeniu symboli czterech Ewangelistów. Okna świątyni zdobią witraże –
część pochodzi z dawnego kościoła i przedstawia Trójcę Przenajświętszą,
Matkę Bożą Szkaplerzną i św. Józefa; na nowych witrażach można zobaczyć
św. Jakuba Większego – patrona miasta, papieża św. Piusa X, św. Tomasza z
Akwinu i św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Całość robi naprawdę duże
wrażenie.
Zanim jednak mógł Ksiądz wszystko to zobaczyć, musiał pokonać
Atlantyk. Jak przebiegła podróż i jakie wrażenie, po tych kilku latach
nieobecności, zrobiło na Księdzu Santiago?
– Dokładnie po trzech. Z Warszawy wyleciałem rano 28 października; po
południu byłem w Madrycie, a ponieważ samolot do Chile miałem dopiero o
północy, to wykorzystałem ten czas na zwiedzanie stolicy Hiszpanii, a
późnym popołudniem pojechałem do kaplicy Bractwa, aby spotkać się z ks.
Karolem Mestrem, który tam – między innymi – posługuje. Po Mszy św. i
wspólnie zjedzonej kolacji ks. Mestre odwiózł mnie na lotnisko, gdzie
wsiadłem na pokład samolotu i rozpocząłem długą, bo aż trzynastogodzinną
podróż na półkulę południową. W Santiago wylądowałem około 10.00 rano
(różnica czasu pomiędzy Polską a Chile wynosi cztery godziny – w
Warszawie była wówczas 14.00). Szybko zapomniałem o ponurej jesiennej
aurze, jaka panuje teraz w Polsce, bo na antypodach powitała mnie iście
letnia pogoda. Temperatura w ciągu dnia dochodziła do 30°C, a jasne, nie
przesłonięte najmniejszą chmurką słońce wspaniale oświetlało pierścień
Andów okalających stolicę Chile. Na lotnisku czekał na mnie jeden z
wiernych korzystających z opieki duszpasterskiej księży FSSPX, który
zawiózł mnie do przeoratu. Tak więc w pół godziny od wylądowania mogłem
na własne oczy zobaczyć, jak wspaniałego dzieła dokonali kapłani i
wierni Tradycji w tym odległym państwie tzw. trzeciego świata.
Wszystko było już gotowe?
– Nie, nie… Mimo, że do dnia konsekracji zostało mniej niż tydzień,
to prace przygotowawcze wciąż trwały. Europejczykowi wydawało się rzeczą
niemożliwą, by ze wszystkim zdążono na czas. Pełen podziwu obserwowałem
spokój ks. Joachima Cortesa, miejscowego przeora, i jego współbraci,
gdy na kilkanaście godzin przed uroczystościami nad wejściem do kościoła
instalowano kamienny tympanon.
Słynna mañana?
– To jest zupełnie inna mentalność. Czas jest tam inaczej
postrzegany, a pojęcie punktualności jest Latynosom słabo znane. A mimo
to wszystko było gotowe w terminie!
Uroczystość Wszystkich Świętych temu nie przeszkodziła?
– Obchody dnia Wszystkich Świętych w Chile niczym nie przypominają
ani tych z Meksyku, ani też naszych polskich. Po za uroczystą Mszą św.
nic nadzwyczajnego tam się nie dzieje. Ludzie nie udają się masowo na
cmentarze, nie palą zniczy, tym bardziej nie urządzają procesji z
wizerunkiem śmierci.
Jak został Ksiądz powitany w przeoracie?
– Z wielką serdecznością. Byłem jednym z pierwszych gości przybyłych z
zagranicy na konsekrację kościoła i jestem bardzo wdzięczny wspólnocie
przeoratu w Santiago za udzieloną gościnę.
Miał Ksiądz okazję poznać współbraci nie tylko pracujących, ale i pochodzących z innych kontynentów.
– O, tak, bo w Santiago posługują nie tylko Latynosi – ks. Joachim
Cortes, przeor rodem z Argentyny, ks. Juliusz Cezar Coca pochodzący z
Boliwii, piastujący urząd ekonoma przeoratu ks. Gustaw Camargo z
Brazylii i Urugwajczyk br. Anioł od Jezusa i Maryi – ale także
pochodzący z Azji, z jakże odległych Filipin, ks. Fidelis Ferrer.
Rozmowy z nimi były bardzo interesujące i pouczające.
Czy spotkał Ksiądz kogoś spośród dawnych wiernych związanych z apostolatem IBP?
– W wolnym czasie odwiedzałem znajome miejsca i osoby. Odżywały
wspomnienia i nie obyło się bez wzruszeń, bo Latynosi są jeszcze
bardziej emocjonalni niż Słowianie. Apostolat Instytutu Dobrego Pasterza
zakończył się w Chile mniej więcej rok po moim wyjeździe do Polski.
Zdecydowała wroga postawa miejscowego ordynariusza i stan zdrowia ks.
Navasa. Część wiernych zaczęła korzystać z posługi księży Bractwa, a
inni chodzą na Msze indultowe.
Proszę opowiedzieć o tym, jak przebiegły uroczystości.
– Kilka dni przed niedzielą 3 listopada zaczęli zjeżdżać się goście.
Miałem okazję poznać księży piastujących ważne urzędy w dystrykcie
Ameryki Południowej. Przybyli kapłani pochodzili głównie z sąsiedniej
Argentyny i Brazylii. Wraz z rektorem seminarium w La Reja ks. Dawidem
Pagliaranim oraz tamtejszym profesorem liturgiki ks. Jesusem Mestrem
przybyło kilku kleryków, by wesprzeć miejscowych ministrantów w czasie
ceremonii liturgicznych. Oprócz duchownych przyjechały całkiem spore
grupy wiernych, zarówno osób starszych, jak i młodzieży, związanych z
przeoratami w Argentynie i Brazylii. Jak się okazało, nie byłem tam
jedynym Polakiem, bo oprócz mnie z kraju przyleciało także dwoje
wiernych związanych z kaplicą Bractwa w Tuchowie. W Dzień Zaduszny po
południu przyleciał ks. bp de Galarreta, który widząc mnie ucieszył się,
że skorzystałem z jego zachęt.
Tego dnia wieczorem ks. biskup poświęcił wodę gregoriańską służącą do
konsekracji kościołów i przygotował relikwie, które miały spocząć w
głównym ołtarzu. Były to fragmenty doczesnych szczątków św. Jakuba
Mniejszego Apostoła, św. Wincentego Phạm Hiếu Liêm – męczennika z
Wietnamu, oraz świętych papieży i wyznawców Piusa V i Piusa X.
Następnego dnia rano rozpoczęła się pięciogodzinna ceremonia, podczas
której ksiądz biskup pokropił mury świątyni od zewnątrz i wewnątrz i w
imieniu Kościoła wziął ją w posiadanie, kreśląc na posadzce łaciński i
grecki alfabet, namaszczając ściany krzyżmem i zapalając świece –
zacheuszki. Jego ekscelencja umieścił w ołtarzu relikwie i zamurował
sepulcrum, później namaścił ołtarz olejem krzyżma św. i spalił na
ołtarzu kadzidło umieszczone w centrum i w rogach mensy. Następnie
została odprawiona Msza św. pontyfikalna, którą uświetnił śpiew
połączonych chórów z Argentyny, Brazylii i Chile. Po skończonych
ceremoniach ks. przeor zaprosił wszystkich do wspólnego świętowania na
podwórzu przeoratu. Namiot, który niegdyś służył do odprawiania Mszy
św., teraz stał się wielkim refektarzem dla gości. Młodzież żwawo
krzątała się wokół stołów, serwując wszystkim obiad i częstując
wyśmienitym chilijskim winem.
Nie od razu wrócił Ksiądz do Polski…
– Tak, w Santiago zostałem jeszcze kilka dni, by nacieszyć się piękną
wiosną i nabrać sił przed powrotem do codziennych obowiązków. Jednak
powrót do kraju nie minął bez przygód. Wyruszyłem 8 listopada i miałem
dotrzeć do Warszawy wieczorem kolejnego dnia. Niestety, z przyczyn
technicznych samolot nie mógł wystartować i wszystko opóźniło się o
cztery godziny. Straciłem przez to zaplanowane połączenie z Madrytu do
Warszawy i po wylądowaniu w Hiszpanii okazało się, że kolejny lot mam
dopiero w niedzielę rano. Udałem się do kaplicy w Madrycie, żeby
odprawić tam Mszę św. Tego dnia w stolicy Hiszpanii przypadało święto,
dzień patronki miasta – Matki Bożej z Almudena (hiszp. Nuestra Señora de
la Almudena). Prowizoryczna kaplica była po brzegi wypełniona ludźmi,
gdy ks. Montes odprawiał Mszę świętą śpiewaną. Widząc mnie, wierni
poprosili, abym usiadł w konfesjonale, ponieważ nie wszyscy, którzy tego
pragnęli, zdążyli pojednać się z Panem Bogiem. Czekając na swoją kolej
do złożenia Najświętszej Ofiary, z radością służyłem wiernym w Trybunale
Miłosierdzia. Później, gdy już odprawiłem Mszę św., jeden z wiernych
odwiózł mnie do hotelu przy lotnisku, a kolejnego dnia udało mi się
dotrzeć do Warszawy.
…Warszawy jesiennej, ciemnej i zimnej. Powrót do kieratu codzienności.
– Zostałem wyświęcony właśnie po to, aby nosić jarzmo Chrystusowe.
Ale dzięki łasce Bożej jest ono – jak mówi sam Pan Jezus – słodkie i
lekkie.
Lubi Ksiądz krainy południowe, więc pewnie ucieszył się
Ksiądz z faktu, że został odpowiedzialny za kaplice w Chorzowie i
Krakowie.
– Niezależnie od klimatu i kierunku świata pójdę tam, dokąd zostanę posłany.
Dziękuję za rozmowę.
– Również dziękuję, a czytelników WTk proszę o ofiarną modlitwę w intencji rozwoju apostolatu Bractwa Św. Piusa X w Polsce.
[news.fsspx.pl]