środa, 18 grudnia 2013

Ks. Jan Jenkins, Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?







Ks. Jan Jenkins, Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?


Wykład odbył się 20 grudnia 2009 roku w Warszawie.

 


 Drodzy Wierni,

Chciałbym w dniu dzisiejszym mówić o kwestii, dotykającej całości życia Kościoła katolickiego. Konferencja ta zatytułowana jest „Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?” i koncentrować się będzie zasadniczo na dwóch zagadnieniach: na znaczeniu języka Mszy oraz – jako tego konsekwencji, na niezbędności powrotu do Mszy łacińskiej dla dalszego istnienia Kościoła. Celowo użyłem sformułowania „dalszego istnienia”, ponieważ stawką jest tu samo istnienie Kościoła katolickiego.
Jak z pewnością sami Państwo wiedzą, jednym z pierwszych symptomów świadczących o tym, że dany kraj znajduje się pod okupacją, jest zmiana języka. Zaledwie jedno pokolenie wstecz doświadczyło w waszym kraju okupacji przez obce siły i celowego niszczenia waszej kultury. Dla kultury zaś język ma znaczenie szczególne, ponieważ to dzięki niemu jest ona przekazywana z pokolenia na pokolenie. Aby więc zniszczyć kulturę, należy przede wszystkim zniszczyć język, jakim dany lud się posługuje. Często, aby zniszczyć język wystarczy wyśmiewać posługiwanie się nim, traktować go jako coś „niemodnego”, czy po prostu zaprzestać nauczania go. Skoro język kraju stanie się nierozpoznawalny, w krótkim czasie można posunąć się nawet do zmiany jego nazwy, staje się ono zasadniczo innym państwem czy też terytorium okupowanym.
Możemy dowieść, że to właśnie przydarzyło się Kościołowi katolickiemu w czasie jaki minął od zakończenia II Soboru Watykańskiego. Język Kościoła został odrzucony, ośmieszony i jest obecnie praktycznie nieznany, można więc wysunąć tezę że to, co obecnie nazywane jest kościołem różni się zasadniczo od tego, czym jest w istocie Kościół rzymskokatolicki. W trakcie niniejszej konferencji nie będziemy w stanie przeanalizować wszystkich zmian, jakie miały miejsce podczas II Soboru Watykańskiego, ani też wszystkich błędów, jakie ten sobór rozpowszechnił, z którego to powodu Kościół znajduje się obecnie w tak opłakanym położeniu. Wyciąganie wniosków z przeszłości jest pożyteczne, ważniejsze i bardziej konstruktywne jest jednak patrzenie w przyszłość, rozważanie co należy uczynić, by zapewnić przetrwanie Królestwa Bożego na ziemi. Z pewnością możemy dostrzec w niezwykle poważnych błędach soboru podkopywanie i osłabianie Kościoła od wewnątrz, co doprowadziło do stanu praktycznego paraliżu, w jakim znajduje się on obecnie, myślę jednak, że ważniejsze jest obecnie spoglądanie w przyszłość, czyli rozważanie: co powinniśmy uczynić, by zapewnić przyszłość Kościołowi.
Obecna konferencja dzielić się będzie na trzy zasadnicze części, które dostarczą nam dowodu na poparcie tezy, jaką stawia jej tytuł: że Kościół musi powrócić do Mszy łacińskiej i że powrót ten nie jest czymś o znaczeniu drugorzędnym, ale że ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości Kościoła.
Na początku chciałbym przypomnieć w sposób ogólny katolicką doktrynę dotyczącą Mszy, uwydatniając zwłaszcza te jej aspekty, które mają zasadnicze znaczenie dla zrozumienia istoty Mszy. Należy tu podkreślić, że poza faktem, iż stanowią one niejako jądro naszej wiary, posiadają również praktyczne konsekwencje dla całego życia Kościoła.
Dalej przeanalizujemy naturę Kościoła, zatrzymując się zwłaszcza nad tym, w jaki sposób realizuje on swą misję oraz nad praktycznymi tego konsekwencjami. Zobaczymy, że Kościół ma swój oficjalny język oraz poznamy rolę, jaką język ten spełnić musi w oficjalnej modlitwie Kościoła czyli w liturgii, a zwłaszcza w Najświętszej Ofierze Mszy. Przypomnimy też autorytatywne rozporządzenia Kościoła dotyczące języka liturgii, będące logiczną konsekwencją jego doktryny dotyczącej Mszy.
Na koniec, podsumowując, zastanowimy się nad tym, co rozumiemy poprzez Mszę łacińską i zobaczymy, że Kościół nie może wypełnić swej misji bez oficjalnego języka liturgicznego i że obecny stan Kościoła mógłby ulec zdecydowanej poprawie w wyniku egzekwowania rozporządzeń dotyczących łaciny jako oficjalnego języka liturgicznego.
 
Doktryna Kościoła dotycząca Najświętszej Ofiary Mszy
Wiara mówi nam, że w Wielki Czwartek Chrystus Pan ustanowił Ofiarę swego Ciała oraz Krwi. Gdy Zbawiciel, biorąc w swe ręce chleb, wypowiedział nad nim słowa „To jest ciało moje”, substancja chleba zmieniła się w substancję Jego Ciała. Podobnie wziął kielich w winem, wypowiadając nad nim słowa „To jest Krew Moja”. Dokonał wówczas cudu, który Sobór Trydencki nazywa transsubstancjacją – cudu zmiany substancji chleba w swoje Ciało, oraz substancji wina w swoją Krew. Pan Jezus złożył w ten sposób prawdziwą ofiarę, gdyż obecne tam były wszystkie elementy, które się na ofiarę składają: ofiarowanie, immolacja oraz Komunia.
Ofiarowanie wskazuje na cel wykonywania akcji liturgicznej. Chrystus Pan, podczas konsekracji chleba powiedział, wedle słów św. Łukasza: „To jest ciało moje, które się za was daje” (Hoc est enim Corpus Meum, quod pro vobis tradetur). Podobnie nad winem powiedział: „Ten jest kielich, Nowy Testament we krwi mojej, który za was będzie wylany” (Hic est calix Novum Testamentum in sanguine meo quod pro vobis funditur) Łk 22, 19-20. Święty Mateusz dodaje: „i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (qui pro multis effundetur in remissionem peccatorum) Mt 26,28. Tak więc Ciało i Krew ofiarowane są za nas, jako Przymierze i dla odpuszczenia grzechów.
Immolacja zawiera się w samym akcie konsekracji dwóch postaci, ponieważ podczas tej dwustopniowej konsekracji Ciało oraz Krew zostają w sposób sakramentalny rozdzielone. Jest to zasadnicza część Mszy, w której poprzez owo rozłączenie spełniana jest sama Najświętsza Ofiara – przez ręce celebrującego kapłana.
Komunia jest tym elementem, który stosuje owoce Mszy do obecnych, w jej trakcie Pan Jezus daje naszym duszom swe Ciało oraz Krew jako pokarm. Do tego, by Ofiara była kompletna, konieczne jest, by kapłan uczestniczył w jej spożywaniu, ponieważ w chwili tej reprezentuje on Kościół, jako wyznaczony przez niego szafarz, również dla wiernych stosowne jest i pożyteczne (choć nie niezbędne), by spożywali z tej ofiary.
Publicznym kultem Kościoła jest Najświętsza Ofiara Mszy, będąca niczym innym, jak tylko Ofiarą Kalwarii. Na Kalwarii Chrystus Pan ofiarował swe Ciało i Krew jako ofiarę wynagrodzenia, ofiarę przebłagalną, przez którą oddał swemu Ojcu chwałę będąc Mu posłusznym aż po śmierć krzyżową. Na Krzyżu Jego Ciało oraz Krew zostały rozłączone, został On złożony jako żertwa, ofiarując sam siebie – jak to powiedział – pełniąc wolę Ojca oraz dla zbawienia świata. Podobnie we Mszy, mamy do czynienia z tym samym ofiarowaniem, z tą samą immolacją i tym samym kapłanem, choć podczas gdy na Kalwarii immolacja dokonana została z sposób krwawy, gdy sam Chrystus oddał się w ręce swych prześladowców, we Mszy dokonuje się ona w sposób sakramentalny, pod postaciami chleba i wina, za pośrednictwem kapłana, który ma moc czynienia tego „na moją pamiątkę”.
Przypomniawszy sobie te fundamentalne prawdy odnoszące się do Mszy, możemy przejść do kilku bardzo ważnych konkluzji.
 
Ofiara Krzyża jest wieczna, powszechna i dla wszystkich narodów
Ofiara, którą Zbawiciel złożył na Kalwarii jest więc jednym aktem, jedną ofiarą, która odnawiana jest w Kościele aż do końca czasów. Chrystus Pan polecił swym Apostołom: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Polecenie to wyraźnie pokazuje, iż Pan Jezus pragnął, by ofiara ta była odnawiana. Ów jeden wyjątkowy akt, który miał miejsce na Kalwarii, jest więc odnawiany na każdej Mszy św., choć w odmienny sposób. Ta sama akcja ofiarna wykonywana jest przez wyświęconego sługę ołtarza w imieniu całego Kościoła. W ten sposób ofiara jest wieczną ofiarą, o czym mówi nam tekst mszalny: „novi et aeterni testamenti” (Kanon rzymski). Jedyna i niepowtarzalna Ofiara Kalwarii jest wieczna, jednak jej owoce udzielane są nam w czasie, poprzez celebrację Mszy, będącej w istocie tą samą ofiarą.
Fakt ten potwierdzają też same słowa Chrystusa Pana, wypowiadane podczas konsekracji wina: „Qui pro vobis et pro multis effundetur”. Zbawiciel nie mówi jedynie „za was” – czyli za Apostołów obecnych tam w określonym momencie, ale również „za wielu”, rozumiejąc przez to wszystkie te pokolenia, które również uczestniczyć będą w Ofierze sprawowanej na „na moją pamiątkę”. Ofiara Mszy jest więc nie tylko wieczna, jest również powszechna, czy raczej jest powszechna pod każdym względem.
Msza jest powszechna pod względem czasu, ma być bowiem sprawowana po wszystkie wieki, aż do końca czasów. Jest również powszechna w odniesieniu do wszystkich ludów i miejsc, stanowiąc spełnienie proroctwa Malachiasza, który tam pisał o ofierze Mesjasza:

„Albowiem od wschodu słońca aż do jego zachodu wielkie będzie imię moje między narodami, a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu memu i ofiara czysta. Albowiem wielkie będzie imię moje między narodami – mówi Pan Zastępów”.
Słowo „katolicki” pochodzi od greckiego „katolikos”, co znaczy powszechny. Widzimy więc, że Msza jest czymś zasadniczo katolickim w pełnym znaczeniu tego słowa: jest powszechna, obejmująca wszystkie ludy, wszystkie rasy, wszystkie czasy.
Ofiara Mesjasza nie jest więc jak ofiary Starego Przymierza. Z rozporządzenia Opatrzności ofiary Starego Przymierza ograniczone były do określonych miejsc, określonego ludu, ponieważ były one jedynie figurami i zapowiedziami jedynej ofiary złożonej przez Mesjasza, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie było możliwe ukazanie wyjątkowości ofiary bez przypisania tego, co ona prefigurowała, do jednego konkretnego ludu. Wcielenie samo z siebie wymaga, by Bóg przyjął ciało i narodził się z kobiety, a kobieta ta z konieczności musi żyć w określonym czasie, miejscu i wśród określonego ludu. Podobnie ofiary Starego Przymierza ograniczone były do pewnego czasu, miejsca i ludu.
To właśnie Wcielenie i konsekwencje faktu, iż sam Bóg wcielony składa siebie w ofierze, nadają ofierze Mesjasza znamię powszechności, jak to mówi święty Paweł w Liście do Efezjan. To sam Chrystus „pojednał obydwu w jednym ciele z Bogiem przez krzyż” (Ef 2, 16) tak, że nie jesteśmy już gośćmi i przychodniami, lecz domownikami Boga „zbudowani na fundamencie Apostołów i proroków, gdzie głównym kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus” (Ef 2, 20). Św. Paweł podkreśla też znaczenie tego faktu w liście do Żydów, pisząc: „Mamy ołtarz, z którego nie mają prawa jeść ci, co przybytkowi służą” (Żyd 13, 10), chodzi tu o kapłanów przybytku, czyli Starego Przymierza, nie posiadających władzy komunikowania „we krwi testamentu wiecznego, Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Żyd 13, 20).
Wyjątkowość ofiary Chrystusa Pana oraz powszechność jej stosowania do wszystkich czasów i wszystkich ludów stanowi niejako samo serce doktryny Kościoła, posiada też niezwykle głębokie i daleko idące konsekwencje. Nawet sam ustrój Kościoła, w tym co dotyczy jego struktury, jest głębokim sensie konsekwencją owej wyjątkowej ofiary składanej przez jego wyświęcone sługi. Jak mówi święty Tomasz z Akwinu, kapłani Kościoła otrzymują swą jurysdykcję nad Mistycznym Ciałem Zbawiciela w konsekwencji posiadania władzy, jaką mają nad Jego fizycznym Ciałem i Krwią. Hierarchia Kościoła jest w pewien sposób rezultatem owej jedynej ofiary Chrystusa Pana zastosowanej do wszystkich miejsc i czasów: Kościół posiada jedną głowę: Chrystusa Pana, a Jego Wikariusz, czyli biskup Rzymu i jego następcy posiadają powszechną jurysdykcję nad całym Kościołem. Mówimy nawet o pozostawaniu w komunii z Kościołem, podobnie jak mówimy o przystępowaniu do Komunii podczas Mszy – sama Msza jest więc znakiem i przyczyną jedności, którą cieszy się Kościół.
Nauka o ofiarnym charakterze Mszy doprowadza nas do kilku konkretnych wniosków:
Ofiara Mszy jest wieczna, powszechna i przeznaczona dla wszystkich narodów, a więc niezmienna w swej istocie czy też naturze.
Ofiara Mszy jest oficjalnym kultem Kościoła, ofiarą składaną przez jego sługi, a więc wypełnieniem oficjalnego obowiązku oddawania czci należnej Bogu.
Moglibyśmy oczywiście powiedzieć znacznie więcej rozwijając te dwa punkty, wróćmy jednak do tego, o czym mówiliśmy na początku tej konferencji. Przyjrzyjmy się pewnym niezwykle praktycznym konsekwencjom natury Mszy, takim jak język, w którym powinna być ona celebrowana.
 
Język Kościoła
Dowiedliśmy więc, że Msza jest ofiarą powszechną. Nie jest to ofiara konkretnych ludów, ras czy czasów, ale ofiara powszechna, ofiara całego Kościoła. Możemy teraz postawić sobie pytanie: jaka jest rola języka w sprawowaniu Mszy?
Język, sam z siebie, jest narzędziem: narzędziem za pomocą którego porozumiewamy się ze sobą. Każdy z nas posiada nie tylko odrębne ciało, ale również coś, coś co moglibyśmy nazwać życiem wewnętrznym. Do pewnego stopnia jesteśmy jak zwierzęta, przypominamy je w tym, że posiadamy ciało, które może się poruszać oraz zmysły, dostarczające nam informacji o naszym otoczeniu, możemy też rosnąć etc. My jednak posiadamy coś o wiele wspanialszego, niż tylko życie ciała oraz zmysły, posiadamy ponadto inne, wewnętrzne życie, życie umysłu. W odróżnieniu od zwierząt obdarzeni jesteśmy intelektem, posiadamy też wolną wolę, umożliwiającą nam dokonywanie wyboru pomiędzy różnymi środkami prowadzącymi do urzeczywistnienia konkretnego celu. Istoty ludzkie obdarzone są więc życiem wewnętrznym, na wiele sposobów znacznie bogatszym niż samo tylko życie ciała.
W świecie materialnym również zwierzęta potrafią komunikować się w pewien ograniczony sposób – na przykład dzieląc się pożywieniem lub gromadząc je, czy też roztaczając opiekę nad potomstwem. Jednak zjawisko to ograniczone jest od miejsca i czasu: skoro pokarm zostanie zjedzony nie może być już dzielony, a skoro niebezpieczeństwo minie, nie będzie już potrzeby ochrony. Istnieje jednak wiele możliwości przekazywania życia wewnętrznego. Życie rozumne istnieje na pewien sposób poza czasem: możemy myśleć o rzeczach minionych, o rzeczach które niegdyś istniały, obecnie jednak ich już nie ma. Możemy myśleć o rzeczach przyszłych, o rzeczach, które chcielibyśmy robić, możemy też myśleć o teraźniejszości jako rezultacie przeszłości, a zarazem tym, co czyni możliwym przyszłość. Możemy pomyśleć niemal o wszystkim, co jesteśmy w stanie zobaczyć czy odczuć, możemy nawet myśleć o rzeczach, których nigdy nie odczujemy, takich jak temperatura gwiazd oddalonych od nas o miliony lat świetlnych. Wszystkie te rzeczy istnieją w pewien sposób w naszym umyśle i mają w bardzo realnym sensie swe własne życie – możemy zamknąć oczy, zatkać uszy i nadal o nich myśleć. Jak jednak możemy przekazywać czy też dzielić się tym, co myślimy, z innymi przedstawicielami rodzaju ludzkiego?
To właśnie dar mowy czyni możliwym przekazywanie innym naszego życia wewnętrznego. Dar artykułowanej mowy i języka pozwala ideom skrystalizować się w dźwięk lub obraz i poprzez przekazanie go innym daje życie tym samym ideom w wewnętrznym życiu innych istot ludzkich. To właśnie język, bardziej niż cokolwiek innego, jest fundamentem ludzkiej kultury i cywilizacji, umożliwiając przekazywanie tego, co odkryliśmy i czego się nauczyliśmy innym. Język jest w pewnym sensie żywym i najbardziej wyraźnym dowodem, że człowiek posiada rozumną, nieśmiertelną duszę przeznaczoną do posiadania nieskończonego dobra.
Językiem nazywamy więc system znaków czy symboli jakimi posługujemy się dla przekazania tego życia wewnętrznego innym. Ponieważ jednak są to jedynie symbole tego, co myślimy, a nie same myśli, uzależnione są one od pewnej konwencji czy też reguł. Ponieważ znaki te mogą się w znacznym stopniu różnić, istnieje konieczność istnienia wielu systemów znaków i symboli dla wyrażenia tych samych idei, a każdy z nich stanowi odrębny język. Różne dźwięki oraz symbole rzeczy oraz idei nazywamy zazwyczaj słownictwem, natomiast zbiór reguł porządkujących czasy i odmiany – gramatyką danego języka. Różne języki świata posiadają różne zasady wprowadzone przez poprzez zwyczaj, tradycję i rozporządzenia na przestrzeni wieków, by uczynić wzajemną komunikację między ludźmi bardziej precyzyjną i elegancką – stosownie do ducha różnych narodów.
Skoro więc mamy tak wiele języków, tak wiele możliwości wyrażania nas samych, jakim językiem powinien posługiwać się Kościół w trakcie składania Najświętszej Ofiary? By odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy pamiętać o tym, co powiedzieliśmy wcześniej na temat samej natury Kościoła i Mszy:
Po pierwsze: Msza jest niezmienna w tym sensie, że jest ona kontynuacją jednej jedynej ofiary, ofiary, która jest niezmienna.
Po drugie: ponieważ Najświętsza Ofiara składana jest za pośrednictwem Kościoła i jest jego oficjalnym aktem, powinna być sprawowana w języku, który najlepiej reprezentuje Kościół czy raczej w oficjalnym języku Kościoła, o ile język taki istnieje.
Możemy też zastanowić się nas naturą samego języka i wyciągnąć z tego pewne wnioski:
Ponieważ język na wyrażać idee, język Mszy powinien być dostatecznie precyzyjny, by wyrazić doktrynę Mszy. Oznacza to, że powinien on być w stanie wyrazić te idee wierni i dokładnie.
Po drugie, ponieważ język jest ze swej natury systemem umownych znaków, których znaczenie determinowane jest przez zwyczaj, tradycję lub rozporządzenia, język Mszy, aby mógł przekazać te idee oraz wyrazić niezmienną naturę Mszy, powinien sam być w jak największym stopniu stabilny i niezmienny.
Przyjrzyjmy się teraz każdemu z tych punktów, najpierw jednak skoncentrujmy się na najprostszym z nich: czy Kościół posiada swój własny język?
Odpowiedź na to pytanie jest łatwa, gdyż Kościół zadekretował to już w przeszłości w licznych swych dokumentach. Cała Tradycja Kościoła traktuje łacinę jako o swe prawowite dziedzictwo. Możemy tu przytoczyć motu proprio świętego Piusa X o muzyce sakralnej z 22 listopada 1903, które stwierdza: „Językiem Kościoła Rzymskiego jest łacina” (§7). Moglibyśmy mnożyć te cytaty niemal w nieskończoność, przytoczymy jednak jedynie kilka, bardziej nam współczesnych, by pokazać, że zdanie Kościoła w tej kwestii nigdy nie uległo zmianie. Łacina była językiem II Soboru Watykańskiego, interwencje i dekrety Ojców publikowane były w tym języku, a sam sobór zadekretował: „Zgodnie z wiekową tradycją obrządku łacińskiego duchowni mają zachować w oficjum język łaciński” (Sacrosanctum Concilium, 101, 1) oraz „W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego” (SC 36,1). Nalegał nawet, by „wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim” (SC 54). Nawiasem mówiąc, nie sposób nie zauważyć, że te dyrektywy soboru zostały całkowicie zignorowane – intencja Kościoła była jednak jasna.
Przyjrzyjmy się teraz istotnym powodom, dla których Kościół pragnie, by Msza odprawiana była w języku łacińskim.
Po pierwsze, na podstawie tego, co już powiedzieliśmy widać jasno, że Ofiara Mszy jest tą samą ofiarą co Ofiara Krzyżowa, czyli że jest to jedna ofiara sprawowana na różny sposób, ta sama jednak pod względem wartości i ofiarowanej Żertwy. Aby podkreślić wyjątkowość tej jednej ofiary stosowne jest, by była ona sprawowana w jednym języku, języku poniekąd wspólnym dla wszystkich odprawianych Mszy. Podobnie jak Wieża Babel podzieliła rodzaj ludzki na wiele części, gdyż nie posługuje się on już od tego czasu jednym językiem, tak również podział Mszy na różne języki przysłania jedność ofiary Mszy z ofiarą Krzyża.
Ów jeden język powinien być również językiem będącym wspólnym dla społeczności tworzącej Kościół, czyli powinien to być język Kościoła posiadającego prymat w stosunku do wszystkich Kościołów partykularnych – Kościoła Rzymskiego. To biskup Rzymu – a nie biskup Jerozolimy czy jakiegokolwiek innego miejsca – jest najwyższym pasterzem Kościoła. Język Rzymu, język łaciński, jest więc najbardziej stosowny i odpowiedni do wyrażenia tej jedności, której źródłem jest jedna głowa Kościoła – znajdująca się w Rzymie.
Ofiara Kościoła jest również niezmienna w tym znaczeniu, że jest ona zasadniczo ta sama aż do końca czasów. Byłoby więc stosowne, by również język Mszy był językiem, który nie ulega zmianie. A językiem takim jest łacina, gdyż nie podlega ona już dalszym zmianom, tak jak to jest w przypadku języków współczesnych, jej gramatyka i słownictwo sakralne pozostały praktycznie niezmienione od upadku Rzymu. To właśnie precyzja słownictwa, którego znaczenie nie zmienia się, ocaliła Rzym od straszliwych kryzysów doktrynalnych, nękających Konstantynopol niemal nieprzerwanie w wiekach od piątego do ósmego.
Język, którego używa się do wyrażenia rzeczy pospolitych zawsze będzie ulegał zmianom, co łatwo możemy zaobserwować czytając dzieła literackie napisane zaledwie sto lat temu w naszym ojczystym języku. Słowa, podobnie jak stroje – ulegają modzie – przychodzą i odchodzą. Słowa, które niegdyś były trafnym wyrazem jakiejś idei, mogą być obecnie traktowane z niesmakiem, czy nawet oznaczać coś zupełnie innego. Na przykład w języku angielskim słowo „gay” zaledwie czterdzieści lat temu oznaczało coś szczęśliwego czy radosnego, zwłaszcza w odniesieniu do stroju czy wyglądu zewnętrznego. Obecnie oznacza ono homoseksualistę. Nie trzeba chyba rozwodzić się nad moralnymi implikacjami takich zmian. Kiedy zaś mamy do czynienia z rzeczywistościami nadprzyrodzonymi, tajemnicami wiary, które same w sobie trudne są do zrozumienia, wszelkie próby wypracowania klarownego nauczania w danej kwestii byłyby niemożliwe, gdyby znaczenie słów mogło zmieniać się z taką szybkością.
Moglibyśmy też dodać, że niezmienność jest czymś właściwym dla języka, który traktowany jest jako sakralny. Ponieważ, jak to wiemy w oparciu o samo nawet tylko naturalne światło rozumu, Bóg musi być niezmienny, również to, co powiedział musi być niezmienne. Dlatego właśnie Żydzi odprawiają swe obrzędy w języku hebrajskim, nawet jeśli nie posługują się nim we wzajemnych relacjach. Również Arabowie w swych obrzędach trzymają się języka Koranu, a nie języków narodowych (wbrew powszechnej opinii arabski nie jest jednym językiem, a niektóre jego odmiany różnią się od klasycznego arabskiego w takim stopniu, że ich użytkownikom trudno jest się wzajemnie zrozumieć). Podobnie językiem sakralnym hinduistów jest sanskryt, a nie języki narodowe. Jest więc całkowicie zgodne z ludzką naturą, by język sakralny chrześcijan był również niezmienny, przekazany przez Tradycję i nie używany w codziennym życiu. Jest czymś absolutnie niestosownym, by język biznesu był równocześnie językiem świątyni. Przeciwnie, gdy język świątyni stał się mową potoczną, nie była już ona domem modlitwy, ale – jak to powiedział sam Zbawiciel – jaskinią zbójców.
Widzimy też, że język liturgii powinien być powszechny w tym sensie, że powinien przemawiać do wszystkich narodów, w każdym miejscu i czasie. Łacina zaś jest prawdziwie powszechna nie tylko ze względu na dwie poprzednio wspomniane cechy, ale również z samej natury tego języka – jako nie należącego do żadnego konkretnego narodu.
Po pierwsze, ponieważ był to język Cesarstwa Rzymskiego, już w pierwszych wiekach Kościół mógł jednym głosem wyrażać wieczną wiarę, a biskupi rzymscy mogli zakładać powszechną znajomość łaciny, dzięki czemu cały świat mógł słyszeć i rozumieć ich głos. Nawet po upadku Cesarstwa łacina pozostała językiem uniwersalnym dla tych wszystkich, którzy potrafili czytać i pisać, a wiele narodów przyjęło jako pierwszy swój język pisany nie swą własną mowę, ale łacinę. W Anglii na przykład łacina była językiem urzędowym aż do roku 1733. Principia Izaaka Newtona nie zostały napisane po angielsku, ale po łacinie, ponieważ stanowiło to gwarancję, że idee te staną się znane w cywilizowanym świecie. Kartezjusz znany jest ze swych traktatów pisanych po francusku, jednak jego sentencja: „Cogito ergo sum” po dziś dzień cytowana jest po łacinie. Podobnie w wieku dziewiętnastym Gauss napisał swe Disquisitiones Arithemeticae po łacinie. W istocie odejście od łaciny jako uniwersalnego języka nauki było smutną konsekwencją Pierwszej Wojny Światowej, pomimo iż spadek jej znajomości zauważalny był już od czasu Rewolucji Francuskiej. Jednak nawet obecnie podręczniki teologii dogmatycznej czy moralnej pisane są po łacinie.
Łacina, jako język zasadniczo nie ulegający zmianom, jest najbardziej odpowiednia do wyrażania idei precyzyjnych, a równocześnie jest językiem bardzo duszpasterskim z tego prostego powodu, że nie jest językiem narodowym.
Wystarczy posłuchać kogoś przez minutę, by odgadnąć jego pochodzenie. Ponieważ język jest, można by powiedzieć, kanałem, przez który przepływa cała kultura, pozwala on natychmiast powiązać mówcę z konkretnym narodem, kulturą, a w konsekwencji z polityką, historią i rasą. Mówienie w danym języku budzi więc w umysłach słuchaczy nie tylko idee, które pragniemy im przekazać, ale niesie też ze sobą rozmaite konotacje kulturowe. Na przykład mógłbym wygłosić niniejszą konferencję po angielsku, jednak gdybym uczynił to po niemiecku, wzbudziłaby całkowicie inne odczucia. Dzieje języka niemieckiego w Polsce to coś więcej, niż tylko przekazywanie idei, są one również w nierozerwalny sposób związane z wieloma smutnymi epizodami waszej historii. Podobnie języki rosyjski czy francuski, pomimo faktu, że są one całkowicie zdolne do przekazywania idei, niosą za sobą cały bagaż emocji i wydarzeń historycznych, które mogłyby przesłonić rzeczywistą treść tego, o czym się mówi. Czym innym jest znoszenie uwag czy nawet obelg w języku ojczystym, a czym innym wysłuchiwanie tego w języku wroga.
Jednak ponieważ łacina jest językiem, który od dawna oczyszczony został od takich niefortunnych konotacji, a jej używanie nie może nigdy wywołać tego rodzaju negatywnych emocji. Niekiedy jedynym sposobem na spacyfikowanie dwóch stron jest mówienie do nich językiem, który dla obu jest neutralny. W Afryce na przykład Różaniec nie może być odmawiany w języku potocznym z tego prostego powodu, że aby to uczynić trzeba by było wybrać jeden z języków dwóch plemion, co naturalnie wywołałoby natychmiast zawiść drugiego. Jak bowiem Bóg mógłby być Ojcem wszystkich, jeśli musi brać czyjąś stronę? Język to coś więcej, niż tylko wypowiadane słowa, wszystko zależy jeszcze od tego kto i do kogo się zwraca. Dla liturgii, dla Mszy, będącej oficjalnym aktem kultu Kościoła, jest czymś absolutnie koniecznym, by była ona sprawowana w języku będącym źródłem jedności, a nie podziałów, by był to język, który nie będzie wywoływał zawiści, ale zaufanie. Przez całe wieki łacina traktowana była jako język Matki, akceptowany przez niezliczone narody, a to z tego prostego powodu, że nie była ona językiem własnym żadnego z nich.
Można jednak postawić zarzut: czy nie istnieją inne języki liturgiczne, na przykład grecki, aramejski czy starocerkiewnosłowiański?
Prawdą jest, że Kościół posiada kilka „oficjalnych” języków liturgicznych, czyli języków, w których liturgia sprawowana była od niepamiętnych czasów. Na przykład znaczna część Kościoła Wschodniego posiada księgi liturgiczne w języku greckim, w języku, który na przestrzeni wieków pozostał w znaczący sposób stabilny i to do tego stopnia, że współczesny Grek nie ma większych problemów z czytaniem Biblii napisanej dwa tysiące lat temu, w języku oryginalnym. Greka nie podzieliła się nawet z biegiem czasu na różne grupy języków pochodnych, jak się to stało w przypadku łaciny. Wciąż pozostaje językiem ludzi wykształconych, nigdy nie stała się tak powszechna, jak łacina. Można by więc argumentować na rzecz greki jako oficjalnego języka Kościoła i rzeczywiście posiada ona wiele cech, które posiada łacina, brak jej jednak powszechności, a ponadto wolno co prawda ulegając zmianom, jest ona językiem narodowym. Jest językiem ograniczonym do państwa i narodu greckiego, od czasu opanowania Gracji przez Cesarstwo Rzymskie w roku 146 przed Chrystusem. Ponadto, gdy rejony katolickie, w których używana była greka znalazły się pod panowaniem niewiernych, na ziemiach tych doszło do prześladować i wyniszczenia Kościoła. Biorąc więc pod uwagę ten fakt oraz to, że nie jest to język Rzymu widzimy, że greka nie posiada tych samych kwalifikacji na oficjalny język Świętego Kościoła Rzymskokatolickiego co łacina. Niemniej jednak Kościół zawsze wysoko cenił ten język i zachęcał do studiowania go, zwłaszcza przez duchowieństwo.
Liturgia była zawsze głęboko powiązana z Tradycją w tym sensie, że jest ona nie tylko źródłem Tradycji, ale również jej wyrazem. Kościół zawsze darzył szacunkiem wszelkie Tradycje, które mogły dowieść swego pochodzenia od Apostołów. Było tak również w przypadku różnych rytów Kościoła, wywodzących swe pochodzenie od jednego z Apostołów albo Apostołów danego kraju. Ze swej natury są one jednak rytami partykularnymi, przeznaczonymi dla określonego ludu, kraju czy nawet diecezji, nie mogą więc rościć sobie pretensji do powszechności, tak jak to jest w przypadku rytu rzymskiego. Aprobując je i popierając Kościół nigdy nie przewidywał, by miały być one – poza wyjątkowymi okolicznościami – stosowane w innych rejonach. Przeciwnie, w obrębie rytów partykularnych istnieje niekiedy tendencja – jako wyraz pragnienia zademonstrowania jedności z Rzymem – do wprowadzania zmian stosownie do zwyczajów rzymskich – nazywamy to „latynizacją”. Nawet jednak ta latynizacja jest dowodem na rangę rytu łacińskiego i na jego powszechność w porównaniu z innymi rytami partykularnymi.
Widzieliśmy więc znaczenie języka łacińskiego i powody dla których liturgia powinna być sprawowana po łacinie. Przyjrzyjmy się teraz ostatniemu naszemu twierdzeniu, będącemu również wnioskiem końcowym niniejszej konferencji: dlaczego Kościół musi powrócić do Mszy po łacinie, do Mszy łacińskiej.
 
Konkluzja: Kościół musi powrócić do Mszy łacińskiej
Widzieliśmy, z perspektywy doktrynalnej, znaczenie Mszy łacińskiej. Kościół, ze względu na fakt, że obejmuje wszystkie narody i ma trwać aż do końca czasów, z samej swej natury potrzebuje języka, który byłby powszechny, niezmienny i nie-narodowy. Nawet jeśli sam w sobie język jest czymś obojętnym – gdyż te same idee można wyrazić w wielu językach – dla Kościoła łacina jest najodpowiedniejsza tak ze względu na jego szczególną misję, jak i ze względu na możliwości szerzenia kultury chrześcijańskiej. Jest ona ściśle związana z Kościołem, podobnie jak wasz język związany jest z waszą tożsamością narodową. Podobnie jak obumarcie języka jest podzwonnym dla kultury danego kraju, tak również lekceważenie łaciny i zarzucenie posługiwania się nią w Kościele skutkuje niezdolnością do przekazywania jego doktryny i kultury chrześcijańskiej.
Ten właśnie brak zdolności do przekazywania doktryny stanowi dziś szczególnie palący problem. Nawet mając do dyspozycji wszystkie najbardziej zaawansowane środki komunikacji, masmedia oraz elektronikę, która pozwala nam na niemal natychmiastowe przekazywanie informacji, głos Kościoła pozostaje w wielkiej mierze niesłyszany, jest błędnie interpretowany czy nawet całkowicie ignorowany. W wyniku zastąpienia łaciny językami narodowymi stał się on nie tyle latarnią morską wskazującą drogę wszystkim ludom, co raczej wieżą Babel. W dzień Pięćdziesiątnicy Apostołowie rozumiani byli przez przedstawicieli wszystkich narodów, oni sami jednak pochodzili z Galilei – cud polegał nie na tym, że mówili oni wszystkimi językami równocześnie, ale na tym, że wszyscy w Jeruzalem mogli ich zrozumieć. Dziś mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Nie mówi się już o jednym Kościele, ale raczej o Kościele w różnych krajach. Niegdyś mieliśmy Kościół rzymskokatolicki, a obecnie mamy Kościół w Niemczech, Kościół w Polsce, Kościół w Stanach Zjednoczonych etc. Co więcej, wraz z podziałem Kościoła rzymskokatolickiego na Kościoły w poszczególnych państwach, przestał on być narzędziem jedności, a stał się instrumentem podziałów i niezgody. Niegdyś mówiło się: Roma locuta, causa finita. Obecnie nie jest wcale pewne, czy dany kraj będzie chciał w ogóle wysłuchać, co ma do powiedzenia papież – a całe narody, jak na przykład Niemcy, znajdują się de facto w stanie schizmy z pochodzącym z tego kraju papieżem.
Nawet na poziomie naturalnym, przyjęcie języków narodowych zniszczyło doktrynalną jedność Kościoła. Credo i katechizm nie są dziełem jednego papieża, ale dziedzictwem całej Tradycji Kościoła, który oczyścił i udoskonalił definicje posługując się językiem łacińskim. Weźmy na przykład słowo „transsubstancjacja”, opisujące w sposób doskonały cud dokonujący się podczas Eucharystii. Słowo takie nie istnieje w innych językach i często jedynym sposobem na jego użycie jest posłużenie się terminem łacińskim. To samo można powiedzieć o wielu innych terminach, takich jak „suppositum” i „substantia” odnośnie do tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Kościół zawsze starał się o maksymalną jasność i precyzję w definiowaniu swej nauki – skoro jednak został pozbawiony narzędzia, służącego mu do przekazywania tej nauki, odbiło się to w sposób widoczny na wyrazistości doktryny.
Niech mi będzie wolno w tym miejscu przytoczyć jeden przykład z życia św. Jana de Brebeuf, jezuity i jednego z pierwszych męczenników kanadyjskich, pracującego wśród Indian z grupy Huron. Jezuici przybywający na terytorium Kanady stosunkowo łatwo potrafili przyswoić sobie język tubylców, w istocie pierwsze dokumenty w tym języku spisane zostały przez jezuitów – Indianie ci bowiem nie wynaleźli nawet pisma, podobnie jak koła. Ich język posiadał pewną cechę charakterystyczną, nie posiadał rodzajników, zamiast tego poszczególnym rzeczownikom towarzyszyły zaimki dzierżawcze, tak że nie mówiło się po prostu „dom”, ale „jego dom” czy „jej dom”, samo oderwane słowo „dom” byłoby nie tylko mylące, ale wręcz niezrozumiałe. Oczywiście jezuici zaczęli tłumaczyć katechizm na ten język, natychmiast jednak stanęli w obliczu nieprzezwyciężalnej trudności – jak przetłumaczyć znak Krzyża? Nie można powiedzieć po prostu „Ojciec, Syn i Duch Święty”, w stosunku do każdej z Osób trzeba było użyć zaimka dzierżawczego. Zdecydowali się więc na formułę: „W Imię Jego Ojca, Jego Syna i Ich Ducha Świętego” – jako na najbardziej odpowiednią, a po dwóch latach Rzym zdecydował, że a może być ona używana i że nie jest szkodliwa dla wiary. Jednak pomimo wszystkich tych trudności, tysiące Indian zostało międzyczasie ochrzczonych i włączonych do Kościoła, ponieważ Msza i sakramenty nie były zależne od tłumaczenia, gdyż sprawowane było po łacinie.
To zaledwie jeden przykład, wyobraźmy sobie jednak ilość tego rodzaju problemów, jakie rodzą się przy tłumaczeniach na wszystkie języki występujące na ziemi – łatwo wówczas uzmysłowić sobie można, że Rzym zostałby przez nie całkowicie sparaliżowany: i chodzi tu jedynie o potwierdzanie ortodoksji określonych przekładów, nie mówiąc już o wdrażaniu i egzekwowaniu ich stosowania. Wiele obecnych przekładów tekstów liturgicznych zawiera rażące błędy, jednak Rzym nie podjął żadnych kroków w kierunku ich korekty, co prawdopodobnie wynika z faktu, że ludzie za to odpowiedzialni nie są w stanie poradzić sobie z nawałem pracy. Już zwyczajna biurokracja rzymska stanowiła znaczne obciążenie dla rządów Kościoła – wyobraźmy sobie jednak pomnożenie jej w każdym departamencie ze względu języki używane w różnych krajach. Nie robi się nic, niczego się nie poprawia ani nie aprobuje, niczego się nie egzekwuje – niekiedy po prostu z tego powodu, że nie jest to w języku Kościoła. Cały rząd Kościoła, zwłaszcza w tym co dotyczy Mszy i sakramentów, uprościłby się znacznie i był znacznie efektywniejszy, gdyby liturgia i sakramenty sprawowane były wszędzie po łacinie.
Jednak tłumaczenia to nie tylko kwestia praktyczności – stawką jest tu sama prawda, zbawienie dusz. Nikt nie może zbawić swej duszy bez wiary, a każdy katolik ma prawo o jasnej definicji wiary. Tam, gdzie istnieją niejasności i wątpliwości, ludzie tracą wiarę, a w konsekwencji gubią swe dusze.
Mamy dziś wspaniałe środki transportu, które umożliwiają szybkie przemieszczanie się ludzi po świecie. Ktoś może na przykład mieszkać w Warszawie, a pracować w Berlinie. Ludzie znajdują się więc w stałym kontakcie z różnymi językami i różnymi kulturami. Tych, którzy posiadają małe doświadczenie w nauce języków zapewniam, że każdy język, który trzeba dopiero opanować, stanowi ogromną przeszkodę w jakiejkolwiek praktycznej działalności. Jednak dzięki łacinie nadal mogę wykonywać moje funkcje kapłańskie bez znajomości lokalnego języka – wszystkie funkcje posiadające zasadnicze znaczenie dla urzędu kapłańskiego nadal mogą być wykonywane, pomimo faktu, że nie mówię w języku danego narodu. Kapłani podróżują obecnie po świecie częściej niż kiedykolwiek wcześniej, przede wszystkim ze względu na powszechny ich brak. Nigdy w swej historii rodzaj ludzki nie potrzebował wspólnego języka tak bardzo, jak obecnie. Jak na ironię, właśnie w naszych czasach mówi się o roli języków narodowych – podczas gdy bardziej niż kiedykolwiek łacina zwiększyłaby skuteczność apostolatu, tak dla kapłanów jak samych wiernych. Niegdyś można było udać się do Francji, do Australii czy Japonii i uczestniczyć we Mszy odprawianej w tym samym języku, w jakim odprawiana ona była w kraju ojczystym – była to ta sama Msza, Msza łacińska. Ta jedność została całkowicie zniszczona przez wprowadzenie do liturgii języków narodowych.
Patrząc z perspektywy historycznej: wszelkie apele o stosowanie języków narodowych pochodziły zawsze od schizmatyków i heretyków, a każda grupa schizmatycka – na przykład tak zwany Polski Kościół Narodowy, bardzo szybko porzucały łacinę na rzecz języków lokalnych. Każdy apel o stosowanie języków narodowych owocował zawsze podziałami czy nawet herezjami – i dokładnie z tym mamy do czynienia obecnie. Kościół katolicki nie mówi już jednym głosem, stał się jak gdyby domem podzielonym.
Pan Jezus powiedział jednak, że dom podzielony nie może się ostać. Był czas, gdy można było powiedzieć: „Mówię po łacinie i jestem chrześcijaninem” – a świat stał przed wami otworem, mogliście udać się w pokoju gdziekolwiek byście chcieli. Święty Tomasz z Akwinu, największy z nauczycieli, jacy kiedykolwiek żyli, człowiek który uczył w krajach, należących obecnie do Francji, Niemiec i Włoch – potrzebował znajomości jednego tylko języka. Obecnie wszędzie są granice, granice wszelkiego rodzaju, nawet pomiędzy ludźmi nauki. Pius XII powiedział kiedyś, że dzień, w którym Kościół porzuci swój uniwersalny język, będzie dniem poprzedzającym jego powrót do katakumb.
I w takiej właśnie sytuacji znajdujemy się obecnie, Drodzy Przyjaciele. Naprawdę żyjemy w katakumbach. Podczas, gdy niegdyś mogliśmy myśleć o Kościele jako o czymś powszechnym, czymś przenikającym granice, obecnie pojęcie to ograniczone jest zazwyczaj do małego kraju, w którym dana osoba żyje.
Najwyższy jednak czas, by Kościół wyszedł z katakumb, a można to osiągnąć jedynie poprzez powrót do tego, co czynił on przez długie stulecia, poprzez powrót do Mszy sprawowanej po łacinie czy raczej do Mszy łacińskiej.
Niech więc na koniec tej konferencji wolno mi będzie zwrócić się do was z apelem. Przylgnijcie do Mszy łacińskiej, gdyż jest ona bardziej niż cokolwiek innego, przyszłością Kościoła. Nowa Msza, Msza odprawiana w językach narodowych, nie może się ostać i już zanika w wielu krajach. Na przykład we Francji w zeszłym roku zamknięto ponad dwa tysiące parafii – ze względu na brak kapłanów. W roku bieżącym ponad dwadzieścia pięć procent święceń kapłańskich w tym kraju dokonanych zostanie dla łacińskiej, tradycyjnej Mszy, a liczba ta będzie stopniowo rosła, ponieważ coraz więcej seminariów uczących celebracji nowej Mszy jest zamykanych. Średnia wieku kapłanów we Francji już teraz wynosi sześćdziesiąt jeden lat i szybko rośnie. To samo zjawisko obserwujemy w Polsce, co roku ubywa powołań kapłańskich, być może jednak tutaj minąć musi więcej czasu, nim kryzys osiągnie rozmiary, jakie widzimy w innych częściach świata. Niemniej jednak jasne jest: moda na języki narodowe znajduje się zdecydowanie w odwrocie i nic nie pomoże Kościołowi bardziej, niż porzucenie nowej Mszy i języków narodowych, dzięki którym mogła się ona rozprzestrzeniać.
Być może zwrócili Państwo uwagę, że w trakcie tej konferencji nie mówiłem o nowej Mszy odprawianej po łacinie. Faktem jest, że liturgia ta nie jest prawie nigdy odprawiana po łacinie i taka też była intencja reformatorów, którzy ją stworzyli. Nowa Msza nigdy nie była pomyślana jako kontynuacja tradycyjnej Mszy łacińskiej, i od samego początku narzucana była w językach narodowych, jak to widzimy na podstawie mowy samego Pawła VI wygłoszonej w listopadzie 1969 roku do Kurii Rzymskiej, gdy wspominając o nowym mszale, powiedział on:
„Trzeba też wspomnieć o największej nowości, o nowości dotyczącej języka. Od tej pory normą w sprawowaniu Mszy będzie już nie łacina, a języki narodowe. Wprowadzenie ich będzie z pewnością wielką ofiarą dla tych, którzy znają piękno, moc i sakralny charakter łaciny. Lekko ważymy sobie język, będący przez stulecia językiem chrześcijaństwa, stajemy się podobni do świeckich intruzów w literackim rezerwacie formuł sakralnych. Utracimy [też] wielką część tego wspaniałego i niezrównanego artystycznego oraz duchowego skarbu, chorał gregoriański”.
Tak więc od samego początku, od dnia jej promulgacji, nowa Msza nie była przeznaczona do odprawiania jej po łacinie, niektórzy biskupi będą nawet później mówili o zakazie odprawiania jej w tym języku. Nawet, jeśli nie jest to prawdą pod względem prawno-kanonicznym, taka była w sposób oczywisty intencja prawodawcy. Co smutne, sam papież dodał dalej:
„Zaprawdę mamy powód do smutku i konsternacji. Czym bowiem możemy zastąpić język aniołów? Wyrzekamy się czegoś o wartości trudnej do oszacowania. Dlaczego? Cóż jest cenniejszego od tych najwznioślejszych skarbów Kościoła?”
I rzeczywiście, słusznie można by zadawać sobie pytanie: dlaczego? Papież odpowiada niemal sarkastycznie: „Ponieważ udział człowieka współczesnego [w liturgii] posiada większą wartość”. Statystyki pokazują jednak, że nie był to najlepszy interes – współczesny człowiek uczestniczy we Mszy z roku na rok coraz rzadziej. Na przykład we Francji we Mszach niedzielnych uczestniczy zaledwie siedem procent ochrzczonych. Jak na ironię, w tych siedmiu procentach niemal dwa procenty to uczestnicy Mszy łacińskich, czyli prawie pół praktykujących. Msza w językach narodowych we Francji zanika. Miała tam krótki lecz burzliwy i tragiczny w skutkach żywot, obecnie jednak możemy powiedzieć, że jesteśmy świadkami jej agonii.
Tak więc, Drodzy Przyjaciele, dla przyszłości Kościoła, podejmijmy krucjatę na rzecz Mszy łacińskiej, krucjatę na rzecz Mszy wiecznej, sprawowanej w języku Kościoła. Zrzućmy jarzmo władzy okupacyjnej, obcy język, który wdarł się do sanktuarium. Powróćmy do Mszy po łacinie, Mszy naszych przodków.
Wówczas staniemy się świadkami odnowy Kościoła, jego odrodzenia się z popiołów powszechnego zniszczenia, będącego owocem reform liturgicznych. Naprawdę ujrzymy nową wiosnę Kościoła – Kościoła powracającego do szat swej młodości, do języka i liturgii, które dał nam biskup Rzymu. Zobaczymy Kościół odzyskujący dawne siły, przeobrażony jak sam Zbawiciel na Górze Tabor, jego szaty staną się znów nieskalane, lśniące jak słońce, gdy obleczony będzie w język, który zawsze był jej własnym językiem, plenum gratiae et veritatis, pełen łaski i prawdy.
Dziękuję za Państwa uwagę i zapewniam o pamięci w memento każdej Mszy. Niech Wam Bóg błogosławi!
 
Post scriptum
Ktoś mógłby wysunąć zarzut: ale ja nie rozumiem łaciny. W odpowiedzi można zwrócić uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze – nic nie stoi na przeszkodzie, by uczyć się tego języka. Jan Paweł II zwracając się w roku 1978 do młodych, przytoczył znane słowa Cycerona: „Nie tyle chwalebne jest znać łacinę, co godne ubolewania jej nie znać” (Brutus, 23, 140). W minionych czasach łacina stanowiła sam rdzeń programu nauczania każdej katolickiej szkoły średniej, dostarczając w ten sposób wychowankom klucz do zrozumienia nie tylko liturgii, ale również całej cywilizacji łacińskiej.
Po drugie, sam ten argument sugeruje, że z jakiegoś powodu dla uczestnictwa we Mszy konieczna jest znajomość łaciny. Jest to po prostu nieprawda – można doskonale wiedzieć, czym jest Msza święta i w jaki sposób dusza czerpie z niej korzyść, nie znając wcale łaciny. Ważniejsza jest wiedza odnośnie tego, co się wówczas dokonuje, niż zrozumienie znaczenia wypowiadanych słów. Znajomość tekstu Mszy jest bardzo korzystna, dlatego zresztą Kościół zawsze oferował go wiernym w językach, które mogli zrozumieć, nawet jeśli nie jest im to mówić ściśle konieczne. Msza ta uświęciła przecież niezliczone rzesze świętych, nie posiadających nawet umiejętności czytania.