środa, 20 lutego 2013

"Dzieje duszy" - Święta Teresa od Dzieciątka Jezus - "Początki życia zakonnego".






"Dzieje duszy"

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus




ROZDZIAŁ 7

POCZĄTKI ŻYCIA ZAKONNEGO



 Wstąpienie do Karmelu. Spowiedź generalna. Teresa wobec przełożonych. Nabożeństwo do Najświętszego Oblicza. Obłóczyny. Choroba ojca. Małe cnoty. Ślubna szata.


ther07.jpg (8191 bytes)Na moje wstąpienie wyznaczono poniedziałek, dziewiąty kwietnia, dzień, w którym Karmel obchodził święto Zwiastowania, przeniesione z powodu wielkiego postu. W przeddzień cała rodzina zebrała się u stołu, przy którym miałam zasiąść po raz ostatni. Ach! jakże rozdzierające są takie intymne zebrania!... Wtedy, kiedy chciało by się być zapomnianym, zwracają się do nas z pieszczotą i najczulszym słowem, co z kolei pozwala odczuć ofiarę rozstania... Tatuś nie mówił prawie nic, ale wzrok jego spoczywał na mnie z miłością... Ciocia od czasu do czasu popłakiwała, a Wuj prawił mi tysiące serdecznych komplementów. Joanna i Maria okazały mi również wiele delikatności, szczególnie Maria, która wziąwszy mnie na bok prosiła o przebaczenie przykrości, jakie mi rzekomo wyrządziła. Wreszcie moja droga Leońcia, która przed paru miesiącami wróciła od Wizytek (1), obsypywała mnie pocałunkami i pieszczotami. Tylko o Celinie nic nie wspomniałam, ale domyślasz się, moja droga Matko, jak przeszła nam ostatnia noc, kiedy spałyśmy razem... Rankiem tego wielkiego dnia, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na Buissonnets, to urocze gniazdko mego dzieciństwa, którego już nigdy nie miałam zobaczyć, poszłam pod rękę z mym kochanym Królem, aby wstąpić na górę Karmelu!... Cała rodzina zebrana jak dnia poprzedniego, wysłuchała Mszy św. i przyjęła Komunię św. W chwili, gdy Jezus zstępował do serc mych najbliższych, słyszałam wokół siebie stłumione łkanie; tylko ja jedna nie płakałam, czułam jednak tak gwałtowne bicie serca, że kiedy dano znak, by zbliżyć się do drzwi klauzurowych, zdawało mi się, iż nie będę w stanie podejść. Zbliżyłam się jednak, zadając sobie równocześnie pytanie, czy nie umrę z powodu silnego bicia serca... Ach! cóż to była za chwila! Trzeba to przeżyć samemu, by zrozumieć co to znaczy...
Wzruszenie moje nie objawiało się jednak na zewnątrz. Uścisnąwszy wszystkich członków mej kochanej rodziny, uklękłam przed swym niezrównanym Ojcem prosząc o błogosławieństwo; udzielając mi go sam również ukląkł i błogosławił mnie płacząc... Widok tego starca ofiarującego swoje dziecko w wiośnie życia musiał uweselić aniołów!... W parę chwil potem brama świętej arki zamknęła się za mną i zostałam uściskana przez moje drogie siostry, które zastępowały mi matkę, a które od tej chwili obrałam sobie za wzór postępowania... Nareszcie ziściły się moje pragnienia; w duszy zapanował POKÓJ tak słodki i głęboki, że niepodobna tego wyrazić. Od lat siedmiu i pół ów pokój wewnętrzny jest moim udziałem i nie opuścił mnie pośród najcięższych nawet doświadczeń.
Natychmiast po mym wstąpieniu zostałam zaprowadzona — jak wszystkie postulantki — do chóru (2); panował tu półmrok z powodu wystawienia Najświętszego Sakramentu (3).Moją uwagę zwróciło przede wszystkim spojrzenie naszej świętej Matki Genowefy utkwione we mnie (4). Przez chwilę klęczałam u jej stóp dziękując Panu Bogu za łaskę, którą mnie obdarzył, dając mi możność poznania świętej, a następnie poszłam za Matką Marią od św. Gonzagi (5), która mnie oprowadziła po klasztorze. Wszystko mnie tu zachwycało, miałam wrażenie, że jestem przeniesiona na pustynię; szczególnie podobała mi się nasza mała celka (6). Radość, którą odczuwałam, była jednak cicha,najlżejszy wietrzyk nie marszczył spokojnych wód, po których płynęła moja łódeczka, żadna chmura nie przesłaniała mego lazurowego nieba... Ach! byłam w pełni wynagrodzona za wszystkie moje doświadczenia... Z jakże głęboką radością powtarzałam te słowa: ,,Na zawsze, na zawsze jestem tutaj!...”
Szczęście to nie było przelotne, nie miało się rozwiać wraz ze “złudzeniami pierwszych dni”. Złudzenia... z łaski Bożej nie miałam ŻADNYCH wstępując do Karmelu; życie zakonne znalazłam takim, jakim je sobie wyobrażałam; nie dziwiła mnie żadna ofiara, a przecież wiesz (7), moja droga Matko, że pierwszym moim krokom towarzyszyły raczej ciernie niż róże!... Tak, cierpienie wyciągało do mnie ramiona a ja rzuciłam się w nie z miłością. Wszak po to przyszłam do Karmelu, jak oświadczyłam u stóp Jezusa-Hostii podczas egzaminu poprzedzającego moją profesję: ,,Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów”. Aby dojść do jakiegoś celu, trzeba używać odpowiednich środków; Jezus pozwolił mi zrozumieć, że chce mi dawać dusze poprzez krzyż, toteż cierpienie pociągało mnie coraz bardziej w miarę jak się zwiększało. Przez pięć lat było ono moją osobistą drogą (8) ; nic jednak nie zdradzało go na zewnątrz, choć było tym boleśniejsze, że tylko mnie znane. Ach! jakież będzie nasze zdziwienie przy końcu świata, gdy danym nam będzie czytać dzieje dusz!... Ileż osób będzie zaskoczonych na widok drogi, którą byłam prowadzona!...
I tak będzie w istocie; najlepszy dowód, że w dwa miesiące po moim wstąpieniu Ojciec Pichon, przybyły na profesję S. Marii od Najświętszego Serca (9), był zdumiony na widok tego, co Dobry Bóg sprawił w mojej duszy i przyznał mi się, że w przeddzień, przypatrując mi się uważnie, gdy się modliłam, sądził, że mój zapał jest na wskroś dziecinny a moja droga pełna słodyczy. Rozmowa z dobrym Ojcem była dla mnie ogromną pociechą, niemniej przysłonięta była łzami z powodu trudności, jaką sprawiało mi otwarcie własnej duszy. Odprawiłam jednak spowiedź generalną, czego dotąd nigdy nie czyniłam; pod koniec Ojciec wyrzekł do mnie te tak bardzo pocieszające słowa, które od chwili, gdy je usłyszałam rozbrzmiewają mi w duszy:
W obliczu Dobrego Boga, Najświętszej Panny i wszystkich Świętych OŚWIADCZAM, ŻE NIGDY NIE POPEŁNIŁAŚ ŻADNEGO GRZECHU ŚMIERTELNEGO”. Po czym dodał: ‘Podziękuj Dobremu Bogu za to, co uczynił dla ciebie, bo gdyby cię był opuścił, zamiast być małym aniołem, stałabyś się małym szatanem.’ Ach! nie było mi trudno w to uwierzyć, czułam, jak byłam słaba i niedoskonała, toteż serce przepełniała mi wdzięczność; tak bardzo obawiałam się, by nie splamić szaty Chrztu św., że to zapewnienie pochodzące z ust kierownika odpowiadającego pragnieniom Naszej św. Matki Teresy, to znaczy łączącego wiedzę z cnotą, równało się w moich oczach zapewnieniu samego Jezusa... Dobry Ojciec powiedział mi też inne słowa, które głęboko wyryły się w mym sercu: “Moje dziecko, niech Pan Nasz będzie zawsze twym Przełożonym i twym Mistrzem nowicjatu”. I rzeczywiście stał się nim, a ponadto został “moim kierownikiem”. Nie chcę przez to powiedzieć, jakoby moja dusza była zamknięta przed Przełożonymi, przeciwnie, usiłowałam zawsze być dla nich księgą otwartą, ale nasza Matka chorując często, mało miała czasu, by mną się zajmować. Wiem, że bardzo mnie kochała i wyrażała się o mnie zawsze możliwie najlepiej, ale Dobry Bóg dopuszczał, że bezwiednie obchodziła się ze mną BARDZO SUROWO; gdy ją spotykałam, nie obeszło się nigdy bez pocałowania ziemi (10), z jej kierownictwa duchowego korzystałam również bardzo rzadko... O jakże nieoceniona to łaska!... W jakże widoczny sposób Dobry Bóg działał przez tę, która zajmowała Jego miejsce!.,. Cóż by się ze mną stało, gdybym — jak sądzono na świecie — była ,,zabawką” zgromadzenia?... Być może, że zamiast widzieć w Przełożonych Naszego Pana, traktowałabym ich jak zwykłych ludzi, i moje serce, tak dobrze strzeżone na świecie, byłoby się w klauzurze przywiązało w sposób czysto ludzki... Na szczęście zostałam od tego zła zachowana. Nie ulega wątpliwości, że bardzo kochałam naszą Matkę, ale uczuciem czystym, które mnie podnosiło do Oblubieńca mej duszy...
Nasza mistrzyni (11), naprawdę święta, była doskonałym typem pierwszych karmelitanek; przebywałam z nią cały dzień, ponieważ uczyła mnie pracować. Jej dobroć dla mnie nie miała granic, a jednak nie potrafiłam otworzyć przed nią swej duszy... Rozmowy duchowne, jakie z nią prowadziłam, kosztowały mnie wiele wysiłku. Nie będąc przyzwyczajona do mówienia o swojej duszy, nie potrafiłam wypowiedzieć tego, co przeżywałam. Jedna dobra stara matka zdawała się rozumieć moje uczucia i któregoś dnia powiedziała mi na rekreacji z uśmiechem: “Moje dziecko, przypuszczam, że niewiele masz do powiedzenia twoim przełożonym”. — ,,Po czym Matka tak sądzi, proszę mi powiedzieć?...” — ,,Bo twoja dusza jest niezmiernie prosta, ale kiedy dojdziesz do doskonałości, będziesz jeszcze bardziej prosta; im kto bardziej zbliża się do Boga, tym prostszym się staje”. Dobra ta Matka miała rację, bowiem trudność, jaką mi sprawiało otwarcie mojej duszy, miała wyłączne źródło w prostocie i była dla mnie prawdziwym doświadczeniem. Widzę to teraz, kiedy nie przestając być prostą, wyrażam swoje myśli z największą łatwością.
Jak już wspomniałam, Jezus był ,,moim Kierownikiem”. — Wstępując do Karmelu poznałam tego, który miał nim być, ale zaledwie zaliczył mnie w poczet swych dzieci, musiał iść na wygnanie... (12) Tak więc poznałam go po to, by go natychmiast utracić. Otrzymując od niego listy tylko raz do roku, mimo że sama pisałam ich dwanaście, bardzo szybko zwróciłam swe serce do Kierownika kierowników i On to wtajemniczał mnie w ową wiedzę, którą zakrył przed mądrymi, aby ją objawić maluczkim... (13)
Mały kwiatek przeszczepiony na górę Karmel rozkwitał w cieniu Krzyża; zraszany był łzami i krwią Jezusa; Słońcem stało się mu Czcigodne Oblicze przysłonięte łzami... Dotychczas nie zgłębiałam skarbów ukrytych w Najświętszym Obliczu (14), dopiero Ty, droga Matko, nauczyłaś mnie je odkrywać. Jak niegdyś wyprzedziłaś nas wszystkie we wstąpieniu do Karmelu, tak teraz pierwsza przeniknęłaś tajemnice miłości ukryte w Obliczu naszego Oblubieńca; kiedy zwróciłaś się do mnie z wezwaniem, zrozumiałam je... Zrozumiałam, w czym leży prawdziwa chwała. Ten, którego królestwo nie jest z tego świata (15) ukazał mi, że prawdziwa mądrość, to “chcieć być nieznanym i uważanym za nic” (16), to ,,szukać radości we wzgardzie samego siebie” (17)... Ach! tak jak Jezus pragnęłam, by “moja twarz była prawdziwie zakryta, aby na ziemi nikt mnie nie poznał” (18). Chciałam cierpieć i być zapomnianą...
Jakże pełna miłosierdzia jest droga, po której Dobry Bóg mnie prowadzi, nigdy nie daje mi pragnień, których by potem nie spełnił, toteż Jego gorzki kielich wydał mi się pełen słodyczy...
Po radosnych świętach w miesiącu maju, po uroczystościach profesji i welacji naszej drogiej Marii, najstarszej z rodziny, którą najmłodsza miała szczęście ukoronować w dniu jej zaślubin (19), trzeba było, aby nawiedziło nas doświadczenie... W maju ubiegłego roku Tatuś miał atak paraliżu nóg (20). Zaniepokoiło nas to bardzo, ale mocny temperament mego drogiego Króla szybko to przezwyciężył i obawy nasze się rozwiały. Tymczasem podczas podróży do Rzymu zauważyłyśmy niejednokrotnie, że łatwo się męczył i nie był tak wesół jak zwykle. To, co mnie najbardziej uderzyło, to postęp, jaki Tatuś czynił w doskonałości; podobnie jak św. Franciszek Salezy doszedł do takiego opanowania swej wrodzonej porywczości, że mógł uchodzić za człowieka o najłagodniejszym w świecie usposobieniu... Sprawy ziemskie zdawały się go ledwie dotykać; z łatwością przechodził ponad przeciwnościami tego życia, zresztą Dobry Bóg zalewał go pociechami. Podczas codziennego nawiedzenia Najświętszego Sakramentu jego oczy często napełniały się łzami a twarz promieniowała niebiańskim szczęściem... Kiedy Leonia wystąpiła od Wizytek, nie zasmucił się, nie miał żalu do Pana Boga, że nie wysłuchał jego próśb, jakie zanosił o powołanie dla swojej drogiej córki, pojechał po nią nawet z pewną radością...
Z jaką wiarą przyjął Tatuś rozstanie ze swą królewną świadczą słowa, w których zawiadomił o tym swych przyjaciół w Alençon: — “Najdroższy Przyjacielu, Teresa, moja królewna, wstąpiła wczoraj do Karmelu!... Tylko Bóg może żądać podobnej ofiary... Nie żałuj mnie, bo moje serce jest przepełnione radością”.
Nadszedł czas, by sługa tak wierny otrzymał nagrodę za swoje trudy i słusznym było, by jego zapłata była podobna do tej, jaką Bóg dał Królowi Nieba, swemu Jedynemu Synowi...
Tatuś ofiarował Bogu Ołtarz (21), a na ofiarę, która miała być złożona razem z Barankiem bez zmazy, został wybrany on sam. Znasz moja droga Matko, nasze gorzkie przeżycia z miesiąca czerwca, a szczególnie z dnia dwudziestego czwartego, roku 1888  (22); wspomnienia te zbyt głęboko wyryły się w naszych sercach, by trzeba było o nich pisać... Matko moja! cośmy wówczas wycierpiały!... a był to dopiero początek naszego doświadczenia... Tymczasem nadszedł czas moich obłóczyn; byłam przyjęta przez kapitułę, o uroczystości jednak nie było co nawet marzyć! Była już mowa o tym, że otrzymam habit bez wychodzenia na zewnątrz (23); ostatecznie postanowiono zaczekać (24). Nasz drogi Tatuś wbrew wszelkiej nadziei przyszedł do siebie po drugim ataku (25) i ks. Biskup naznaczył ceremonię na dzień dziesiąty stycznia. Oczekiwanie było długie, ale jakże piękne było to święto!... niczego nie brakło, niczego, nawet śniegu... Nie wiem, czy już wspominałam Ci o moim umiłowaniu śniegu?... Będąc jeszcze maleńką, zachwycałam się jego bielą; jedną z największych przyjemności był dla mnie spacer wśród śnieżnej zawiei. Skąd się wzięło to moje upodobanie do śniegu? Może stąd, że będąc zimowym kwiatkiem, pierwszym spojrzeniem mych dziecięcych oczu ujrzałam naturę przystrojoną w biały płaszcz... Toteż zawsze pragnęłam, aby w dniu moich obłóczyn natura wraz ze mną przybrała się w biel... W przeddzień tego pięknego dnia ze smutkiem patrzyłam w szare niebo, z którego od czasu do czasu mżył drobny deszcz; było tak ciepło, że nie miałam najmniejszej nadziei na śnieg. Nazajutrz niebo nie zmieniło się; tymczasem uroczystość była czarująca, a najpiękniejszym, najbardziej uroczym kwiatem był mój kochany Król; nigdy nie wyglądał piękniej, bardziej dostojnie... Wszyscy go podziwiali. Był to dzień jego triumfu,ostatnie święto na ziemi. Oddał Dobremu Bogu wszystkie swoje dzieci, bowiem i Celina zwierzyła mu się ze swego powołania; płakał wówczas z radości i poszedł razem z nią podziękować Temu, który ,,uczynił mu zaszczyt zabierając wszystkie jego dzieci”.
Pod koniec ceremonii ks. Biskup zaintonował Te Deum; jeden z księży zwrócił uwagę, że ten hymn śpiewa się podczas profesji, ale ponieważ już zaczęto, hymn dziękczynienia brzmiał do końca. Czyż nie godziło się, aby było to pełne święto, skoro zawierało w sobie wszystkie inne? Uścisnąwszy po raz ostatni mego drogiego Króla, wróciłam do klauzury; pierwszą rzeczą, którą dostrzegłam w krużganku, był “mój maleńki różowy Jezus” (26) uśmiechający się spośród kwiatów i światła, a następnie wzrok mój przeniósł się na płatki śniegu... Dziedziniec wewnętrzny był biały jak ja. Jakaż to delikatność Jezusa! Uprzedzając pragnienie swej małej oblubienicy, ofiarował jej śnieg. Śnieg... któryż ze śmiertelników, choćby był najpotężniejszy, może ściągnąć z Nieba śnieg dla wzbudzenia zachwytu swej ukochanej?... Być może, że osoby ze świata zadawały sobie to pytanie, ponieważ śnieg w dniu mych obłóczyn wydał im się niewątpliwie małym cudem i wszystkich w mieście zadziwił. Moje upodobanie do śniegu uważano za śmieszne... Tym lepiej! Wszak to jeszcze bardziej uwydatnia niepojętą pobłażliwość Oblubieńca dziewic... Tego, który kocha zarówno białe Lilie jak i śnieg... Po ceremonii ks. Biskup wszedł do klauzury (27) i okazał mi prawdziwie ojcowską dobroć. Jestem przekonana, że był dumny, iż dopięłam swego; mówił wszystkim o mnie jako o “swej córeczce”. Od czasu tej pięknej uroczystości, ilekroć Jego Ekscelencja nas odwiedzał, był dla mnie zawsze pełen dobroci; szczególnie pamiętani jego wizytę z okazji stulecia N. O. św. Jana od Krzyża. Ujął wówczas moją głowę w swoje ręce i okazał mi tyle serdeczności, że byłam zaszczycona jak nigdy dotąd. Wtedy to Dobry Bóg nasunął mi myśl o tym czułym przyjęciu, jakie mi zgotuje w obliczu aniołów i świętych; dało mi to jak gdyby przedsmak tamtego świata i doznałam ogromnej pociechy.
Jak już wspomniałam, dziesiąty stycznia był dla mego Króla dniem triumfu; porównuję go z wjazdem Jezusa do Jerozolimy w niedzielę palmową. U niego, jak i u Naszego Boskiego Mistrza, jednodniowa chwała poprzedziła bolesną mękę, a była to męka nie tylko jego. Jak cierpienia Jezusa mieczem przeszyły Serce Jego Boskiej Matki, podobnie i nasze serca odczuły cierpienie tego, którego kochałyśmy najgoręcej na świecie... Przypominam sobie, że w czerwcu 1888 roku, podczas naszych pierwszych doświadczeń, powiedziałam: ,,Cierpię bardzo, ale czuję, że mogłabym cierpieć jeszcze więcej”. Nie przeczuwałam jednak tego, co mi było zgotowane... Nie wiedziałam, że dwunastego lutego, miesiąc po moich obłóczynach, nasz drogi Ojciec będzie pił z kielicha najbardziej gorzkiego, najbardziej upokarzającego.“ (28)
Ach! tego dnia już nie mówiłam, że potrafię cierpieć więcej!!!... Naszej udręki nie zdołają wyrazić żadne słowa, toteż nie usiłuję jej opisać. Kiedyś, w Niebie, z przyjemnością będziemy opowiadać sobie o naszych chwalebnych doświadczeniach; czyż już teraz nie czujemy się szczęśliwe, że przyszło nam tyle wycierpieć?... Trzy lata męczeństwa Tatusia wydają mi się najbogatsze w łaskę, najbardziej owocne z całego naszego życia; nie zamieniłabym ich za wszystkie ekstazy i zachwyty Świętych. Serce moje rozpływa się z wdzięczności na myśl o tym skarbie nieocenionym, który winien budzić świętą zazdrość u Aniołów i Dworu Niebieskiego...
Mimo że moje pragnienie cierpienia zostało zaspokojone, pociąg do niego nie zmniejszył się; wkrótce więc i dusza zaczęła dzielić udręki serca. Moim codziennym chlebem stała się oschłość; pozbawiona wszelkich pociech, byłam równocześnie najszczęśliwszą spośród stworzeń, ponieważ wszystkie moje pragnienia zostały zaspokojone...
Matko moja droga! jakże słodkim musiało być to nasze wielkie doświadczenie, skoro z serc naszych wznosiły się jedynie westchnienia miłości i wdzięczności!... Cała nasza piątka już nie tylko postępowała drogami doskonałości, ale nimi biegła. Dwie biedne małe wygnanki z Caen (29), choć przebywały jeszcze w świecie, nie były już ze świata. O! jakże wielkich rzeczy dokonały te doświadczenia w duszy mej drogiej Celiny!... Wszystkie listy, jakie pisała w tym czasie, są przepojone rezygnacją i miłością... A cóż dopiero mówić o naszych rozmowach przy kracie?... Ach! kraty Karmelu zamiast nas dzielić, jeszcze mocniej łączyły nasze dusze; miałyśmy te same myśli, te same pragnienia, tę samą miłość Jezusa i dusz... Kiedy Celina i Teresa rozmawiały ze sobą, ani jednym słowem nie dotykały nigdy spraw ziemskich; obcowanie ich było wyłącznie w Niebie. Jak niegdyś w belwederze, śniły o sprawach wieczności, a chcąc wkrótce cieszyć się tym szczęściem bez końca, jako swą cząstkę na tej ziemi wybierały ,, Cierpienie i wzgardę” (30).
Tak to upływał czas mych zaręczyn... Był on bardzo długi dla biednej małej Teresy! Pod koniec mego roku (31) Nasza Matka powiedziała mi, abym nawet nie myślała o tym, by prosić o do puszczenie do profesji, bo Przełożony na pewno się nie zgodzi; powinnam poczekać jeszcze osiem miesięcy... W pierwszej chwili bardzo trudno przyszło mi przyjąć taką ofiarę, ale niebawem zabłysło mi w duszy światło. Rozważałam wówczas ,,Podstawy życia duchowego” Ojca Surin (32). Któregoś dnia podczas modlitwy uświadomiłam sobie, że w moje żarliwe pragnienie złożenia profesji miesza się wielka miłość własna; skoro bowiem oddałam się Jezusowi, by Mu sprawiać przyjemność i pocieszać Go, to nie powinnam Go zmuszać, aby czynił moją wolę, ale pozwolić Mu czynić jedynie swoją. Zrozumiałam również i to, że oblubienica winna być pięknie przybrana na dzień swych zaślubin, a ja nic nie uczyniłam w tym kierunku... powiedziałam więc Jezusowi: “Mój Boże! nie proszę Cię o to, bym mogła złożyć swoje święte śluby; będę czekać na nie, dokąd zechcesz, nie chcę tylko, by nasze wzajemne zjednoczenie opóźniało się z mojej winy, chcę również przygotować piękną szatę zdobną w klejnoty. Skoro uznasz, że jest ona już dość bogato przybrana, jestem pewna, że żadne stworzenie nie zdoła przeszkodzić Ci w zstąpieniu do mnie i zjednoczeniu mnie z Sobą na wieki, o mój Ukochany!...”
Od chwili obłóczyn otrzymałam wiele światła odnośnie doskonałości zakonnej, zwłaszcza w tym, co dotyczy ślubu ubóstwa. W czasie postulatu lubiłam mieć do swego użytku rzeczy ładne i znajdować zawsze pod ręką to, co mi było potrzebne. ,,Mój Kierownik” znosił to cierpliwie, ponieważ nie lubi On odsłaniać duszom wszystkiego od razu. Zwykle udziela On swego światła stopniowo. (Na początku mego życia wewnętrznego, w wieku lat trzynastu i czternastu, zadawałam sobie pytanie, w czym mogłabym jeszcze postąpić, sądziłam bowiem, że nie można już lepiej pojmować doskonałości; wkrótce jednak zrozumiałam, że na tej drodze im kto dalej postąpi, tym cel wydaje mu się bardziej odległy. Obecnie pogodziłam się z myślą, że zawsze będę się widzieć niedoskonałą i w tym znajduję radość...). Wracam więc do lekcji danej mi przez “mego Kierownika”. Pewnego razu po komplecie daremnie szukałam naszej. lampki w jej zwykłym miejscu na półce. Ponieważ był to czas wielkiego milczenia (33), niepodobna było upominać się o nią... doszłam do przekonania, że któraś z sióstr przez pomyłkę wzięła naszą zamiast swojej, podczas gdy ja tak bardzo jej potrzebowałam. Zamiast odczuć smutek z powodu jej braku, byłam bardzo szczęśliwa, mając świadomość, że ubóstwo polega na Folia tym, by brakowało nam rzeczy nie tylko przyjemnych, ale i koniecznych; tak to w ciemnościach zewnętrznych otrzymałam światło wewnętrzne... W tym okresie rozmiłowałam się w przedmiotach najbrzydszych i najbardziej niewygodnych, toteż z radością spostrzegłam, że zabrano z naszej celi śliczny mały dzbanek, a na jego miejsce dano mi ciężki poobijany dzban... Starałam się również bardzo, by się nie usprawiedliwiać, co w stosunku do naszej Mistrzyni, przed którą nie chciałam niczego ukrywać, przychodziło mi nieraz bardzo trudno. Oto moje pierwsze zwycięstwo; nie było ono wielkie, ale bardzo mnie kosztowało. Stłukł się mały wazonik, który stał za oknem. Moja Mistrzyni sądząc, że spadł on z mojej winy, pokazała mi go mówiąc, abym na przyszłość była uważniejsza. Bez słowa pocałowałam ziemię, po czym przyrzekłam, że odtąd będę bardziej dbać o porządek. — Ze względu na moją małą cnotę te drobne praktyki bardzo mnie kosztowały; musiałam aż ratować się myślą, że na sądzie ostatecznym wszystko wyjdzie na jaw. Zrobiłam bowiem następujące spostrzeżenie: kiedy spełnia się swój obowiązek nigdy o tym nie mówiąc, wówczas nikt tego nie zauważy, niedoskonałości przeciwnie, natychmiast się ukazują...
Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać. Miałam też zamiłowanie do umartwień, zwłaszcza tych dużych, ale nie pozwalano mi na żadne z nich... Jedyne małe umartwienie, które praktykowałam będąc w świecie, a które polegało na tym, by przy siedzeniu nie opierać się plecami, było mi zakazane ze względu na moją skłonność do garbienia się. Niestety! zapał mój z pewnością nie trwałby długo, gdyby wolno mi było czynić wiele pokut. Pozwalano mi jedynie, i to bez mojej prośby, na umartwianie miłości własnej, co przynosiło mi o wiele większy pożytek niż pokuty cielesne...
Zaraz po obłóczynach naznaczono mi zajęcie w refektarzu, co dawało mi niejedną okazję, by miłość własną umieścić na właściwym miejscu, to znaczy pod stopami. To prawda, że wielką pociechą było dla mnie mieć wspólne zajęcie z Tobą, moja droga Matko, i móc z bliska podziwiać Twoje cnoty, ale zbliżenie to było mi powodem cierpienia. Nie mogłam już, jak niegdyś, mówić Ci swobodnie o wszystkim, trzeba było zachować regułę, która nie pozwalała otworzyć duszy przed Tobą; wszak byłam wKarmelu, a nie w Buissonnets pod ojcowskim dachem!...
Tymczasem Najśw. Panna pomagała mi przygotowywać szatę mojej duszy; kiedy niebawem została wykończona, przeciwności znikły same przez się. Ks. Biskup nadesłał pozwolenie, o które prosiłam, zgromadzenie zgodziło się przyjąć mnie i moja profesja została wyznaczona na dzień ósmy września...
To wszystko, co tu w skrócie opisałam, wymagałoby wielu stronic szczegółów, ale te stronice nie będą nigdy czytane na ziemi; wkrótce, moja droga Matko, opowiem Ci o wszystkim w naszym ojcowskim domu, w pięknym Niebie, do którego płyną westchnienia naszych serc...
Moja ślubna szata była już gotowa, zdobna w dawne klejnoty otrzymane od Oblubieńca, ale to nie wystarczało Jego hojności, chciał przydać mi nowy diament o niezmiernym blasku. Dawnymi klejnotami były doświadczenia Tatusia wraz ze wszystkimi bolesnymi okolicznościami, jakie im towarzyszyły; nowym stało się doświadczenie na pozór maleńkie, dla mnie jednak bardzo dotkliwe. Od jakiegoś czasu nasz biedny Ojczulek miał się trochę lepiej, mógł wyjeżdżać powozem na spacer;zachodziło więc pytanie, czy nie mógłby odbyć podróży koleją, by nas odwiedzić. Celina oczywiście pomyślała o tym natychmiast, gdy tylko naznaczono dzień mojej welacji. “Aby go nie zmęczyć — mówiła — nie będę obecna na całej uroczystości, ale pod koniec wyjdę po niego i podprowadzę delikatnie aż do kraty, by Teresa mogła otrzymać jego błogosławieństwo”. Ach! jakże dobrze poznałam w tym serce mojej drogiej Celiny... Jakaż to prawda, że “miłość... z niepodobieństwem się nie liczy, gdyż sądzi, że wszystko może i że jej wszystko wolno” (34). Ludzka roztropność przeciwnie, drży nieustannie, brak jej odwagi — rzec można — na postawienie jednego kroku; toteż Dobry Bóg, chcąc mnie wypróbować, posłużył się nią jako uległym narzędziem i w dniu mych zaślubin byłam prawdziwie sierotą; nie mając już Ojca na ziemi, mogłam z ufnością spoglądać w Niebo i mówić w całej prawdzie: ,,Ojcze nasz, który jesteś w Niebie”.




Przypisy:

(1) Leonia wstąpiwszy do Wizytek w Caen 16 lipca 1887, opuściła klasztor ze względu na stan zdrowia 6 stycznia 1888.
(2) W klasztorach klauzurowych “chórem” nazywa się część kościoła względnie kaplicy oddzielona kratą, gdzie zakonnice odmawiają chóralnie brewiarz.
(3) Zgodnie ze zwyczajem chór był pogrążony w mroku, by karmelitanki nie były widziane z kaplicy.
(4) Matka Genowefa od św. Teresy, profeska Karmelu w Poitiers, była wysłana jako fundatorka i podprzeorysza do Karmelu w Lisieux w 1838 roku. Kilkakrotnie pełniła tu obowiązki przeoryszy. Zachorowawszy w 1884 roku, zmarła świątobliwie 5 grudnia 1891 roku.
(5) Matka Maria od św. Gonzagi wstąpiła do Karmelu w 1860 roku. Przeoryszą została wybrana po raz pierwszy 28 października 1874 roku. Potem sprawowała ten urząd pięciokrotnie.
(6) Zgodnie z pustelniczym charakterem Karmelu każda zakonnica mieszka w oddzielnej celi, której jednak ze względu na ślub ubóstwa nie nazywa nigdy swoją.
(7) Wyrazy “vous le savez” (wiesz) są dopisane obcą ręką. Tworzą one prawdopodobnie część korekty przystosowującej rękopis, ale mogą też pochodzić z późniejszej rekonstrukcji tekstu.
(8) Czas obu kolejnych przełożeństw m. Marii od św. Gonzagi.
(9) 22 maja 1888 roku.
(10) Gest pokory będący w użyciu w Karmelu.
(11) Siostra Maria od Aniołów zajmowała się nowicjatem od października 1886 roku. W roku 1893, kiedy wybrano ją podprzeoryszą, została zastąpiona w obowiązkach mistrzyni nowicjatu przez matkę Marię od św. Gonzagi, której pomagała siostra Teresa od Dz. Jezus. Po śmierci Świętej, siostra Maria od Aniołów ponownie objęła nowicjat.
(12) O. Pichon wyjechał z polecenia przełożonych do Kanady 3 listopada 1888 roku.
(13) Por. Mt 11, 25.
(14) Nabożeństwo do Najśw. Oblicza rozprzestrzeniło się w XIX wieku w wyniku objawień, jakie otrzymała od Pana Jezusa siostra Maria od św. Piotra z Karmelu w Tours. Teresa zapoznała się z nim w gronie rodzinnym, a potem w Karmelu. Zachęcona przez matkę Agnieszkę pogłębiła je następnie w sposób całkowicie osobisty, głównie w oparciu o teksty proroctw Izajasza. 10 stycznia 1889 roku, w dniu obłóczyn, po raz pierwszy podpisała się na bilecie: Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza.
(15) Por. J 18, 36.
(16) Por. O naśladowaniu Chrystusa, ks. I, r. 2, 3.
(17) Tamże, ks. III, r. 49, 7.
(18) Por. Iz 53, 3.
(19) W Karmelu istnieje zwyczaj wkładania wieńca z kwiatów na głowę nowej profeski.
(20) l maja 1887 roku pan Martin miał pierwszy wylew do mózgu.
(21) Ołtarz główny w kościele św. Piotra w Lisieux.
(22) W sobotę; 23 czerwca 1888 roku pan Martin, już ciężko dotknięty przez arteriosklerozę mózgową, znikł bez uprzedzenia kogokolwiek. Znaleziono go 27 czerwca w Hawrze.
(23) W owych czasach postulantka w dniu swych obłóczyn opuszczała klauzurę w ślubnym stroju. W otoczeniu swojej rodziny brała udział w ceremonii zewnętrznej. Od momentu przystosowania konstytucji do Prawa Kanonicznego cała ceremonia odbywa się w klauzurze, ze względu na obowiązującą klauzurę papieską.
(24) Postulat trwał normalnie sześć miesięcy. Obłóczyny Teresy wypadały w październiku 1888 roku.
(25) Ataku tego doznał w sobotę 3 listopada 1888 r.
(26) Była to figurka Dzieciątka Jezus przybrana w różową sukienkę. Teresa zdobiła ją kwiatami aż do swej śmierci.
(27) W owych czasach karmelitanki francuskie nie składały ślubów uroczystych, związanych z klauzurą papieską. Ordynariusz diecezji mógł więc z różnych okazji wchodzić do klauzury.
(28) 12 lutego 1889 roku pan Martin musiał opuścić Lisieux, by udać się do prywatnej lecznicy Dobrego Pasterza w Caen.
(29) Leonia i Celina zdecydowały się zamieszkać w pobliżu Dobrego Pasterza w Caen, w sierocińcu św. Wincentego a Paulo.
(30) Aluzja do znanego powiedzenia św. Jana od Krzyża: “cierpieć i być wzgardzonym”.
(31) Chodzi o rok kanonicznego nowicjatu poprzedzającego profesję.
(32) Les Fondements de la Vie Spirituelle, tirés du livre de l’imitation. Jésus-Christ, par le R. P. Surin, SJ. Paris 1732.
(33) W ten sposób nazywa sio w Karmelu czas od komplety do modlitw porannych, kiedy to wszelkie rozmowy są zakazane. W razie prawdziwej konieczności można porozumiewać się znakami lub pisząc bilecik.
(34) O naśladowaniu Chrystusa, ks. III, r. 5, 4.