piątek, 15 lutego 2013

Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate (La Divina Commedia, 1308-1321).













Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.[Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate.]    

[Boska Komedia : Piekło, Pieśń III, 9]
















PIEŚŃ TRZECIA.

Przełożył: Antoni Robert Stanisławski.

 Przezemnie wchodzisz do grodu strapienia.
Przezemnie wchodzisz do wiecznej boleści.
Przezemnie wchodzisz między lud zgubiony!
Twórcę mojego Sprawiedliwość wiodła:
Mnie zbudowała tu Potęga Boska,
Mądrość Najwyższa i miłość Przedwieczna.(1)
Przedemną rzeczy stworzonych nie było,
Prócz tych, co wieczne, — i ja trwam na wieki!
Rzucajcie wszelką nadzieję wchodzący! —(2)
 Takie wyrazy czarnemi litery
Na szczycie bramy spisane widziałem,
I rzekłem: Mistrzu! treść ich mnie przeraża.
A on mi na to, jako człek świadomy:
„Tu wszelkiej trwogi pozbyć się należy,
Wszelka nikczemność niechaj zamrze w tobie;
Wchodzimy w kraje, którem ci zwiastował,
Kędy obaczysz bolejące ludy,
Które duchowe utraciły dobro.”
A potem dłoń swą kładąc mi na ręku,
Z wesołem licem, zkąd otuchę wziąłem,
Do wnętrza tajnych wprowadził mnie rzeczy.
 Tutaj wzdychania, szlochania i wycia,
W gwiazd pozbawionem powietrzu się lęgły,
Że już na wstępie zalałem się łzami.
Różne języki i okropne mowy,
Jęki boleści i gniewu wykrzyki,
Grzmiące i chrypłe głosy, rąk klaskania —
Sprawiały zamęt straszliwy i ciągły.
Wrzący w powietrzu nieskończenie mrocznem,
Jak wrą pędzone tchnieniem wichru piaski! —
A ja, któremu błąd obwijał czoło,
Rzekłem: o Mistrzu! jakie słyszę wrzaski?
Co za lud, srogim zwyciężony bolem? —
A on mi na to: „Na taką niedolę
Skazane smętne dusze tych, co żyli,
Nie zasłużywszy ni hańby, ni chwały;
Dzisiaj zmieszani z tłumem złych aniołów,
Co siebie tylko miłując, nie byli
Ni wierni Bogu, ani też buntowni.
Niebo ich z łona swojego wyrzuca,
By krasa jego nie wzięła z nich skazy;
Ani ich przyjąć chce piekło głębokie,
Aby zbrodniarze nie mieli z nich chluby.” —
— O Mistrzu! jakiż ciężar je przywala,
Że tak okropne wyciska z nich jęki?
A on mi rzecze: „Krótko ci odpowiem:
Oni już śmierci nadzieji nie mają;
A tak ich żywot ciemny i nikczemny,
Że są zawistni każdej innej doli.
Na świecie po nich nie została sława,
Prawda i litość równie gardzą nimi...
Nie mówmy o nich; spojrzyj i idź dalej.” —

 A ja, spójrzawszy, ujrzałem chorągiew,
Która, wirując, leciała tak chyżo,
Że zda się wszelki spoczynek ją gniewał;(3)
A za nią śladem tak długi tłum ludzi,
Że nigdy przed tem nie byłbym uwierzył,
Że takie mnóstwo śmierć wyniszczyć mogła. —
Kiedy w tej ciżbie kilku już poznałem,
Spojrzę, aż oto pomyka cień tego,
Który nikczemnie zrzekł się wielkiej sprawy.(4)
Pojąłem zaraz i pewność powziąłem,
Że tu siedlisko nędzników, zarówno
Niemiłych Bogu, jak i wrogom Jego.
Nikczemne duchy, co żyjąc, nie żyły,
Świeciły nagie, a owad i osy
Ostremi żądły ćwiczyły je srodze,
Że po ich twarzach krew strumieniem biegła,
I z łzami razem spływała pod stopy,
Kędy natrętne robactwo ją żarło. —

 Kiedy ku innej wzrok obracam stronie,
Nad wielką rzeką ujrzałem lud mnogi.
Rzekłem więc: Mistrzu! pozwól niech się dowiem
Co to za ludzie i czemu tak spiesznie,
Ile przy słabym rozpoznaję świetle,
Zdają się żądać przeprawy przez rzekę?
A on mi na to: „To ci się wyjaśni,
Kiedy już kroki nasze zatrzymamy
Nad Acheronu smutnego wodami.” —
Spuściwszy tedy zawstydzone oczy,
Bojąc się abym nie był mu natrętnym,
Aż do tej rzeki mówić już nie śmiałem. —
 W tem widzę ku nam zbliża się na łodzi
Starzec wiekowym ubielony włosem,
Wołając: „Biada wam, dusze zbrodnicze!
Nie dla was niebo! stracona nadzieja!
Oto przybywam, abym was przeprawił
W ciemności wieczne, w lody i płomienie! —
A ty! co z nimi stoisz, duszo żywa,
Spiesz się opuścić tych, którzy pomarli!”
Widząc jednakże że odejście zwlekam,
Rzekł: „Inną drogą dobijesz do portu
Na tamtym brzegu; — dla twojej przeprawy
Lżejsza od mojej łódź tobie przystoi.” —
A Wódz mój na to: „Charonie! napróżno
Nie dręcz się złością, bo tak chcą tam, kędy
Co chcą, to mogą; o więcej nie pytaj!”(5)
Wnet, na te słowa, spokojność wstąpiła
Na twarz kudłatą błotnych wód żeglarza,
Co w koło oczu miał płomienne kręgi.(6)
Lecz owe duchy, znużone i nagie,
Ledwo surowe posłyszały słowa,
Zbladły i dzwonić zębami poczęły,
Bluźniąc na Boga i klnąc swych rodziców,
I czas, i miejsce swego urodzenia,
Ludzi i swego nasienia nasienie!
Potem się wszystkie rzuciły zarazem,
Szlochając strasznie na ten brzeg przeklęty,
Co wszystkich Bogu niepokornych czeka.
A diabeł — Charon wzrokiem rozżarzonym
Znak im podaje i wszystkie gromadzi,
I wiosłem smaga nieskore do drogi!
Jako w jesieni zwiędły liść opada
Jeden po drugim, aż nakoniec drzewo
Ozdobę swoją całą odda ziemi;
Podobnie plemie złośliwe Adama,
Na znak wioslarza, rzucało się z brzegu,
Jak ptaki głosem ptasznika nęcone. —
Płyną przez ciemne nurty potępieni,
Ale nim brzegu drugiego dobiją,
Już na tym brzegu nowy tłum się ciśnie! —
 — „Synu mój, rzecze Mistrz mój dobrotliwy,
Wszyscy, co w gniewie umierają Bożym,
Tu się gromadzą ze wszech krańców świata;
A wszystkim spieszno przebyć ową rzekę,
Bo tak je nagli sprawiedliwość Boska,
Że bojaźń kary w żądzę się zamienia. —
Tędy nie wchodzi żadna dusza dobra;
Jeśli więc Charon na ciebie się swarzył,
Toć jasne teraz słów jego znaczenie.” —
 Skończył — w tem ciemnej otchłani głębiny
Drgnęły tak mocno, że samo wspomnienie
Przestrachu mego oblewa mnie potem.
Z kraju boleści wionął wiatr szeroki,
Czerwonem światłem błyskając mi w oczy,
Że wszelkie czucie odrętwiało we mnie, —
I jako człowiek snem ujęty, padłem! —



Przypisy:

  1. Potęga, Mądrość i Miłość znaczą trzy osoby Trójcy Świętej.
  2. Piekło stworzonem było przed innemi rzeczami, ale nie przed stworzeniem aniołów; owszem, na ukaranie właśnie zbuntowanych aniołów zgotowanem było.
  3. Chorągiew wirująca z wiatrem jest zapewne symbolem lekkości, niepewności i wahania się ludzi bez charakteru, których Poeta tak stosownie umieścił w przedsieniu piekieł.
  4. Powszechnie sądzą, że Dante miał tu na myśli papieża Celestyna V., który w r. 1292 obrany na stolicę Apostolską po Mikołaju IV., wkrótce potem, za namową kardynała Benedykta d'Anagni, zrzekł się władzy swojej na korzyść tego ostatniego, który, z wielką dla Włoch szkodą, panował pod imieniem Bonifacego VIII. — Niektórzy komentatorowie domyślają się (Lombardi), że w tym wierszu Poeta napomyka na niejakiego Torregiano de'Cerchi, który zrzekł się dowództwa nad Gibellinami i tem się przyczynił do ich niepomyślności. — Pierwsze przypuszczenie pewniejsze.
  5. W oryginale jest: Vuolsi cosi colà, dove si puote
     Ciò che si vuole, e più non dimandare.
     Toż samo, słowo w słowo, powtarza się w Pieśni V. Piekła.
  6. Sądzą, że Michel Angelo miał w pamięci obraz Charona, skreślony tu przez Dantego, kiedy malował znakomitą freskę, wyobrażającą Sąd ostateczny.















PIEŚŃ TRZECIA.

Przełożył: Edward Porębowicz.





Dante i Wergili przekraczają bramę piekieł i zatrzymują się w przedsionku, gdzie cierpią dusze ludzi, którym na ziemi dobro i zło było równie obojętne; następnie docierają do brzegów Acherontu i obserwują Charona przewożącego dusze potępione. Oślepiony błyskawicą Dante pada - "jako pada człowiek senny" - i w tym omdleniu zostaje przeniesiony na drugi brzeg rzeki.



1 „Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
4 Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
7 Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste — a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."
10 Na odrzwiach bramy ten się napis czyta,
O treści memu duchowi kryjomej.
„Mistrzu — szepnąłem — z tych słów groza świta!"
13 A on mi na to, jak człowiek świadomy:
„Tu oczyść serce podłością zatrute,
Tu zabij w sobie wszelki strach znikomy.
16 Do miejsc my przyszli, gdzie czynią pokutę
Owi, com mówił, boleści dziedzice,
Duchy ze skarbu poznania wyzute".
19 Dłoń mi na dłoni położył i lice
Ukazał jasne, duchem natchnął śmiałem,
Po czym wprowadził w głębin tajemnice.
22 Stamtąd westchnienia, płacz, lament chorałem
Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki:
Więc, już na progu stając, zapłakałem.
25 Okropne gwary, przeliczne języki,
Jęk bólu, wycia, to ostre, to bledsze,
I rąk klaskania, i gniewu okrzyki
28 Czyniły wrzawę, na czarne powietrze
Lecącą wiru wieczystymi skręty,
Jak piasek, gdy się z huraganem zetrze.
31 Nieświadomości skrępowany pęty:
„Mistrzu — spytałem — skąd ten chór boleści,
Kto ów lud taką snadź rozpaczą zdjęty?"
34 On rzekł: „Męczarnię takiej podłej treści
Znoszą w tym miejscu te dusze mizerne,
Które bez hańby żyły i bez cześci.
37 Są zaś wmieszane między owe bierne
Rzesze aniołów, które samolube
Żyły, ni wrogie Bogu, ni też wierne.
40 Niebo ich nie chce, gdyż niosłyby zgubę
Jego piękności; piekło je wyklucza,
Gdyżby z nich gorsi mogli zyskać chlubę".
43 Ja znowu: „Mistrzu, co im to dokucza,
Że tak biadają głosami rozpaczy?"
A on wysłuchał mię i tak poucza:
46 „Wiedzą, że skonu dzień im się nie znaczy,
A ciemnym bytem tak są tutaj mali,
Że wszystko inne przenieśliby raczej.
49 Świat nie dopuścił, aby w sławie trwali;
Litość ni sąd się nimi nie opieka;
Nie mówmy o nich; popatrz i pójdź dalej".
52 A wtem proporczyk ujrzałem, z daleka
Mknący tak szybko, jakby go nosiła
Dłoń niegodnego spoczynku człowieka.
55 Za nim niezmierna czerń smugą się wiła;
Nigdy bym nie był uwierzył na słowo,
Że tyle ludu śmierć już wytraciła.
58 Poznałem kilku między bezcechową
Ciżbą; pośród nich szła mara człowieka,
Co z trwogi wielką skaził się odmową.
61 Więc zrozumiałem, że tu śmierć zawleka
I tłoczy razem owe podłe sotnie,
Których Bóg i czart równo się wyrzeka.
64 Nędznym, co w świecie żyli nieżywotnie,
Rój os i przykra kąsa ciało mszyca;
Jęczą, gdy ból im do żywego dotnie.
67 Od tych ukąszeń krew tryska na lica,
Którą u stóp ich łzami napojoną
Kłąb glist natrętnych kałduny nasyca.
70 Potem, gdy inną wzrok posłałem stroną,
Nad wielką rzeką ujrzę ludu ławy.
„Mistrzu — powiadam — niech mi dozwolono
73 Będzie zapytać: Kto są? Jakie sprawy
Każą im śpieszyć? Ile zmierzch dozwoli
Rozeznać, widzę, że krok niosą żwawy".
76 A on: „Na powieść o nich przyjdzie kolej,
Kiedy staniemy razem z nieszczęsnemi
Nad Acherontem, strumieniem niedoli".
79 Więc wzrok ze wstydu spuściwszy ku ziemi,
Zamilkłem, nie chcąc dłużej być natrętem.
I tak do rzeki brzegów szliśmy niemi.
82 Wtem spojrzę, w łodzi mknie owym odmętem
Starzec kędziorów sędziwych i brody,
Wołając: „Gorze wam, duchom przeklętym!
85 Nie pójdziecie wy na niebieskie gody:
Przybywam przewieźć was po czarnej strudze
W ciemności wieczne, na żar i na chłody.
88 A ty, co jeszcze ciało masz w posłudze,
Duch żyw! Co robisz w umarłych narodzie?..."
Kiedy zaś widział, że z odejściem żmudzę:
91 „Z innej przystani i po innej wodzie
Jest wyznaczony szlak twojej podróży,
Wypada tobie lżejszej szukać lodzie".
94 „Niech się, Charonie, w tobie gniew nie burzy! —
Rzekł Mistrz — tak życzą tam, gdzie śladem chcenia
Zaraz czyn kroczy; wara pytać dłużej!"
97 Więc lic kosmatych surowość odmienia
Przewoźnik, włodarz czarnowodnej rzeki,
W krąg ócz mający obrączki z płomienia.
100 Ale tym nagim i znużonym szczęki
Dzwoniły, w lica strach zachodził siny,
Gdy usłyszeli swój los niedaleki.
103 Boga, rodziców, ludzkość, narodziny
I dzień, i miejsce swych narodzin klęli,
I syny swoje, i swych synów syny.
106 Potem się sparli, łkając nad topieli
Brzegiem, skąd wszyscy pójdą na męczarnie,
Co żyć w bojaźni bożej nie umieli.
109 Bies Charon ócz swych zaświeca latarnie,
Drogę wskazując i kupą ich goni,
A gdzie nie idą w ład, tam wiosłem garnie.
112 Jako pod jesień drzewo liście roni
Jedno po drugim — aż się konar wdowi
Nagim, ze stroju wyzutym, odsłoni,
115 Tak ci dziedzice grzechu Adamowi
Jedno po drugim zlatają mu w sudno,
Niby na wabia sokół w dłoń łowcowi.
118 I jadą przez toń ciemnościami brudną,
A nim na brzeg je przeciwny wysadzi,
Po tamtej stronie znów od gości ludno.
121 „Synu mój — tak Mistrz swoję rzecz prowadzi —
Lud, co umiera w nieprzyjaźni bożej,
Z ziemi wszech krańców tutaj się gromadzi.
124 Co rychlej wszyscy rzekę przebyć skorzy,
Bo tak ich boska sprawiedliwość bodzie,
Że zmniejsza lęku, a pragnienie mnoży.
127 Nie chodzą duchy dobre ku tej wodzie;
Wiesz teraz, czemu, widząc cię w ich kole,
Chciał tobie Charon stawać na przeszkodzie".
130 Gdy skończył mówić, całe czarne pole
Drgnęło tak mocno, że kiedy przypomnę,
Jeszcze mi dzisiaj znój stawa na czole.
133 Z pola łez wianie buchnęło ogromne,
Przeleciał po nim gromu błysk czerwienny
I omdlały mi zmysły nieprzytomne,
136 I padłem, jako pada człowiek senny.














PIEŚŃ TRZECIA.

Przełożył:  Adam Asnyk.



„Przezemnie droga do boleści grodu,
Przezemnie droga na wieczyste męki:
Do zgubionego na zawsze narodu.

„Sprawiedliwości mego Stwórcy dzięki
Ugruntowana przez moc Boską w bycie,
Wyszłam z Mądrości i Miłości ręki.

„Przedemną żadne nie wszczęło się życie,
Prócz odwiecznego — i ja wiecznie stoję:
Rzućcie nadzieję wy, co tu wchodzicie!”

Te słowa oczy napotkały moje
Na szczycie bramy ciemną barwą znaczne,
Gdyśmy przez straszne nadeszli podwoje.

Więc przerażony naraz mówić zacznę:
— „Mistrzu! dlaczego owe słowa ciemne
Takie mnie myśli przywodzą rozpaczne?”


Na to on, rzeczy znający tajemne,
Rzekł: — „Tu należy pożegnać się z trwogą,
Tu zamrzeć winno wszystko, co nikczemne;

„Idziemy bowiem tą, com mówił, drogą,
Gdzie masz zobaczyć jako cierpią oni,
Co utracili ducha jasność błogą.”

To mówiąc, dłoń swą kładzie na mej dłoni
I pogodnemi krzepiąc spojrzeniami,
Do tajemniczej wprowadził mnie toni.

Tu płacz, wzdychania, z głośnemi jękami
Płyną w przestrzeni bez gwiazd, pełnej cienia,
Tak, że je słysząc, zalałem się łzami.

Różne języki, mowy, złorzeczenia,
Słowa boleści, gniewu krzyk szalony,
Zmięszane głosy, rąk klaszczących brzmienia —

Sprawiały wrzawę, co na wszystkie strony,
Wciąż się w powietrzu tem zmartwiałem kręci,
Jak piasek wirem wichru uniesiony.

A ja, bez myśli stojąc i pamięci,
Rzekłem: — „Cóż to jest, co słyszę struchlały?
Co to za ludzie takim bólem zdjęci?”

A mistrz odpowie: — „Taki los dostały
W udziale dusze smutne i mizerne
Tych, co bez hańby żyli i bez chwały;


„Przyszły tu między anioły niewierne,
Które się przeciw Bogu nie zwróciły
I nie szły za Nim — lecz zostały bierne:

„Wygnanych z niebios, których piękność ćmiły,
Piekło nie chciało przyjąć w swe otchłanie,
Bo z nich źli chluby nie mają, ni siły.”

A ja znów: — „Co tak strasznego w ich stanie,
Że taką burzę podnoszą żałości?”
Mistrz odrzekł: — „Krótko odpowiem: ich trwanie

„Tyle jest marne i pełne podłości,
Że łaknąc próżno śmierci, co wyzwala,
Każdy z nich losu innego zazdrości;

„Ich smutna sława po ziemi się wala,
Przez sprawiedliwość i litość wzgardzona.
Dość mówić o nich: patrz i mijaj zdala.”

Patrzę i widzę jak wirem niesiona
Wielka chorągiew, wciąż się kręcąc, biegła
Niegodna swoje rozwinąć znamiona,

A za nią ludu ciżba tak rozległa,
Iż mi uwierzyć było rzeczą nową,
Że taka liczba śmiercią już poległa.

Gdy rozpoznałem postać tę i ową,
Dostrzegłem także tego cień nieśmiały,
Co przez nikczemność splamił się odmową.


Pojąłem zaraz, żo[1] ten orszak cały
Składał się z grzesznych, co, Bogu niemili,
Również niemili wrogom Jego chwały.

Tych nieszczęśliwych, co nigdy nie żyli,
Tu, obnażonych, kłuły straszne roje
Os i komarów, aż się krwią broczyli

I z krwią łzy razem przelewali swoje,
Co tak zmięszane z pod ich nogi chciwie
Wstrętnych robaków połykały zwoje.

Potem, gdy dalej spoglądam w podziwie,
Tłumy nad brzegiem wielkiej widząc fali:
— „Mistrzu — zapytam nieco niecierpliwie —

Co to za jedni? i co ich tak pali,
Że się z pośpiechem cisną do przeprawy,
Jak to w mdłem świetle poznaję w oddali?”

A on: — „Wiadome będą ci te sprawy,
Kiedy już nasze zatrzymamy kroki
Nad Acheronu brzegiem smutnej sławy.”

Spuściwszy oczy, zamilkłem bez zwłoki,
Trwożny, czy mową przykrości nie czynię...
Do brzegu szedłem w zadumie głębokiéj.

A oto ku nam po wodnej głębinie
Starzec, którego kudły ubielone
Siwizną wieków, na łodzi podpłynie,


Wołając: — „Biada! duchy potępione!
Już nigdy niebios widzieć nie będziecie!
Ja was przybywam wieźć na drugą stronę,

„Gdzie między wieczne ciemności pójdziecie,
W wieczyste żary i w wieczyste lody!
Ty zaś, żyjąca duszo, odejdź przecie

„Od tych umarłych i od owej wody.”
Lecz widząc, że się nie ruszam, znów rzecze:
— „Przez inne drogi, przez inne przechody,

Do innych brzegów przybędziesz, człowiecze;
Lżejsza łódź w innej przeprawi cię porze.”
Wtedy mistrz, swoją rozciągnąwszy pieczę:

— „Charonie! — rzeknie — tak chce Ten, co może
Wszystko, co zechce. A więc uchyl czoła,
Nie pytaj więcej i nie trwaj w oporze.”

Poczem się zaraz uciszyły zgoła
Wełniste szczęki sternika otchłani,
Który w swych oczach miał płomienne koła;

Lecz nagim, drżącym duszyczkom w przystani
Odrazu przestrach odjął barwę z liców:
Zębami zgrzytać zaczęli skazani

I przeklinali Boga, swych rodziców,
Ród ludzki, miejsce, i czas, i nasienie
Swego nasienia i jego dziedziców.


Potem zaś wszyscy, płacząc nieskończenie,
Zbiegli się razem nad straszne wybrzeże,
Gdzie dla bezbożnych wspólne przeznaczenie.

Charon ich zaraz płomiennem dostrzeże
Okiem i wiosłem powolnych okłada —
Aż ich tak wszystkich do siebie zabierze.

Jako jesienią liść za liściem spada,
Aż w końcu gałąź pozostanie czarną,
Oddawszy plon swój ziemi, choć nie rada:

Podobnie tutaj złe Adama ziarno
Rzuca się z brzegu, jedno drugie goni,
Jak ptaki, co się do odlotu garną —

I tak wędrują po brunatnej toni;
A zanim jedno stąd odejdzie mrowie,
Znów nowy szereg stamtąd się wyłoni.

— „Synu mój — do mnie mistrz uprzejmy powie —
Ci, co w niełasce umierają Bożéj,
Wszystkich stron świata schodzą tu synowie

„I owe wody przebywać są skorzy;
Bo sprawiedliwość tak ich prze surowa,
Że pragną właśnie tego, co ich trwoży.

„Dobry duch tutaj — to rzecz całkiem nowa!
Więc przeto Charon z gniewem cię wspomina;
Lecz ty już poznasz jak brzmi jego mowa.


Skończył — a cała przeklęta kraina
Tak się trząść zacznie, że dziś jeszcze z trwogi,
Gdy wspomnę, dreszcz mnie przechodzić zaczyna.

I z tej łez ziemi wicher wyszedł srogi,
I blask rozniecił ohydny, czerwony,
Co wszelkie czucie odjął mi wśród drogi —

Żem padł jak człowiek od snu zwyciężony.





[Źródło: http://pl.wikisource.org]